Izabella Berkowska: Porozmawiamy o feminatywach. Zacznijmy od wyjaśnienia, czym w ogóle są feminatywy.
Rafał Zarębski: Ogólnie rzecz biorąc, feminatywy to są takie formy językowe, które odnoszą się do kobiet. Nazywają zawody, stanowiska czy funkcje pełnione przez kobiety.
I tutaj nam się wzięło trochę takich różnych chirurżek, posełek łamanych przez posłanek, gościń, ministerek i kierowczyń?
W ostatnich czasach faktycznie obserwujemy duży przyrost tych form, ale to jest tylko taka pozorna rzecz, że to wyglada, że te formy żeńskie – feminatywy – tak nagle się pojawiają. Ponieważ faktycznie język z tym nie ma problemu. Myślę, że większy problem mają użytkownicy – Polacy – użytkownicy i użytkowniczki. Język nie ma z tym problemu, ponieważ posiada cechy typologiczne, gdzie właściwie każda nazwa żeńska może mieć swój wykładnik gramatyczny słowotwórczy i można ją sobie po prostu utworzyć. I tak było od zarania dziejów, natomiast troszkę nam się to pokomplikowało w historii naszego kraju. Bo raczej na takim szerszym tle należałoby rozpatrywać wszelkich przemian: społecznych, historycznych, obyczajowych. Po II wojnie światowej te formy żeńskie zostały wyparte. Na przykład uważano, że formy męskie są bardziej nobliwe.
Czyli one przestały być używane w jakimś momencie? Możemy doczytać, że na przykład taka forma jak gościni, która ostatnio wróciła do łask – nie wszystkim się podoba – ale do łask wróciła, a pojawia się już na początku XX wieku.
Oczywiście, w ogóle przyrostek „ini” jest bardzo starym przyrostkiem i nikt się nie buntuje przeciwko „gospodyni”, a nagle „gościni” zaczyna dziwić. Nie ma w tym w tym nic dziwnego. To jest jeden ze sposobów tworzenia form żeńskich w języku polskim. Być może te formy troszeczkę niektórych rażą, ale myślę że tylko na początku. Z czasem jesteśmy w stanie się z tym osłuchać i im częściej używamy danej formy, tym ona bardziej wchodzi do języka i łatwiej się nią posługujemy.
Pewnie trzeba się przyzwyczaić, tak samo jak było chyba z Ukrainą, na Ukrainie, w Ukrainie.
Oczywiście, że tak.
Trochę raziło początkowo „w Ukrainie”.
Tak to jest wszystko kwestią osłuchania. Natomiast język ma swoje możliwości, ma swoją potencję systemową, leksykalną również; mamy cały repertuar przyrostków, czyli „ka”, „ini”, „essa”, jak na przykład „poetessa” .
A nie można po prostu poetka?
Można oczywiście po prostu poetka, natomiast czasem się zdarzają takie formacje z zapożyczonym przyrostkiem. Innym sposobem jest tworzenie w sposób na wzór składniowy. Czyli pani minister zamiast pan minister.
Czy my możemy skorzystać z każdej z tych możliwości? Czyli myśląc minister, mogę na przykład powiedzieć „ministerka”, ale mogę też „ministressa”, albo „ministra”? Czy każda z tych form będzie właściwa, mogę wybrać?
Zarówno ta „ministra”, jak i „ministerka” są poprawnymi formami. Natomiast przy „ministerce” jest pewna granica. Bo ten wyraz ma też inne znaczenie, tak jak „szoferka” – miejsce, gdzie urzęduje szofer. W związku z tym pojawia się blokada semantyczna znaczeniowo, bo jest już wyraz zbudowany za pomocą tego przyrostka. Taką blokadę może stanowić fonetyka, czyli brzmienie wyrazów. Na przykład w języku polskim charakterystyczne są takie zbitki, trudne do wymówienia typu: „archolożka” czy „architektka”.
Chyba mamy wojnę o feminatywy. Trochę kojarzą się z ruchem feministycznym…
Myślę, że tak, że to jest właśnie napór tych czynników pragmatycznych, czyli niezwiązanych stricte z językiem. Ta cała otoczka kulturowa to, co się dzieje… Przecież tradycyjnie, historycznie wszystkie nazwiska kobiet tworzono za pomocą odpowiednich przyrostów, więc była: Nowakowa, Baranowa; córki: Nowakówna, Baranówna; była „ina”, czyli właśnie Seliga, Seliżyna, Seliżanka, Skarga, Skarżyna, Skarżanka, Skubala, Skubalanka i tak dalej. One wyszły z języka polskiego, ale zostały na przykład w czeskim. Wyszły z użycia, bo zbyt mocno pokazywały stan cywilny osoby. Bo „anka” czy „ówna” odnosiły się do panien, natomiast „owa” i „ina” do kobiet zamężnych. Nie wszystkim taka etykietka odpowiadała.
Właściwie sami z form żeńskich zrezygnowaliśmy w jakimś momencie…
Tutaj upatruje się wpływu okresu PRL-u na zanik tych form żeńskich. Nagle pojawiło się mnóstwo zawodów, które kobiety zaczęły wykonywać w związku z przemianami społecznymi, rozwojem gospodarki, właśnie też z tą emancypacją kobiet, czyli jakieś „brygadzistki“ i „traktorzystki”. Znamienne było to, że te formy żeńskie raczej odnoszono do zawodów mniej prestiżowych. Powiedzmy „ekspedientka” uchodziła jeszcze, ale już obowiązywała forma „pani kierownik” a nie „kierowniczka”.