Marcin Mendelbaum: Jak się zdobywa mistrzostwo Polski w łucznictwie?
Magdalena Śmiałkowska: Trzeba wygrać zawody, to proste (śmiech).
Proste, prawda? Tylko trzeba do tego jakoś dojść. Kiedy zacząć? Kiedy Magdalena, która gości w studiu Radia Łódź, zaczynała? Była małą Madzią, czy nastąpiło to trochę później?
Jak zaczynałam strzelać, miałam 14 lat, czyli byłam w gimnazjum. Robiłam wtedy w życiu bardzo dużo rzeczy i nie sądziłam, że w ogóle zostanę łuczniczką na stałe. Okazało się, że umiem strzelać i, że mam jakieś tam predyspozycje, które trener wyhaczył u mnie. I tak się stało, że zostałam i jestem już w klubie 12 lat. I po 12 latach mogę czwarty raz się cieszyć z mistrzostwem Polski seniorów.
Zaraz, zaraz. Ten trener jakoś musiał się gdzieś pojawić. Gdzieś trzeba było do tego klubu skręcić, na przykład w drodze do szkoły.
Na pierwszy trening zaprowadził mnie mój tata. W ogóle nie pamiętam tego treningu, ani nie pamiętam pierwszych lat, więc nie za dużo mogę powiedzieć o tym. To było takie wprowadzenie przez trenera. Jeszcze wtedy mieliśmy dwóch trenerów, jeden od początkujących dzieci, drugi już od tych zaawansowanych. Ten dla początkujących przedstawił mi łucznictwo z tak fajnej perspektywy, że mogłam się pobawić strzelaniem. Później przeszłam do starszej grupy. Kompletnie tego nie pamiętam. Naprawdę. W moim życiu działo się wtedy tyle rzeczy i cały dzień miałam zapełniony różnymi rzeczami, więc to strzelanie, gdzieś tam się zaczęło pojawiać i gdzieś tam było. A później po prostu stało się moim życiem, bo codziennie tak naprawdę jestem w klubie i codziennie trenuję. I nawet jak robię sobie dzień wolnego, to mam tam gdzieś w głowie, że jutro trzeba iść i potrenować, żeby jednak się przygotować do następnych zawodów. To już się stało moim życiem.
Poza czterema mistrzostwami Polski wśród seniorów, ile innych medali ma pani na swoim koncie?
Ciężko mi to zliczyć. Cztery mistrzostwa polski seniorów są najważniejsze. Byłam też wielokrotną mistrzynią młodzieżowców, juniorek i juniorek młodszych. Naprawdę ciężko mi zliczyć, ile razy miałam złoty medal.
W Polsce jest pani numerem jeden.
Aktualnie tak.
A co z tym pudłem pełnym medali, którego już nie można podnieść?
Pucharów już się pozbyłam z domu, bo miałam ich za dużo. Mają swoje miejsce, a medale zostawiam dla potomnych. Może moje dzieci albo wnuki będą chciały kiedyś podnieść to pudełko i może im się uda, bo ja już nie mam siły na to.
Gdyby ktoś chciał zacząć przygodę z łucznictwem, to właściwie co powinien zrobić? Pójść do klubu, sprawdzić, czy potrafi i widzi tarczę, czy potrafi trzymać łuk? Czy tego wszystkiego można się nauczyć?
Wszystkiego można się nauczyć, takie mam zdanie. Dla dzieci i młodzieży mamy grupę, którą zresztą się opiekuję, bo też jestem trenerem. Trzeba przyjść, zobaczyć, jak to wygląda, postrzelać trochę, a my wtedy wprowadzamy w łucznictwo. Tłumaczymy też zasady BHP, które są bardzo ważne, żeby strzelać jednak do tarczy, a nie gdzieś obok. Potem ci, którym się spodoba, zostają i mają taką samą drogę, jak ja. Następnie staje się to ich życiem. Mamy sporo takich osób w klubie.
Zapytam przy tej okazji, czy łucznictwo to drogi sport?
Każdy profesjonalny sport wymaga włożenia jakichś środków finansowych. Mamy sprzęt, który też kosztuje te kilkanaście tysięcy złotych. Strzały trzeba wymieniać co sezon. Niektórzy wymieniają co pół sezonu. Komplet strzał też kosztuje. To precyzyjne urządzenie, które nie powinno latać tak, jak ono chce. Trzeba w to wszystko włożyć trochę pieniędzy. Do tego trzeba mieć fizjoterapeutę, który jest konieczny, nawet jeżeli się nie ma kontuzji. Zawodnicy mają za to bardzo duże napięcia w plecach i w barkach. Same chęci nie wystarczą, by mieć jakieś osiągnięcia. Trzeba też włożyć w to pieniądze. To jest oczywiste.
Ta dyscyplina sportu kojarzy mi się z precyzją i dokładnością.
Bardzo ważne jest czucie własnego ciała i ta precyzja wynika z tego, jak czujemy swoje ciało i czy jesteśmy w stanie powtórzyć dany ruch. Ileś razy.
Bardzo, bardzo, bardzo wiele.
Wartoprzeczytać
Na treningach też musimy wystrzelić dużą liczbę strzał, żeby nauczyć się tego ruchu i wyczuć go. Jak przychodzą emocje na zawodach, to czasem gubi się skupienie i trzeba wrócić do czucia własnego ciała. To dopiero daje nam precyzję w strzelaniu.
A w czasie takich zawodów jak mistrzostwa Polski, które ostatnio odbyły się w Legnicy, ile strzał zostaje wystrzelonych przez uczestnika?
Te zawody były dosyć intensywne. Chyba najintensywniejsze w Polsce. Strzela się sześć odległości. To jest 70, 60, 50 i 30 metrów. Potem jeszcze dwa razy 70 metrów – to są kwalifikacje. Musimy wystrzelić jednego dnia 144 strzały plus jeszcze te treningowe rozgrzewkowe, czyli łącznie około 190. Drugiego dnia mamy powtórkę.
Nikt nie jest w stanie policzyć?
Ciężko jest to policzyć, ale pewnie się da. Nie skupiamy się tak bardzo na tym. Mogę powiedzieć godzinowo. Jak przyjeżdżamy o ósmej rano na otwarte tory, czyli takie serie rozgrzewkowe, to wychodzimy czasem o 20 wieczorem i cały czas strzelamy – z przerwą na obiad.
To były pierogi?
Nie, na obiad nie było pierogów, akurat było jakieś mięso. Obiady to fajny przerywnik, często mamy dosyć tego strzelania. Nie chodzi nawet o zmęczenie ciała. Głowa jest strasznie zmęczona.
Zapytałem o pierogi, ponieważ w którejś z rozmów powiedziała pani, że w Krakowie na Igrzyskach Europejskich ich zabrakło.
Byłam bardzo zdziwiona, że nie promowaliśmy kuchni polskiej, ponieważ pierogi to najlepsze danie, jakie mamy. Moim zdaniem szkoda, że zabrakło pierogów.
Może gdzieś na zawodach będą, na przykład w Paryżu. Jakie ma plany związane z przyszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi?
Ciężko to nazwać planami. Gdzieś tam jest jakieś marzenie, by pojechać na igrzyska. Ale to jest bardzo długa droga i na rok przed ciężko jest powiedzieć w ogóle, co będzie w przyszłym roku. Te sezony też różnią się między sobą. Mamy różne predyspozycje. Chciałabym, ale zobaczymy.
Z drugiej strony jest pani trenerką, szkoli młode osoby i to też daje niesamowitą satysfakcję.
Bardzo dużą. Satysfakcję mam nie tylko z mojego strzelania, ale i z tego, że to czego się nauczyłam przez tyle lat, mogę teraz dać innym. W tym roku mam też zawodniczki, które już wygrały olimpiadę młodzieży. To ich pierwsze złoto. Cieszyłam się bardziej z ich złota niż z własnego.
Warto też dodać, że nie tylko pani zdobyła medal – dla Społem Łódź – na ostatnich mistrzostwach Polski.
Zdobyliśmy też srebrny medal drużynowo. Wśród mężczyzn w składzie były ciekawe postacie. Również Marek Szafran, który jest dyrektorem klubu sportowego Społem. W zespole znajdował się również Maciej Kowalczyk, który jest świeżo upieczonym studentem Politechniki Łódzkiej. Ponadto Łukasz Nowak, który jest studentem PŁ i Tymoteusz Łukasik, który planuje pójść na politechnikę. Tak naprawdę wszyscy, którzy u nas strzelają, są studentami, mają drugie życie uczelniane. Jestem bardzo zadowolona, że nie tylko ja zdobyłam coś na tych zawodach, tylko że właśnie moja drużyna, moi zawodnicy i moi koledzy wystrzelali złoty medal. Bardzo się cieszę, że jesteśmy klubem z krajowej czołówki.
A jeśli ktoś jest trochę starszy, ma więcej lat niż kilkanaście, to też może zacząć przygodę z łucznictwem?
Oczywiście. Mamy grupę dla dorosłych i raz w miesiącu prowadzimy szkolenia wstępne, gdzie uczymy właśnie podstaw. Mamy wykwalifikowanych trenerów, którzy z chęcią dzielą się tą wiedzą. Także zapraszamy nie tylko dzieci, młodzież ale też dorosłych.
Mówiliśmy już o pudle pełnym medali i czterech mistrzostwach Polski. W pani dorobku był także brązowy krążek na mistrzostwach Europy w 2021 roku. A rok wcześniej zwycięstwo w międzynarodowym turnieju.
To był taki turniej pocovidowy, ogólnoświatowy dla zawodników, żeby ich wprowadzić w strzelanie na nowo. Pojechałam i okazało się, że wygrałam.
Łucznictwo wymaga sokolego wzroku?
Nie trzeba. Można mieć wadę wzroku, jak ja. Można nosić okulary czy soczewki, to też nie przeszkadza.
Jestem zaskoczony. Przecież trzeba widzieć tarczę i ten najmniejszy punkt, który znajduje się na środku.
Zaawansowani zawodnicy strzelają bardziej czuciowo. Prawdopodobnie gdybym strzeliła kilka razy z otwartymi oczami, celując i potem bym na chwilę je zamknęła, trafiłabym w tarczę. Chociaż może niekoniecznie tam, gdzie pozostałe strzały. Mamy jednak tak ustawione ciało do strzelania, że robimy to odruchowo.
Wiatr może zaburzyć lot strzały?
Bardzo. Na ostatnich mistrzostwach świata w Berlinie wiatr pokazał, co potrafi. Obok nas przewracały się krzesła, zrywało namioty, odleciał mi kapelusz. Niestety, pogoda ma bardzo duży wpływ na naszą dyscyplinę sportu. W czasie wiatru strzały lecą zupełnie inaczej. Czasami to jest loteria, żeby tylko puścić cięciwę i niech to gdzieś tam leci.
Nawet w tarczę obok?
Na Mistrzostwach Świata w Stanach Zjednoczonych juniorów celowałam w napis obok mojej maty. Takie rzeczy też się zdarzają i wiatr bardzo nam przeszkadza. Deszcz też nam przeszkadza, bo strzały są wtedy cięższe.
Czyli przed zawodami trzeba zapoznać się prognozą pogody.
Koniecznie. Jak się pakujemy na zawody, to pierwsze co sprawdzamy to, to jaka będzie pogoda.
Przybliżmy może jeszcze tym, którzy nie do końca wiedzą, o co chodzi w łucznictwie, jak wyglądają zawody.
Na mistrzostwach Polski mieliśmy trochę inną konkurencję, bo tak zwaną fitę, czyli strzelaliśmy cztery różne odległości. Normalnie konkurencja olimpijska to jest 2 X 70 metrów, czyli 36 strzałów jednej odległości. Odległość to jest jedna połowa – tak to nazywamy. W drugiej odległości jest też 36 strzał, czyli łącznie mamy 720 punktów do strzelenia. Najpierw są kwalifikacje, a następnie system eliminacyjny. Pierwszy z ostatnim, drugi z przedostatnim – ustawia się drabinkę i strzelamy pojedynki systemem finałowym, czyli później półfinały, finały i wygrana.
Łucznictwo jest dla pani bardzo ważne, ale nie ukrywa pani również miłości do sztuki.
Moja dusza artystyczna od najmłodszych lat miała duże znaczenie. Malowałam, rysowałam, myślałam, że jestem umysłem ścisłym. Pomimo łucznictwa, sztuka także się przewija w moim życiu. Prowadzę własną markę. Wyszywam, maluję, robię różne rzeczy, ostatnio nawet trochę z ceramiki. Próbuje się odnaleźć w sztuce. Lubię oglądać obrazy, chodzić na wystawy. Lubię też sztukę jako naturę, czyli oglądam przyrodę.
A do tego dochodzą jeszcze architektura i biotechnologia.
Nie jest łatwo, trzeba mieć na to cały dzień i bardzo dużo energii. To dosyć męczące mieć tyle zainteresowań. Myślę jednak, że to oderwanie od stresu, który mam na zawodach czy uczelni. Studia nie były proste, więc szukałam możliwości oderwania się. Pojawił się haft. Robię rzeczy na zamówienie m.in. tamborki ślubne.
Można powiązać okrągły tamborek z okrągłą tarczą.
Może tak. Myślę jednak, że nie chodzi o moje korzyści, ale to, że mogę dać komuś coś ładnego. To też daje dużo energii.