Oscarowa krańcówka. Najlepszy krótkometrażowy film animowany świętuje w Hollywood od ponad 90 lat
Historia Oscara za najlepszy krótkometrażowy film animowany ma bardzo długą brodę. Nagroda wręczana (reżyserom i producentom) jest od 1932 roku, czyli od 5. gali organizowanej przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej. Pierwszym triumfatorem był legendarny Walt Disney, który wyprodukował krótkometrażową animację „Kwiaty i drzewa”, wchodzącą w skład serii „Silly Symphony” (pl. Głupiutka symfonia).
„Kwiaty i drzewa” (reż. Burt Gillet, 1932)
Walt Disney łącznie po złotą statuetkę sięgał aż 26 razy (59 nominacji). Pozostaje pod tym względem rekordzistą i trudno będzie komukolwiek poprawić ten wynik. Warto jeszcze przypomnieć, że kreskówka w reżyserii Burta Gilleta pokonała… Myszkę Miki, za której stworzenie Walt Disney – w tym samym roku – otrzymał Oscara Honorowego (jednego z czterech).
Pochodzący z Chicago animator oraz jego „symfoniczna” seria niemal nieprzerwanie triumfowali na Oscarach w latach 1932-1939. Wyjątek stanowił 1938 rok, kiedy to wygrał inny disneyowski tytuł – „Byczek Fernando”. Tak czy inaczej, prestiżowa nagroda została w „rodzinie”.
„Byczek Fernando” (reż. Dick Rickard, 1938)
Hegemonia wytwórni Walta Disneya przerwana została dopiero w 1940 roku, gdy Oscar powędrował do krótkometrażówki „The Milky Way” – wyprodukowanej przez Metro-Goldwyn-Mayer.
„The Milky Way” (reż. Rudolf Ising, 1940)
Była to pierwsza (z siedmiu) złotych statuetek, które MGM zapisało na swoim koncie w tej kategorii. Podobnym wynikiem może pochwalić się seria „Tom i Jerry” stworzona przez Williama Hannę i Josepha Barberę.
Jak widać, Oscary za najlepszy krótkometrażowy film animowany przez długie lata należały do wielkich wytwórni. Dopiero na początku lat sześćdziesiątych do głosu zaczęły dochodzić bardziej niezależne produkcje.
W 1962 roku triumfowała animacja „Ersatz”, za którą odpowiadał Zagreb Film. Był to pierwszy film animowany wyprodukowany poza USA, który zdobył Oscara. Jednocześnie pierwszy nieanglojęzyczny, który sięgnął po nagrodę w tej kategorii.
„Ersatz” (reż. Dusan Vukotić, 1961)
Tendencja nagradzania filmów, które powstały poza Stanami Zjednoczonymi utrzymywała się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Przykłady można mnożyć – australijski „Leisure” (1976), kanadyjskie „The Sand Castle”, „Special Delivery” i „Every Child” (1977-1979) czy węgierska „Mucha” (1980). Aż w końcu podczas 55. ceremonii wręczenia Nagród Akademii powody do radości miała także Polska, a w szczególności Łódź.
Awangardowe „Tango”, pamiętne przemówienie Zbigniewa Rybczyńskiego i… areszt
W trakcie gali z 11 kwietnia 1983 roku nagrody w krótkometrażowych kategoriach wręczała para aktorów – Kristy McNichol oraz Matt Dillon. Gdy przyszła kolej na animacje i po formułce „and the winner is” – w 1989 roku zastąpiono ją frazą „and the Oscar goes to” – amerykańska gwiazda wypowiedziała tytuł „Tango”, było jasne, że po raz pierwszy w historii Akademia doceniła krótkometrażową animację wyprodukowaną w kraju nad Wisłą.
Chwilę później na scenie pojawili się Zbigniew Rybczyński oraz Yola Czaderska-Hayek (właśc. Jolanta Maria Czaderska-Hayek). Dziennikarka mieszkająca w Hollywood, pełniła funkcję tłumaczki łódzkiego artysty, który nie znał języka angielskiego. Po odebraniu złotej statuetki zwrócił się do zgromadzonych po polsku.
Szanowni członkowie Akademii, panie i panowie. Ja robiłem film krótki, więc będę mówił bardzo krótko. Jestem bardzo zaszczycony nagrodą i marzę, że kiedyś będę miał okazję przemawiać z tego miejsca dłużej… – po tych słowach na sali rozległ się śmiech i gromkie brawa.
Następnie twórca „Tanga” pocałował swoją tłumaczkę w policzek. Na scenie zrobiło się zamieszanie, a na widowni nie milkły śmiechy. Po chwili łodzianin skradł całusa także Kristy McNichol, a Mattowi Dillonowi serdecznie uścisnął dłoń. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, tłumaczka dodała – w języku angielskim – że „to taki słowiański obyczaj, ponieważ jesteśmy bardzo ciepłymi ludźmi”.
Z kolei Zbigniew Rybczyński postanowił kontynuować swoją wypowiedź odnośnie do potencjalnego Oscara za dłuższą formę:
…z powodu filmu, który będzie przypominał film pod tytułem „Gandhi” o Lechu Wałęsie i Solidarności – przekazał, czym wywołał uśmiechy na twarzach m.in. Dustina Hoffmana i Paula Newmana.
„And the winner is…” (Oscary 1983)
Wspomniany przez Polaka „Gandhi” (reż. Richard Attenborough, 1982) ostatecznie zamienił 11 nominacji na 8 statuetek. Był zdecydowanym zwycięzcą gali. Za takiego mógł oczywiście uważać się także Zbigniew Rybczyński oraz Studio Małych Form Filmowych Se-Ma-For w Łodzi, które wyprodukowało nagrodzoną krótkometrażówkę.
„Tango” było ostatnim wspólnym projektem reżysera i wytwórni. Gdy absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi w 1980 roku kończył prace, które trwały blisko rok, nawet nie spodziewał się nominacji do Oscara. Wiadomość z Hollywood zastała go w Wiedniu, gdzie dwa lata później mieszkał – austriackie władze udzieliły mu azylu politycznego.
Po nominacji autor „Tanga” otrzymał wizę do Stanów Zjednoczonych. Akademia przesłała mu zaproszenie na uroczystą galę, ale w kopercie znalazł się bilet na podróż tylko w jedną stronę. Problem w tym, że łodzianin nie miał pieniędzy, by zakupić bilet powrotny. Z pomocą przyszli przyjaciele, którzy zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Gdyby nie to, nie mógłby osobiście zjawić się w Los Angeles. Uniknąłby również skandalu, o którym za chwilę.
Co do samej produkcji, choć trudno w to uwierzyć, „Tango” jest animacją poklatkową. W książce Jerzego Armaty „Polski Film Animowany” można przeczytać, że podczas jednej z projekcji, któryś z krytyków wykrzyknął – „co za wspaniały komputerowy film”. Nie wiedział, jak bardzo się mylił…
„Tango” (reż. Zbigniew Rybczyński, 1981)
Ponad ośmiominutowa animacja oparta jest na bardzo prostym pomyśle. W skąpo umeblowanym pokoju (tapczan, stół, szafa, krzesła, łóżeczko dziecięce) pojawiają się kolejne postacie m.in. chłopiec z piłką, kobieta z dzieckiem, złodziej, pijak, naga dziewczyna, straszy mężczyzna z psem, kopulująca para, milicjant i młody gimnastyk. Każda z nich wykonuje przypisane sobie czynności, następnie wychodzi, by powrócić i powtórzyć cały cykl. Wszyscy są skupieni wyłącznie na sobie, nie zauważają się wzajemnie i nie wchodzą sobie w drogę. W kulminacyjnym momencie na ekranie widzimy aż 26 postaci.
Wróćmy do skandalu. Po odebraniu złotej statuetki Zbigniew Rybczyński przekazał go tłumaczce, po czym opuścił salę, by wyjść na zewnątrz na papierosa. Na swoje nieszczęście, ochroniarze nie chcieli go wpuścić z powrotem. Rozpętała się awantura, która dla łodzianina zakończyła się w… areszcie.
Mimo upływu lat wciąż pojawiają się głosy, że autor „Tanga”, wychodząc po Oscara, był nietrzeźwy. Te doniesienia dementowała jednak jego tłumaczka m.in. w rozmowie z Gazetą Wyborczą, twierdząc, że był „pijany szczęściem”.
Niezależna „Katedra” przegrała z gigantem
Na kolejnego polskiego (w połowie) Oscara w kategorii najlepszy krótkometrażowy film animowany czekaliśmy aż do gali w 2008 roku. Zanim jednak o zwycięskiej ekranizacji baletu Sergieja Prokofjewa, warto przypomnieć jeszcze Oscary 2002.
W trakcie 75. ceremonii rozdania Nagród Akademii w Polsce trzymano kciuki nie tylko za „Pianistę” (reż. Roman Polański, 2002), ale także krótkometrażową animację „Katedra” Tomasza Bagińskiego. Opowiada o pewnym człowieku, który przybywa do tajemniczej i niedokończonej katedry. Gdy na budynek pada światło słoneczne, ten niespodziewanie ożywa.
„Katedra” (reż. Tomasz Bagiński, 2002)
O ile filmowa autobiografia Władysława Szpilmana kończyła galę z trzema statuetkami (w tym za najlepszą reżyserię), o tyle wykonana techniką komputerową produkcja, inspirowana opowiadaniem Jacka Dukaja (pod tym samym tytułem), musiała obejść się smakiem. Utrzymana w konwencji onirycznej impresji animacja – na ekranie widać wpływy świata sztuki m.in. Zdzisława Beksińskiego czy Antonio Gaudiego – nie zyskała uznania Akademii.
Ku zaskoczeniu wielu Kapituła postanowiła nagrodzić obraz „Czub-Czuby”, za które odpowiadało studio Sony Pictures Animation.
„Czub-Czuby” (reż. Eric Armstrong, 2002)
„Piotruś i wilk”, czyli ostatni taki sukces polskiej animacji
Jak już zostało wspomniane, Polacy dopiero kilka lat później – podczas 80. ceremonii wręczenia Oscarów – mieli powody do radości. Połowicznej, ponieważ zwycięska krótkometrażowa animacja lalkowa „Piotruś i wilk” powstała w koprodukcji z Wielką Brytanią.
Nagrody odebrali reżyserka Suzie Templeton i współproducent Hugh Welchman. Statuetki otrzymali z rąk Owena Wilsona, ale słynne słowa „and the Oscar goes to” wypowiedział… Barry B. Benson, czyli główny bohater animowanego „Filmu o pszczołach” – głosu komputerowo wygenerowanemu owadowi użyczył Jerry Seinfeld.
„And the Oscar goes to…” (Oscary 2008)
To jest (nagroda – red.) dla wszystkich. Dla naszej fantastycznej ekipy i wszystkich, którzy pasjonowali się naszym filmem, aby spełnić nasze marzenie – mówiła Suzie Templetone.
Następnie przy mikrofonie znalazł się również Hugh Welchman.
To naprawdę bajkowe zakończenie dla nas, ale mam nadzieję, że to dopiero początek dla „Piotrusia”. Ta niesamowita nagroda pomoże utrzymać „Piotrusia i wilka” Prokofjewa w sercach i umysłach dzieci na całym świecie. Akademio, bardzo dziękuję. To było niesamowite – przekazał współproducent, trzymając w ręku nie tylko Oscara, ale i figurkę jednego z bohaterów swojego filmu.
Tym razem złotych statuetek nie odebrali Polacy, ale ich wkładu nie można nie docenić. Szczególnie łódzkiej wytwórni filmowej Se-Ma-For, która realizowała krótkometrażówkę. Wspierało ją brytyjskie studio BreakThru Films przy współpracy z norweskim Storm Studios. Finansowaniem animacji „Piotruś i wilk” zajęły się m.in. Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz brytyjska telewizja Channel 4.
Warto podkreślić, że wielkie dekoracje wykorzystane w filmie zbudowano na halach w Łódzkim Centrum Filmowym, a także właśnie we wspomnianym Se-Ma-Forze. Ponadto w Polsce wykonano: lalki, zdjęcia (trwały ponad 8 miesięcy) i cyfrową obróbkę obrazu. Ekipa produkcyjna liczyła ponad 120 osób. Łódź bezpośrednio lub pośrednio reprezentowali m.in.
Elżbieta Stankiewicz (kierownictwo produkcji, absolwentka Wyższego Studium Zawodowego Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej PWSFTviT w Łodzi).
Marek Skrobecki (II reżyser, scenografia, absolwent Wyższego Zawodowego Studium Reżyserii Filmu Animowanego PWSFTviT w Łodzi);
Mikołaj Jaroszewicz (zdjęcia, łodzianin, absolwent Sztuki operatorskiej na Wydziale Operatorskim i Realizacji Telewizyjnej PWSFTviT w Łodzi);
Zbigniew Żmudzki (koprodukcja Se-Ma-For, łodzianin, absolwent Wyższego Zawodowego Studium Reżyserii Filmu Animowanego PWSFTviT w Łodzi oraz Wydziału Ekonomiczno-Socjologicznego UŁ);