Gościem Radia Łódź jest Patryk Galewski – dziś ceniony szef kuchni, niegdyś człowiek z trudną przeszłością, który z prawem był na bakier. Żywy przykład tego, że wszystko w życiu może się odmienić. Witam serdecznie.
Dzień dobry. Witam serdecznie.
Patryku, zacznijmy od początku. Jak wspominasz swoje dzieciństwo? Czy łatwiej było Ci wejść na drogę przestępczą niż Twoim rówieśnikom i kiedy te kłopoty stały się Twoim “sposobem na życie”?
Zacznę chyba tak, jak zaczynam najczęściej na spotkaniach z młodymi ludźmi, gdzie „lecę z projektem” w te przestrzenie. Wiesz co, ja – choć tak mocno bym się spiął z całej siły w sobie – nie jestem w stanie przypomnieć sobie chociażby najmniejszej, radosnej chwili z mojego dzieciństwa. Pamiętam moje dzieciństwo, jaką smutną przestrzeń, gdzie często nie było w domu co jeść. Ojciec często, praktycznie zawsze był pijany. Pamiętam sytuację, jak panowie z elektrowni ściągnęli nam licznik. Pamiętam swoje dzieciństwo, jako smutną przestrzeń i tak naprawdę jako dwunastolatek, nie dość w tak świadomy sposób, czułem się nie kochany, ale po prostu nie chciałem w tym domu być. Więc wylogowałem się na „street”, na ulicę i tam tak naprawdę w ciągu kilku chwil poznałem osoby, które pochodziły z podobnych smutnych domów, z którego ja pochodziłem. Smutny dom – to nie mam na myśli tutaj takiego, gdzie ojciec bije mamę czy na odwrót, ale też taki smutny dom, gdzie była nadwyżka kasy, rodzice lansują się na luksusie, a brakuje po prostu miłości i poczucia bezpieczeństwa. A miłość okazuje się w taki sposób, że jest fortepian, pianino, angielski i cała lista po prostu obowiązków. Nie ma po prostu tego czasu, nie jesteśmy sami dla siebie, więc my szybko na tej ulicy obdarzyliśmy się – oczywiście złudnie – takim poczuciem bezpieczeństwa, chęcią przynależności. Szacunek ludzi ulicy, braci się nie traci. Tak naprawdę ulica stała się miejscem, gdzie wolałem być i chciałem być, niż po prostu w moim domu. Jako dwunastolatek pierwszy raz zetknąłem się ze światem narkotyków, bo „wyjechały” twarde narkotyki. Czyli od dwunastego roku życia „leciałem ostro z tematem po bandzie.
Twoje „poprzednie życie” to tak zwana recydywa, za co trafiałeś za kratki. Kiedy pierwszy raz popełniłeś przestępstwo? I dlaczego pierwsza z wymierzonych kar nie była dla Ciebie nauczką? Czy ta chęć życia na krawędzi była jednak silniejsza? Ta akceptacja grupy była Ci niezbędna do egzystowania?
Powiem tak, to też mówił mi ksiądz Jan Kaczkowski na rozwoju naszej relacji, która była już nie tylko jakąś znajomością, tylko głębszą relacją. Miałem taki kryzys i czułem, że nie dźwignę po prostu tego przejścia, tak bajkowo powiem „z tej ciemnej do jasnej strony”. Powiedziałem: „Jan, ja po prostu chyba jestem złym człowiekiem i ja nie mam prawa na dobre życie”. Jan mnie wtedy tak bardzo przytulił i powiedział „Dyziu! Takich cudów nie ma. Nikt nie rodzi się jako zły człowiek”. Więc to, jak się nad tym zastanowisz brzmi sensownie. I powiem szczerze, że tak naprawdę, zawsze musi się zadziać coś w życiu człowieka, co wpływa na jego rozwój, co powoduje, że ta prawidłowa forma naszego rozwoju staje się nieprawidłową, ale ta nieprawidłowość staje się dla nas normą. Czyli na myśli mam, że jeżeli od zawsze widzisz to wydanie miłości, gdzie ojciec bije mamę, gdzie nie ma co jeść, gdzie wyzywa ją od najgorszych – ty po prostu myślisz, że tak wygląda miłość, że tak wygląda życie, że jakby w tej sytuacji okazywania miłości przez mamę tacie czy tacie mamie, czujesz lęk. Myślisz, że ten lęk towarzyszy miłości na zawsze. Więc po prostu wychowujesz się w takim wymiarze i ten wymiar dla ciebie jest normą i jest jakby początkiem tej normy. Wchodzisz po prostu w te życie. I tak naprawdę dzisiaj jestem świadomym gościem, facetem, świadomym swoich emocji, ale kiedyś to było jakby wywrócone do góry nogami, czyli miłość czułem inaczej, odpowiedzialność czułem inaczej. Mój ojciec sam siedział wielokrotnie w więzieniu i też jakby przynależał do tej subkultury więziennej. I to było dla niego ważne. Ja też często, wracając od najmłodszych lat z pobitą gębą do domu, słyszałem od ojca: „Tylko pamiętaj, jak trafisz na psy, Cię zawiną – zawsze na sztywno, nie możesz być frajerem!”. Byłem tak wychowywany. Oczywiście ojciec miał jakieś takie przebłyski bycia tatą, ale to były „tygodniówki”, bo był alkoholikiem. Gdzieś tam te przebłyski były, ale to nie trwało długo. Gdzieś tam obiady pogotował, później nie, później agresja, później wyzwiska i tak cały czas się tak kręciło. Raz go zabierała policja, mieszkał piwnicy, więc dużo po prostu takich smutnych elementów. Wychowywanie się bez tego poczucia bezpieczeństwa, bez tak naprawdę tej „granicznej miłości”, bo też mama moja, która tak naprawdę nie miała łatwego dzieciństwa, chciała nam taką bezwarunkową, bezgraniczną miłością zadośćuczynić. Mogłem wracać do domu naćpany, z kradzionymi rzeczami. Mama mnie wpuszczała, na drugi dzień, kiedy pukała policja, to po prostu mówiła, że Patryka nie ma, bo tak mnie chroniła. Ja tak się rozwijałem, czyli zupełnie tą odwrotnością do normy, więc to było dla mnie ważne. Tak naprawdę pierwsze, bo było pytanie, kiedy pierwszy raz? Trochę nazywam „Rudemu wiatr w oczy”, ponieważ kompletnie nie planowałem tego, żeby zostać złapanym. Pierwsze kradzieże odbywały się już w szkole podstawowej, gdzie po prostu kradłem kanapki z plecaków. Czekałem na ten moment, po pierwszym dzwonku w szkole, aż wyjdą wszyscy uczniowie z szatni – to był ten moment, kiedy szatnie były jeszcze otwarte, bo pani, która pracowała w szatni, jeszcze nie zdążyła zakluczyć drzwi. A ja w ciągu kilku minut wyciągałem kanapki z plecaków i napoje. To były takie pierwsze rzeczy. Później kradzieże w sklepach, różnych drobnych rzeczy: czekolad, batonów, perfum, chemii. Takie drobne rzeczy. Ale pierwsza taka wpadka na gorącym uczynku to dzień przed zakończeniem starego roku. Wpadliśmy z ziomkami z dzielni, ze „streetu” na pomysł, że niedaleko umiejscowionej budki odbywała się sprzedaż petard. Wpadliśmy na pomysł żeby wieczorem, jak się ściemni, wejść przez okno dachowe i po prostu stamtąd sobie trochę tych petard „pożyczyć” – że się tak skromnie wyrażę. Dlaczego mówię „Rudemu wiatr w oczy”? Ponieważ gdy jako pierwszy wszedłem na ten dach, poza tym w stanie upojenia: już wtedy „leciały” dragi, więc mózg „pocięty” narkotykami, to po prostu wpadłem z tym dachem do środka i tak naprawdę moi przyjaciele pouciekali, a ja dzielnie czekałem na przyjazd funkcjonariuszy policji. Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z policją. Tak naprawdę od tego trzynastego roku życia do dwudziestego pierwszego roku życia byłem skazany przez sąd ponad 20 razy: łącznie przez sąd dla nieletnich i dla osób dorosłych. Były to przede wszystkim kradzieże, włamania, bójki, więc takie rzeczy. Nie wiem, czy mogę je nazwać lekkie czy nie lekkie, bo ponieważ krzywda względem drugiego człowieka była znacząca, więc do dzisiaj, jak o tym nawet myślę, wywołuje we mnie niemały poziom wstydu, że byłem skłonny w taki sposób krzywdzić drugiego człowieka.
W parze z przestępczością szły również używki, ale i samookaleczanie. Czy to był alarm? Brak akceptacji siebie w tej złej wersji? Przechodziłeś wewnętrzną walkę i stąd takie zachowania?
Ja też jakby raczej nie, że się długo nad tym zastanawiałem, ale dojrzałość emocji i jeszcze, jeżeli człowiek pracuje nad tymi emocjami, pracuje nad narzędziami, dzięki którymi czuje te emocje. Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że jestem dorosłym facetem, który świadomie czuje swoje życie, świadomie czuje w sobie emocje, który ma w sobie balans pomiędzy odpowiedzialnością, sumieniem, zdrowym rozsądkiem, samoświadomością – to po prostu to jest piękne doświadczenie życia. Samookaleczanie w moim życiu zaczęło się bardzo wcześnie. Jako 11 – 12 latek już miałem pierwsze przypalania papierosami. Pierwsze walenie pięścią w ścianę i nie po to, żeby czuć tylko ten ból nie. Jakby osoby, które robią takie rzeczy, nie robią tego w taki sposób, że: “a, bo tu dzisiaj mam złe życie, będę nap*******ł pięścią w ścianę”. Tak to się nie dzieje. Wiadomo, że to są właśnie: brak odpowiedzi na konkretne pytania albo na to zamieszanie, które w nas się dzieje, powoduje to, że my nie jesteśmy w stanie określić naszych działań, ponieważ brakuje nam konkretnych jakby elementów. Do tego w środku. Brakuje nam wiary w siebie, poczucia bezpieczeństwa, brakuje nam miłości, akceptacji i to wynika przede wszystkim z tych braków. Wiadomo, że pierwsze miejsce, w którym my powinniśmy być naładowani takimi elementami, to jest dom rodzinny. Ja tak naprawdę pierwszej próby samobójczej doświadczyłem jako piętnastolatek, gdzie byłem już wchłonięty przez tę ulicę, ten “street”, ćpanie, picie, problemy z policją i to już było grubo. Już naprawdę leciałem mocno po bandzie. Ten moment tego takiego wchłaniania mnie mocniej i mocniej i mocniej. Ja nie chciałem tak żyć, ja nie chciałem tego tak robić, bo każdy człowiek odgórnie rodzi się jako dobry. Po prostu we mnie powstała taka sprzeczność, że ja nie chcę tak żyć, ale ja nie potrafię inaczej i ja po prostu całym sobą chciałem wykrzyczeć mocno światu: “Dlaczego mnie nikt nie słyszy? Czemu mnie nikt nie widzi? Dlaczego ja nie potrafię tego zrobić inaczej? Ja tak bardzo nie chcę być na tej ulicy! Ja nie chcę ćpać, ja nie chcę kraść, ja nie chcę krzywdzić innych osób, ale ja nie potrafię inaczej!”. Więc ja postanowiłem się powiesić na ręczniku w łazience. Jak widać, na szczęście nie udało się. To był krzyk, po prostu i zrobiłem to, bo ja nie chciałem tak żyć, a nie wiedziałem, co mam zrobić, żeby żyć inaczej. Oczywiście jako dorosła osoba, która chciałaby skorzystać z takich opcji dostępnych, czyli terapeuta, psycholog, wszyscy, ale to tak naprawdę musi wydarzyć się w naszym życiu coś, co będzie takim przełomowym momentem. Musi znaleźć się osoba, której my zaufamy i nie mówię tu o ziomku na ulicy, który też ma przeogromne braki do tego, żeby w sposób prawidłowy czuć życie, tylko osobie, która naprawdę w ciebie uwierzy, która nie oceni cię, bo uważam, że też bardzo istotną kwestią jest, jeżeli na przykład nie wiem, spotkałbym takiego Patryka jakim byłem do pewnego momentu, to pierwszą i najważniejszą rzeczą, której nie wolno robić, to jest to, że nie możesz mówić temu człowiekowi, że on jest zły, że on jest niedobry, że on jest niewłaściwy, ponieważ to jest jedyny wymiar życia, który ma ten człowiek, bo on po prostu te wszystkie sytuacje, które wydarzyły się w życiu tego człowieka, one go tak ukształtowały: ten brak miłości, ten brak poczucia bezpieczeństwa, brak przytulania, brak szacunku, brak wartości własnego ja. My nie mamy prawa mówić, że “ty zły, że twój świat jest zły”. Oczywiście – trzeba to zrobić umiejętnie. Trzeba wejść na chwilę do tego świata, chwycić za rękę tę osobę i po prostu pomóc w tym elemencie przejścia, czyli połączenia tych światów i później jakby zaczyna się proces budowania tego dobrego życia.
Jednak pod tym płaszczykiem „łobuza” – to dość delikatne określenie – ktoś potrafił dostrzec wrażliwego młodego człowieka. Tym kimś był ksiądz Jan Kaczkowski. Jak doszło do waszego pierwszego spotkania?
Nasze pierwsze spotkanie to nie było jakby spotkanie, które wskazywało na to, że między nami urodzi się głęboka relacja i tak naprawdę, że Jan okaże się osobą, która uratuje mi życie, ponieważ pierwszy raz otarliśmy się o siebie w szkole zawodowej, gdzie ja nie byłem uczniem tej szkoły, ale chodziłem „rozwijać się w przestrzeni ekonomicznej”, bo sprzedawałem wtedy dragi. A Jan w tej szkole, z racji bycia księdzem, uczył religii. I pewnego razu, kiedy tam ubijałem interes, Johnny zobaczył z drugiego piętra, pomimo tej ogromnej wady wzroku, że ja tam ubijam ten interes, to kazał mi dosłownie stamtąd “wypier*****”. A ja widząc, że jakiś facet w sukience mówi mi z drugiego piętra, co mam robić, to wrzuciłem mu środkowy palec i powiedziałem, żeby się nie wp********, bo to nie jest jego dziedzina i będę musiał zrobić z nim porządek. I tak wyglądało nasze pierwsze otarcie się o siebie. Czyli jak słychać, nic nie wskazywało na to, że między nami urodzi się piękna relacja. Ale pierwsze takie nasze spotkanie, w której zamieniliśmy kilka zdań, to wyobraź sobie – to właśnie zrobił Johnny – on na chwilę wszedł do mojego świata, to jest to, o czym mówiłem. Ponieważ pewnego razu, takiej słonecznej niedzieli z „ziomeczkami” mieliśmy taką libację ławkową za kościołem. I kiedy libacja się skończyła, wszedłem w taką uliczkę, która oddzielała plebanię od Kościoła. Zobaczyłem, że przede mną jest ten dziwny ksiądz. To już było kilka lat po tym pierwszym naszym spotkaniu i kiedy zobaczyłem, że na tej ulicy jest ten dziwny ksiądz, to pierwszą moją myślą, która się pojawiła była „kur**, tylko nie ten ksiądz, bo znowu się przyczepi o coś”. Wtedy po prostu stałem, jak słup przy drodze. Patrząc na tego dziwnego księdza, bo wtedy jakby moja postawa względem Kościoła, religii i księży była… W ogóle jej nie było, ja bym mógł dużo określeń takich nieprzyzwoitych wypowiedzieć, które by świetnie opisały moją postawę. Po prostu stałem taki przykuty. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Zobaczyłem, obejrzałem się tylko do tyłu, sprawdzić, czy nie ma tych moich ziomków, żeby nie było żadnych dziwnych akcji, że rozmawiam z księdzem i żeby się po prostu nie czepiali, bo wiadomo, że na “streecie” to trochę kulawo, że się tak wyrażę młodzieżowym językiem. Jan wtedy zrobił coś niesamowicie dziwnego, bo zaczął mnie wołać po imieniu z tej odległości kilkudziesięciu metrów „Patryk! Patryk!”, więc tym bardziej zdziwiony mówię „Kurde, czego ten ksiądz ode mnie chce?” Ale Jan już wtedy wiedział, że ta brzydka gęba należy do mnie, czyli do Patryka Galewskiego, że jestem tym gościem, który ma do odpracowania godziny społeczne w hospicjum. Więc Jan wykorzystał ten moment, że stoję nieruchomo, bo byłem zszokowany tym, że woła mnie facet w sukience. Kiedy Johnny przybliżył się na taką odległość, która była swobodna do rozmowy, to zrobił coś, co mnie zmiotło z powierzchni ziemi, bo ja się kompletnie tego nie spodziewałem. Spodziewałem się jakiegoś suchego kazania, jak na księdza przystało, “że jesteś zły, nieodpowiedzialny, że ty nie możesz tak żyć, że pójdziesz do piekła”. Tak po prostu czułem, a Johnny wrzucił geścik młodzieżowej “essy” klasycznie: „Patryk, ty będziesz dużo tej trawki jarać, czy ty wpadniesz do mnie godziny odpracować?” Patrzę na chłopa, wrzuca mi “essę”, mówi coś o jaraniu. Dziwna akcja jak nic i to po prostu było dziwne. I tak naprawdę Jan tą formą komunikacji, jakby wszedł do mojego świata na chwilę i jestem przekonany, gdyby zrobił to ze świata swojego „Patryk, ty nie możesz być takim złym człowiekiem! Musisz chodzić do kościoła! Bo do piekła pójdziesz!” – to ja bym pewnie po prostu wrzucił mu po raz kolejny ten palec (środkowy) i bym gdzieś poszedł. A Johnny załatwił mnie sposobem. Oczywiście wiem o tym, bo Jan niejednokrotnie dał mi to odczuć, że on nie pochwalał tego, że byłem wtedy w takim stanie, ale wiedział, że to był jedyny sposób na to, żeby ze mną pogadać. Czyli po prostu zrobić coś, co jest z mojego świata. I zrobił to fenomenalnie dobrze, bo to zadziałało.
Można powiedzieć, że ksiądz Jan dał pretekst do przemiany. Czy te początki były trudne? Czy opierałeś się przed nią? Jak u Ciebie wyglądał ten cały proces? Bo często osoby wychodzące na prostą, które gdzieś się potknęły, potrafią się bardzo zdemotywować tymi trudnościami. Czasami też się tak zdarza, że odpuszczają.
Ja w pewnym momencie mojego życia czułem się tak, jakby w jednej osobie były dwie osobowości. Tak naprawdę będąc jakby w tym trybie “streetu”, ulicy, ćpania, picia, problemów z prawem, nie miałem wyobrażenia, że istnieje równoległy wymiar do mojego ulicznego, w którym mogę mieć dobre życie, że nie będę musiał przed niczym uciekać, że będę mógł po prostu spokojnie żyć, że będę doświadczał miłości w życiu, że będę kochany, że będę czuł się bezpieczny, że będę tatą, że będę szefem kuchni, że zdam maturę, że pójdę na studia. Po prostu nawet nie miałem takich marzeń. Myślałem, że to życie, które się tak u mnie zaczęło, czyli od tego smutnego dzieciństwa, smutnego domu, że ja mam to życie tak przeżyć, że to jest akurat po prostu scenariusz mojego życia i tak tego życia mam doświadczyć i tutaj tak naprawdę jakby odkrywanie tej takiej równoległej przestrzeni, czyli tego dobrego życia, to była próba, bo ja tak naprawdę w tym życiu musiałem się uczyć wszystkiego od początku. I przede wszystkim też takich podstawowych zachowań, w których trzeba użyć w przestrzeni odpowiedzialnej za wrażliwość za współczucie. Żal to było dla mnie coś obcego. Musiałem po prostu próbować. Też Jan mnie wrzucał właśnie w takie sytuacje, które pobudzały we mnie te przestrzenie albo je po prostu tam odsypywały. To była próba, tak samo jak próbą było przepraszanie osób, które skrzywdziłem w moim życiu. Dostałem od Johnnego pokutę i była to trzypunktowa pokuta. Jednym właśnie z elementów było to, że mam w miarę możliwości technicznych odnaleźć, odszukać wszystkie osoby, które skrzywdziłem i je po prostu przeprosić. Też byłbym kłamcą i oszustem, gdybym powiedział, że przepraszając pierwszą osobę, mówiłem prawdę, ale też byłbym d**iem, gdybym powiedział, że kłamałem. To była próba, przeproszenie kogoś, bo nie wiedziałem, co się stanie. Nie wiedziałem, czy mówiąc to „przepraszam” właśnie tak mam się czuć, jak czułem się wtedy. Ja się tego uczyłem. To była próba, ale oczywiście też po powiedzeniu tego “przepraszam” to ja też nie stawałem się lepszym, dobrym człowiekiem. Ja tego tak nie czułem, ale czułem, że jedna z tych pustych przestrzeni we mnie zaczyna wypełniać się jakby taką nadzieją na dobre życie. Okazało się po prostu słusznym czuciem i tak po prostu stopniowo te próby, których doświadczałem, one budowały moje dobre życie i budują do dzisiaj.
Jak wyglądała Wasza relacja z księdzem Janem? Jaki on był? Surowym przyjacielem czy cierpliwym i spokojnym kompanem w trudnym etapie przemiany?
Jan był prawdziwy. Jan po prostu był. I w tym takim „po prostu był” oznacza rekord świata, jeżeli chodzi o siłę naszej relacji, bo Jan, kiedy trzeba było, kopał mnie w tyłek, kiedy trzeba było op******** , kiedy było potrzeba, przytulał i mówił, że kocha jak syna, więc Jan był prawdziwy. Ja też jakby nie ukrywam tego i mówię o tym w sposób otwarty, że Jan w moim życiu odegrał ważną rolę. Tak naprawdę odegrał rolę mojego taty, czyli też jakby był przy mnie, był ze mną w tych momentach mojego życia, które jakby budowały to moje dobre życie, także w każdej sytuacji. On był, no tak jak mówię, czasami kopnął w tyłek, czasami przytulił, więc… no tak po prostu.
Udało ci się zdać maturę, założyć rodzinę, masz żonę, dzieci, robisz to, co uwielbiasz. Z jakim przekazem trafiasz do młodych ludzi, którzy również pogubili się w życiu?
W pewnym momencie mojego życia w zasadzie, kilka lat temu, poczułem wspólnie oczywiście dyskutując o tym z żoną, że osiągnąłem – też byłbym głupcem, gdybym powiedział, że już wszystko w życiu osiągnąłem, bo to też nie to – taką podstawową wersję jakby tych osiągnięć mojego życia zawodowego, materialnego. Taki też rozwój osobisty, więc wspólnie zdecydowaliśmy z żoną, że nie chcemy rozwijać się w takich przestrzeniach pędzenia za nowym mieszkaniem, za nowym autem, za jakimś luksusem, bo mamy świadomość tego, że to nie jest wyznacznik wartości życia i tak naprawdę te elementy nie przekładają się na dobre, szczęśliwe życie. I tutaj wtedy zrodziła się nie tyle, co potrzeba, ale już bardziej taka radykalna chęć zrobienia projektu PAKA – Inne Garowanie (https://fundacjakaczkowskiego.org/), czyli dokładnie projekt jest lustrzanym odbiciem mojej relacji z Janem, z tą różnicą, że została ona przekuta w konkretne działania w konkretne programy, z którymi ja – Patryk Galewski, wbijam do młodych ludzi, czyli po prostu wspieramy młodych ludzi i tak naprawdę odwiedzam różne miejsca, tak jak dzisiaj spotykamy się w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym dla Dziewczyn w Łodzi. Ja to nazywam trochę, że to są bardziej smutne miejsca, bo my jako Fundacja przygotowaliśmy 2 programy, jeden program „leci” właśnie do tych bardziej smutnych miejsc, jak domy dziecka, MOW-y (Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze), MOS-y (Młodzieżowe Ośrodki Socjoterapii), zakłady poprawcze i ten program nazywa się „Nikt nie rodzi się zły”, a drugi program leci do szkół, czyli ja to nazywam do młodych ludzi, którzy mają nieco bardziej komfortową sytuację i są jeszcze o kilka kroków przed jakby – nie chcę mówić upadkiem, zepsuciem sobie życia, ale no jakby w tej przestrzeni, że ich życie może stać się bardziej smutne i mniej wartościowe. Nazywa się ten program „Całe życie przede mną” i tak naprawdę pierwszy krok pierwszego etapu programu na przykład w tym miejscu, w którym jesteśmy dzisiaj, są to warsztaty kulinarne. Spotkanie dzieje się na przestrzeni dwóch dni: pierwszego dnia mamy „luźną nawijkę” i robię dokładnie to samo, co zrobił Jan. Używam formy komunikacji pasującej do tego miejsca. Czyli rozmawiamy z młodzieżą na luzie – nie jako specjalista, nie jako terapeuta, nie jako psycholog, bo ja nie jestem żadną z tych osób. Ja opowiadam o swoim dzieciństwie, o tym, jak żyłem na ulicy, o tym, co było kiedyś dla mnie ważne i było to mocno nieprawdziwe. Było to krzywdzące nie tylko mnie, ale po prostu też całe otoczenie i też mówię tym młodym ludziom. Że tak naprawdę oczywiście my dokonujemy wyborów. Dokonujemy decyzji, które mają wpływ na nasze życie, ale musimy mieć świadomość tego, że dokonując wyboru w konkretnej, na przykład sytuacji, nie mając pełnej palety, na przykład tego narzędzia, które służy nam do prawidłowego interpretowania życia, nie jesteśmy w stanie dokonać dobrego wyboru, bo jeżeli brakuje nam poczucia bezpieczeństwa, brakowało nam miłości, brakuje nam wiary w siebie, no to dokonując wyboru, nie wiem w takiej sytuacji, gdzie mam okazję, że ja chcę komuś “przyfanzolić” albo go przytulić, no to z konkretnych braków to “przyfanzolę” mu niż go przytulę. To też wynika po prostu jakby z tego deficytu, który w nas powstał w przestrzeni naszego dzieciństwa, więc to jest oczywiste i często młodzi ludzie nawet w większości nie mają jakby takiej świadomości. To jest dokładnie to samo, co czułem kiedyś ja, że po prostu jestem złym człowiekiem, że taki się urodziłem i że tak mam przeżyć to życie, czyli brakuje wiary w siebie, wiary, nadziei i miłości tym młodym ludziom. I projekt PAKA jest miłością, przestrzenią miłości, którą ja dostałem od Jana, a teraz ja daję tę przestrzeń miłości tym młodym ludziom. Mam nadzieję, że ich życie też może być dobre, że skoro ten rudy może być normalnie żyjącym facetem, szczęśliwym, może być tatą. Mógł zdać maturę. To ty, młody człowieku, też możesz to zrobić. Nie jestem nikim wyjątkowym, mam te same blizny po samookaleczeniach, po próbach samobójczych napisy HWDP, Outlaw – wyjęty spod prawa. Skoro mogę być w tym momencie swojego życia, ty możesz być 3 razy dalej, ponieważ ja zacząłem budować swoje nowe życie w wieku 21 lat, a ty masz na przykład nie wiem 17, 18 – i to też żeby nie zabrzmiało tak, że tą postawą ja daję przyzwolenie młodym ludziom, że oni do dwudziestego pierwszego roku życia mogą sobie po prostu lecieć bo bandzie i dopiero wtedy zacząć tę zmianę. Próbowałem zabić się trzykrotnie. Nie wiem, czy mogę to nazwać szczęściem, czy przeznaczeniem. Pomimo tego, że jestem rudy i to tłumaczę młodzieży, miałem w swoim życiu cholernie dużo szczęścia, bo mi życie uratował Jan, a ci młodzi ludzie takiego szczęścia mogą nie mieć. To jest po prostu prawdopodobieństwo, losowanie. Mówię, jakby zamykając tę drogę tego dania przyzwolenia, że do dwudziestego pierwszego roku życia mają ten czas – to mówię o konsekwencjach, które ja doświadczam do dzisiaj. Mówię o tym, że jako 35-latek dopiero dzisiaj zacząłem budowanie relacji z własną mamą. Mówię o tym, jakie konsekwencje po prostu w moim życiu przyniosło ćpanie, picie, że dzisiaj mając 35 lat odczuwam deficyt już braku miejsca na moich dyskach, bo tych ilości narkotyków było ogromnie dużo i smutek mnie ogarnia, jak sobie pomyślę, że moje życie będzie krótsze o kilkanaście lat, bo po prostu ja to przećpałem i przepiłem. I tak kilkanaście lat będzie krótszy ten moment doświadczania relacji z moimi bliskimi. To są takie konsekwencje, których nie jestem w stanie po prostu cofnąć. Po prostu to też szczegółowo o tym mówię, jakby młodym ludziom o tych konsekwencjach, które z tego wynikają, żeby ten moment, w którym oni są: zajarania pierwszego blanta, nie wiem pierwszego piwa, że na początku to jest luźna zabawa, że jesteśmy „w topce” po prostu szkoły, jako nie wiem – najbardziej zaj****** uczeń i po prostu wszyscy nas lubią – to jest pierwszy krok do tego, żeby tak naprawdę budowanie naszego życia było mocno uwsteczniające i takie mocno destrukcyjne. Oczywiście też mówię im o tym, jak ja czułem moje życie kiedyś, żeby im pokazać, że to było dla mnie kiedyś prawdziwe, ale jakże to było mocno bezwartościowe, to była ucieczka przed samym sobą. Ja nie byłem w stanie w spokoju usiąść i myśleć o swoim życiu jako 11, 12, 13, 14, 15-latek. To była ciągła ucieczka i właśnie szukanie takich rzeczy, które gdzieś tam dają nam, jak to się mówi, zabawę na luźno: blancik, xbox, nowa FIFA wyskoczy. To są ucieczki przed samym sobą, więc po prostu projekt PAKA jest przestrzenią miłości, czyli wspieraniem młodych ludzi.
Ci młodzi ludzie również poznali Twoją historię, głównie za sprawą filmu „Johnny”. Jaki był Twój odbiór i jak to jest widzieć swoją historię na dużym ekranie?
Jestem cholernie wdzięczny wszystkim osobom, które brały udział w tym projekcie, ponieważ to świetny projekt, piękny projekt, potrzebny projekt i widać po prostu przez odbiór, że rezonuje w różnych przestrzeniach u młodych ludzi, w średnim wieku, u osób starszych. Ten film po prostu jest potrzebny. On daje możliwość nadziei na lepsze życie. Film „Johnny” też stał się kluczem do projektu PAKA, bo od tak naprawdę obejrzenia filmu wszystko się zaczyna. Zaczyna się możliwość wprowadzenia konkretnych działań w tym naszym projekcie od filmu. Bo jak młody człowiek ogląda film, że temu gościowi się udało. On po prostu dał radę, a tu nagle wchodzi prawdziwy rudy – “kurde, on naprawdę istnieje” i my po prostu gotujemy. Oczywiście gotowanie jest tylko przykrywką do wprowadzenia konkretnych działań, do wprowadzenia działań pracy z naszym psychologiem, z naszym trenerem mentalnym, do brania udziału w kolejnych etapach projektu. Zachęcam też do odwiedzania strony naszej fundacji żeby też poczytać o szczegółach obu projektów na wspieranie tych młodych ludzi.
Gdyby ksiądz Jan siedział tu obok Ciebie, teraz, co byś mu powiedział? Czy są jakieś słowa, których nie zdążyłeś wypowiedzieć?
Pomimo tego, że fizycznie Johnny’ego z nami nie ma, Jan jest w tej właśnie przestrzeni miłości, w tej relacji, która dzieje się u mnie w życiu, pomiędzy dziećmi, pomiędzy żoną, pomiędzy tymi ludźmi, do których dzisiaj ja pędzę. Jan uratował mi życie. Teraz my ratujemy kolejne i tak naprawdę Jan jest, więc myślę, że nie ma pytań.
Dokończ zdanie: Jestem szczęśliwy, ponieważ…
…… ponieważ mam dobre życie.
O przemianie, życiu i przyjaźni z księdzem Janem Kaczkowskim rozmawiałem z Patrykiem Galewskim. Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękuję bardzo. Projekt PAKA Inne Garowanie. Projekt PAKA to Jan. Projekt PAKA to miłość! Dziękuję.