Mariusz Janik: Jako nowy szef muzyczny Radia Łódź na pewno stawiasz sobie konkretne cele.
Bartosz Florczak: Chciałbym, aby Radio Łódź miało swoje własne brzmienie. Wdrażamy robocze hasło – „gramy po swojemu”. Wszystko po to, by słuchacz, który wybierze naszą stację, błyskawicznie mógł ją rozpoznać. Zawsze podkreślam, że ważne jest to, co odbiorca usłyszy na antenie, ale nie mniej istotne jest to, czego nie usłyszy. Stworzenie spójnego brzmienia wymaga czasu i ciągłego dbania o nie. Muzyka na antenie nie jest przecież osobnym bytem. Jest mnóstwo czynników, które ją determinują. Inaczej gramy, np. wiosną, inaczej zimą. Nie będziemy puszczać słonecznych przebojów, gdy za oknem jest -11 stopni Celsjusza. Musi to być system naczyń połączonych. I to jest właśnie moja działka, żeby to wszystko odpowiednio poukładać.
Muzyczne wybory są bardzo subiektywne.
Oczywiście, ale chodzi o pewną myśl i konsekwencję. Z jednej strony rozpoznawalność, z drugiej także coś, by się wyróżniać na tle innych. Obecnie brzmienia większości rozgłośni radiowych są do siebie bardzo podobne. Dlatego chciałbym, żebyśmy poszli trochę inną drogą. Pamiętajmy, Radio Łódź to stacja publiczna. Być może zabrzmi to górnolotnie, ale twierdzę, że mamy jakąś misję do wykonania i powinniśmy pokazywać słuchaczom różne opcje, próbować zainteresować ich czymś oryginalnym, a może nawet edukować. Poza tym jestem przekonany, że odbiorcy chcieliby usłyszeć coś świeżego. Chyba wszyscy mamy dość słuchania tych samych, choć często świetnych piosenek. Nie przekreślam przebojów, ale chciałbym, żeby na naszej antenie wybrzmiały także mniej znane nagrania popularnych wykonawców. Będziemy starali się je odkurzyć. Postawimy też na nowości, ale artystów, którzy dotąd nie mieli możliwości zaistnienia na antenie Radia Łódź. Każdy ma swoją politykę i pomysł na muzykę w radiu. Mam nadzieję, że proponowany przeze mnie zyska aprobatę. Słuchacze odczują zmiany. Tego jestem pewien.
Czego mogą się spodziewać?
Nie chcę opowiadać o konkretnych gatunkach, wolę unikać szufladkowania. Mogę powiedzieć, że będzie więcej muzyki gitarowej i lokalnych artystów. Pamiętajmy jednak, że mamy XXI wiek, który jest zdominowany przez brzmienia elektroniczne. Nie będziemy od tego uciekać i udawać, że żyjemy w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia. Muzyka się zmieniła, świat także. Trzeba za nim podążać. A przy okazji dać słuchaczom nieco świeżości. Zwłaszcza, że mamy świetnych dziennikarzy muzycznych, którzy swoim gustem, stylem i osobowością są w stanie nadać charakter konkretnym audycjom. Radio Łódź zawsze słynęło z tego, że to osobowości budowały wizerunek stacji. Chciałbym, żeby ten element autorski wrócił lub był mocniej odczuwalny.
Każdy słuchacz jest inny.
Jest taka zasada, że w kwadransie radiowym powinna znaleźć się muzyczna propozycja dla słuchaczy starszych i młodszych. Może jest to słuszna koncepcja, ale i bardzo trudne zadanie. W końcu nie sposób grać dla wszystkich. Trzeba być jednak konsekwentnym i realizować założenie „gramy po swojemu” z nadzieją, że to podejście zostanie docenione. Jestem przekonany, że mamy wierną grupę słuchaczy, która doskonale wie, czego może się spodziewać po poszczególnych audycjach i ich prowadzących. Jest to nasz wielki kapitał, o których dbamy, ale myślimy też o zdobyciu nowych odbiorców.
Twoje audycje – wiele z nich ma swoje stałe, dość oryginalne pory. „W tonacji sepii” można posłuchać w niedzielę w godzinach 7-10, ale już „Kronika-Muzyka” czy „Muzyka jest najlepsza” wybrzmiewają na antenie przed północą.
Nocne audycje skierowane są do konkretnych osób, które włączają radio, ponieważ oczekują konkretnej treści – często takiej, której nie słyszą za dnia. Grając po godz. 23, mogę pozwolić sobie na więcej, np. zaprezentowanie utworu, który trwa piętnaście minut. W środku dnia to niemożliwe. Jeśli chodzi o audycję „W tonacji sepii”, pragnę podkreślić, że jako pierwszy prowadził ją Jan Targowski. To było jego autorskie dzieło. Później przejął ją Jerzy Kijo, a ja zastąpiłem Jurka. Zawsze też staram się, aby akurat tę audycję współtworzyli słuchacze. Dlatego co tydzień proszę, by pisali, dzwonili, zgłaszali swoje propozycje. Nie jest to koncert życzeń, ale słuchacze mają wpływ na to, jaka muzyka brzmi w niedzielne poranki.
Które gatunki muzyczne są ci szczególnie bliskie?
Najbardziej lubię granie alternatywne, rockowe. Od tego zaczynałem słuchać muzyki. Praca w radiu otworzyła mnie jednak na prawie każdy muzyczny styl. Zawsze daję szansę artystom, nikogo od razu nie przekreślam. Są oczywiście gatunki, które pomijam, bo wiem, że nic w nich dla siebie nie znajdę. Jeśli jednak otrzymam płytę to zawsze sprawdzam jak brzmi, by wyrobić sobie zdanie.
Jakie trzy płyty zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?
Tylko trzy? Mogę wymienić trzy tysiące (śmiech). Skoro jednak mówimy o podium, na tę chwilę znalazłaby się na nim „Exile On Main Street” moich ukochanych Rolling Stonesów. Album, który ukazał się w 1972 roku, od zawsze znajduje się na 1. miejscu w moim prywatnym rankingu. Wziąłbym ze sobą też jakiś greatest hits z przebojami Burta Bacharacha i ostatnią płytę Stevena Wilsona „The Harmony Codex”. Muszę zaznaczyć, że gdybyś mnie o te płyty zapytał jutro, to poza pierwszą dwie pozostałe byłyby zupełnie inne.
fot. Konrad Ciężki
Powiedziałeś już sporo o swoich audycjach. Słuchacze Radia Łódź mogą cię usłyszeć także w cyklu „Historia pewnej piosenki”. Znają głównie twój głos. Dlatego opowiedz historię pewnego reportera. Jak trafiłeś do naszej rozgłośni?
Przygodę z Radiem Łódź rozpocząłem w lipcu 2008 roku. Wszystko zaczęło się od trzymiesięcznego stażu. Po jego zakończeniu, z początkiem października, ówczesny dyrektor programowy Krzysztof Michalski zaproponował mi umowę. Praca w radiu była moim marzeniem. Dlatego mogłem spędzać w nim długie godziny, nigdy mi to nie przeszkadzało. Zdarzały się noce w rozgłośni. Kilkanaście godzin dziennie przy ul. Narutowicza 130 bywało normą, ale zawsze dawałem z siebie sto procent. Trudno wyobrazić mi sobie inne zajęcie, bo praca jednocześnie jest moją pasją. Mam to szczęście, że pracuję w radiu, gdzie mogę zajmować się muzyką, która jest mi bliska.
Początkowo jednak nie zajmowałeś się tematami muzycznymi.
Przez kilka lat pracowałem jako reporter miejski. Zajmowałem się m.in. tematyką drogową. Nie ukrywam jednak, że cieszę się, że przeszedłem tę ścieżkę radiową od początku. Dzięki niej wiele się nauczyłem, m.in. pisania informacji, montażu, miałem możliwość pracy na żywo. Uważam, że każdy, kto myśli o pracy w radiu, powinien przejść taką szkołę. Nie ma lepszego sposobu, by poznać tę robotę od środka. Przez kilka lat czytałem informacje drogowe. To też była świetna nauka warsztatu radiowego. W minutę musiałem przekazać konkretną treść, bez zająknięcia. Tak naprawdę przez te blisko szesnaście lat zajmowałem się w radiu praktycznie wszystkim, włącznie z redagowaniem strony internetowej. Nie prowadziłem chyba nigdy tylko porannej audycji, chociaż zdarzały się „Budziki” między godz. 5 a 6.
Tematy drogowe dają olbrzymie możliwości. Jedna z naszych redakcyjnych koleżanek, która chciała zachować anonimowość, poprosiła bym zapytał cię o to, jak wspominasz swoje początki kariery dziennikarskiej, gdy właśnie zajmowałeś się kwestiami dróg. Po części już odpowiedziałeś, ale może chcesz coś dodać?
Wartoprzeczytać
W Łodzi to świetna działka. Zawsze się coś dzieje, nie można narzekać na brak tematów. Leżą na ulicy (śmiech). W redakcji Radia Łódź kiedyś obowiązywał bardzo wyraźny podział. Każdy reporter miał swoją działkę, którą musiał śledzić. Obecnie to trochę się zatarło. Pamiętam, że Piotrek Borowski zamienił Radio Łódź na TVN24, a Maciek Trojanowski przejął kwestie samorządowe. Mnie w ten sposób, za Maćka, przypadły tematy drogowe.
Formuła wspomnianej „Historii pewnej piosenki” zakłada, że najpierw opowiadasz o danym utworze, a później go wypuszczasz. A gdybyś miał przedstawić utwór, który opisuje twoją radiową drogę, co by to było?
Trudne pytanie. Choć tych muzycznych „historii” było już ponad półtora tysiąca, nie potrafię ująć swojej zawodowej drogi w taki sposób. Sam siebie widzę nie tyle w jakiejś piosence, co bardziej na zdjęciu – mam na myśli okładkę płyty Donalda Fagena „The Nightfly”. Dla mnie uchwycono tam esencję radia z jakim się identyfikuję.
Skoro mówiliśmy o tematach drogowych i późniejszej „ucieczce” w muzykę, to może też „Goodbye Yellow Brick Road” Eltona Johna?
Drogi to był wycinek mojej pracy w radiu. Zajmowałem się nimi może trzy lata. Później przyszła kultura, muzyka. Ktoś w redakcji wreszcie dostrzegł, że bardziej się do tego nadaję. A jeśli chodzi o Eltona Johna, to trafiłeś. Uwielbiam go, widziałem kilka razy na żywo, także w Łodzi. Szkoda, że zrezygnował z koncertowania.
Kto ukierunkował cię w stronę muzyki?
Pomogła mi Monika Czerska. Była wówczas szefową Redakcji Informacji. Zapytała każdego z nas, co chcielibyśmy robić w radiu. Napisałem, że moim marzeniem jest prowadzenie audycji. Monika doprowadziła do tego, że dostałem szansę. W 2012 roku dyrektorem rozgłośni był Andrzej Berut. Zaufano mi i w ten sposób zacząłem prowadzić autorskie programy.
Trzeba przyznać, że jesteś zapracowanym człowiekiem. Obok wspomnianych już audycji, także współprowadzisz z Marcinem Tercjakiem „Veni, vidi, vinyl”. Kiedy znajdujesz na to wszystko czas?
W nocy, kiedy wszyscy pójdą spać i mam troszkę spokoju (śmiech). Wspomniałem wcześniej, że zaprezentowałem już „historie” ponad półtora tysiąca piosenek. Najwięcej czasu zajmuje mi poszukiwanie kolejnych utworów, o których mógłbym coś słuchaczom opowiedzieć. Mojego głosu w tej wstawce jest może dwie minuty, zdecydowanie bardziej czasochłonne jest odnalezienie kolejnych ciekawostek na temat konkretnego tytułu. Trzeba pamiętać, że nie za każdą piosenką stoi jakaś ciekawa historia. Zdecydowanie więcej zajmuje mi przygotowanie autorskich dwugodzinnych, a w przypadku „W tonacji sepii” nawet trzygodzinnych audycji. Przyznam, że mało śpię i słucham dużo muzyki, choć nie tyle, co kiedyś. Potrafiłem dziennie wysłuchać nawet kilkunastu płyt. Wciąż staram się być na bieżąco, choć dzisiaj nowe wydawnictwa, praktycznie każdego dnia, dosłownie nas zalewają. Muzyka jest dostępna w nieograniczony sposób.
Dużo mówimy o audycjach, ale przecież przez te szesnaście lat przeprowadziłeś również wiele wywiadów z artystami. Jest taki, który szczególnie zapadł ci w pamięci?
Do każdego spotkania z artystą, którego muzyki słucha się od lat, podchodzi się trochę z pozycji fana. Nie jest to zwykły wywiad. Dla mnie szczególnym momentem była rozmowa w Łodzi ze Slashem. Patrząc na tego człowieka, ma się wrażenie, że jest wycięty z kreskówki. Pamiętam, że widziałem go w telewizji, jak miałem jakieś sześć czy siedem lat. A później usiadłem z nim i miałem przyjemność rozmawiać. Zresztą rozmowa poszła też w telewizji. Cenię sobie także wywiady z artystami, których już nie ma z nami. Kilka razy rozmawiałem z nieodżałowanym Andrzejem Korzyńskim, chwilę przed wydaniem płyty z muzyką filmową z „Akademii Pana Kleksa”. To był taki moment, kiedy wiele osób już zapomniało o jego dorobku. Na szczęście po tamtej płycie znowu go doceniono. Z zagranicznych artystów wspomniałbym jeszcze Briana Eno, Gary’ego Brookera i Fisha z zespołu Marillion. W tym ostatnim przypadku pojechałem na koncert do Poznania. Wywiad przeprowadzałem przed występem, a rozmawialiśmy w… palarni. Ja nie palę papierosów, a on wypalił chyba z sześć. Okrutnie się męczyłem. Jeszcze ten jego szkocki akcent. Miałem okazję rozmawiać także ze wspomnianym wcześniej Stevenem Wilsonem. Tych momentów było naprawdę wiele, naliczyłem grubo ponad sto takich rozmów z polskimi i zagranicznymi artystami. Biorąc pod uwagę popularność, numerem jeden jest Slash.
Nie ukrywam, że ta liczba wywiadów robi wrażenie. Kolejne rozmowy zapewne przed tobą. Masz jakichś wymarzonych artystów, z którymi chciałbyś wymienić kilka zdań?
Są takie marzenia, które pewnie nigdy się nie spełnią. Weźmy takich artystów, jak Mick Jagger, Keith Richards czy Paul McCartney. Z Martinem Scorsese też byłoby o czym porozmawiać.
Muzyka i praca zajmują dużą część twojego czasu, ale przecież masz też życie prywatne. Jak spędzasz czas wolny?
Najchętniej z żoną i córkami. Jestem też kibicem piłkarskim, ale i sam lubię pograć, co najbardziej mnie relaksuje. Sport pozwala zresetować głowę. Jeżeli znajdę chwilę, to lubię też przeczytać książkę, obejrzeć film lub serial.
Jest jakaś pozycja, którą ostatnio przeczytałeś, obejrzałeś i mógłbyś ją polecić naszym czytelnikom?
W ostatnim czasie, pod wpływem aktualnej sytuacji geopolitycznej na świecie, przeczytałem książkę Krystyny Kurczab-Redlich „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”. Lubię literaturę faktu, czytam też dużo biografii muzyków i ludzi kultury. Z jednej strony się tym interesuję, z drugiej pomaga mi to w pracy, ale ogólnie to po prostu moje hobby. Ostatnio coraz bardziej interesuję się architekturą, więc pojawiły się też książki na ten temat. Jeśli chodzi o filmy, w ostatnim czasie powróciłem do kina z lat sześćdziesiątych. Jestem zresztą fanem Nowego Jorku i Los Angeles z tamtego okresu i wyszukuję filmy realizowane w tych miastach. Niedawno odświeżyłem sobie „Absolwenta” z Dustinem Hoffmanem, który wciąż zachwyca. Lubię klasyczne kino: wspomniany Scorsese, Robert De Niro, Paul Newman itp. Zacząłem też oglądać serial „Yellowstone” i przyznam, że mnie wciągnął.
Skoro Nowy Jork i dawne lata, to Woody Allen i jego chociażby „Manhattan”.
Zdecydowanie. Woody Allen to jeden z moich ulubionych reżyserów. Lubię ten miejski klimat Ameryki drugiej połowy XX wieku. Dlatego też do gustu przypadł mi kiedyś serial „Mad Men”.
Wehikuł czasu to byłby cud?
Woody Allen nakręcił film „O północy w Paryżu”. Jego puenta jest taka, że wspaniałość minionych lat jest bardzo pozorna. Odległe czasy, które nam wydają się cudowne, wcale nie musiały takie być dla ludzi żyjących w danej epoce. Uważam, że żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Mamy do wszystkiego dostęp, możemy się rozwijać. Niepokoi mnie tylko to, co dzieje się na świecie jeżeli chodzi o wojnę, ale w sumie nie chciałbym żyć w innych czasach. Dorastałem w latach 90., które też miały swój niezwykły klimat – ten świat już nie wróci. Z jednej strony szkoda, z drugiej – pod wieloma względami to dobrze.
Czego zatem można ci życzyć?
Zdrówka dla rodziny, spokoju oraz tego, żeby doba miała 36 godzin (śmiech).
Więcej informacji o audycjach prowadzonych lub współprowadzonych przez Bartosza Florczaka można znaleźć na jego facebookowym profilu – Bartosz Florczak. Radio.
Komentowane 5
Wracacie widzę do hasła – gramy jak nikt, czyli tak, że nikt normalny tych waszych alternatywnych odpałów słuchać nie będzie. Pragnę tylko przypomnieć – o czym nowy stary szef tego przybytku zdaje się notorycznie zapominać – że jako radio publiczne, winne realizować osławioną misję. Co trzeba rozumieć pod tym pojęciem ? Dokładną odwrotność tego, co zostało sformułowane, czyli trafiania w możliwe najszersze gatunkowo gusta słuchaczy, a nie zawężanie pól do stylistyk, które są w łódzkim eterze emitowane przez dwie stacje prywatne i również dwie państwowe (w tym jedną ogólnopolską i jedną akademicką). Poza tym target Polskiego Radia to słuchacze dojrzali w wieku 50+ i więcej. Do nich na pewno nie będzie trafiać zaproponowanie powrotu do rockowego łojenia, sorry. Ja jestem dojrzały – nie metrykalnie, lecz emocjonalnie – i z całą pewnością nie kupię takiej ”stylistyki”. Ponadto standardowo za chwilę zacznie się sekowanie garstki redaktorów oraz osób, która w radiu pozostała, a prezentującej strawną muzykę dla ludzi, a nie dla nikłego procenta bandy muzycznych oszołomów. I to dla nich ludzie słuchają jeszcze tego pseudo radia, a nie dla bandy krewnych i znajomych królika po układach i reprezentujących patologiczne gusta. Można grać inaczej, ale nie zrobi na pewno tego z efektem słuchalności rockowo-alternatywna banda. Liczę na szybkie odejście uśmiechniętej Polski i powrót normalnej muzyki nie tylko do tego radia. I widzę, że już kupiliście sobie opinie w stu procentach zgodne z waszym bezguściem (bo tak nazywacie ludzi słuchających np. popu). Zaręczam, że jesteście w mniejszości, tylko myślicie, że jest inaczej. Ja już radio łódź (celowo małe) będę pomijał do momentu powrotu znośnej playlisty.
Bardzo się cieszę że zmieniła się oprawa muzyczna. Tych dyskotekowych pioseneczek granych na okrągło nie dało się już słuchać. Radio Łódź jako rozgłośnia publiczna powinna nadawać bardziej ambitną muzykę, a od grania dyskotekowych pioseneczek (tych samych kilka razy na dobę) są stacje prywatne. Zgadzam się z Emilem Paprockim. Na stronie internetowej powinien być z powrotem aktywowany skrypt żeby było wiadomo jaki utwór jest w danym momencie grany, sekcja ludzie radia też powinna zostać przywrócona, natomiast w ramówce powinny być też zawarte dodatkowe informacje dotyczące poszczególnych audycji nadawanych w trakcie poszczególnych bloków.
Miejmy nadzieję, że ktokolwiek z ekipy radia to czyta. Nie zdzwiwiłbym się, jeśli jest odwrotnie…
Niestety zmiana pod kątem muzycznym nietrafiona… czytam tylko rano wiadomości i zmieniam stację na inną. Nie mój muzyczny klimat a było tak fajnie…
Dobre i to. Chociaż miejscami samozachwyt bierze górę nad wnikliwą merytoryką.
Kilka uwag:
>>>Na portalu rozgłośni nadal brakuje skasowanych za pisowskiego nadzoru a kluczowych sekcji: lista wszystkich aktualnych dziennikarzy radia czy wgląd w zagrane w ostatnim czasie piosenki. W rozmowie nie ma słowa choćby o tym drugim. Za to o pierwszym… “Zwłaszcza, że mamy świetnych dziennikarzy muzycznych, którzy swoim gustem, stylem i osobowością są w stanie nadać charakter konkretnym audycjom”. Czyli np. których? Bo takie ogólniki nic mi nie mówią.
>>>Idąc dalej w kwestię komunikacji nowego rozdania – ta komunikacja ledwo istnieje. A kiedy już pojawia się rozmowa, jak powyższa – nie ma praktycznie ani słowa o mroku, z jakiego stacja wychodzi (przypominam o zniszczeniu struktury i charakteru radia i fatalnej słuchalności) oraz konkretnych pomysłów na sanację. Być może redaktorzy boją się powrotu tzw. “dobrej zmiany”, ale to nie świadczy o nich dobrze. Konstatacje w stylu “Trzeba przyznać, że jesteś zapracowanym człowiekiem” (swoją drogą, znam dużo bardziej zapracowanych) niosą znamiona typowego poklepywania swoich po plecach.
>>>Kontynuując temat poklepywania. Kilka dni temu na tym portalu opublikowano wywiad pewnej pani z mało znaczącym muzykiem zespołu Dave Matthews Band, który przyjeżdża na jeden polski koncert do… Warszawy. Sam ten fakt zakrawa na kumoterstwo. A ciężaru zarzutowi dodaje fakt, że Radio ŁÓDŹ przestało w zasadzie promować codzienne wydarzenia muzyczne w ŁODZI. Chyba nie takiej zmiany po “dobrej zmianie” oczekiwaliśmy?