Wiktoria Makowska: Powroty, wielkie powroty… Nie było Cię z nami 3 lata. Bardzo dobrze Cię tu znów widzieć!
Maciej Werk: Bardzo dziękuję. Miło być tutaj znowu – jak powiedział Mick Jagger na koncercie w Polsce po powrocie od lat 60. do dwa tysiące któregoś roku. Mówiąc już zupełnie serio, to kiedyś, chyba 10 lat temu, zadzwonił do mnie ówczesny prezes Radia – Andrzej Berut – i powiedział: “Chciałem ci coś zaproponować”, pamiętam, że zapytałem go wtedy: “Co, chciałeś mi zaproponować program radiowy?”. On się wtedy zdziwił, skąd wiem, że to właśnie to. Odpowiedziałem, że zawsze o tym marzyłem i to jest jedyna rzecz, jakiej jeszcze nie zrobiłem w swoim życiu, bo już wtedy prowadziłem muzyczny program telewizyjny. Od tamtej pory okazuje się, że radio jest czymś, co albo po prostu ma się w genach, albo nie. To jest trochę jak z wejściem na scenę: jak się raz na nią wejdzie, to nie można z niej już zejść. Tak samo jest z radiem.
Czym jest dla ciebie radio?
Radio jest dla mnie po pierwsze jedynym stałym elementem mojego tygodnia, oczywiście oprócz takich rutynowych działań domowych. Jestem człowiekiem wolnego zawodu i właściwie nigdy nie miałem jakichś terminów, które muszę spełniać, ale, odkąd mam radio, to te terminy są też dla mnie na tyle istotne, że planuję cały tydzień pod kątem audycji. Zawsze gdzieś to radio było: albo był to wtorek, albo czwartek, albo – tak jak teraz – piątek, czyli jeszcze bardziej zwariowany dzień.
A Radio Łódź…
To jest miejsce, w którym nagrałem swoją pierwszą płytę. W 1993 roku przekroczyłem próg magicznego studia Radia Łódź, wtedy jeszcze nie Henryka Debicha, tylko Radia Łódź. Tu przychodziłem na programy jako gość do Adama Kołacińskiego, to jest miejsce, gdzie przychodziłem na koncerty. To tu pierwszy raz spotkałem Lecha Janerkę, jak grał koncert Bez Prądu. To jest miejsce, gdzie chodziłem na te koncerty, gdzie spotykali się przyjaciele i środowisko muzyczne. Bardzo istotne jest to, że Radio Łódź zawsze było takim ośrodkiem, wokół którego spotykali się ludzie, którzy się często tutaj poznawali i potem z tego nawiązywały się działania, nie tylko artystyczne. Najbardziej magiczny jest moment, w którym zapala się czerwona lampka. Jesteś wtedy na żywo na antenie i masz świadomość, że wszystko, co powiesz, może być – jak to mówią policjanci w Ameryce przy zatrzymaniu – albo przeciwko Tobie, albo grać na Twoją korzyść.
I wtedy jest trema czy wręcz przeciwnie – chleb powszedni?
Jestem przyzwyczajony od wielu lat do nagrywania audycji. Udało mi się zachować ciągłość audycji autorskiej, bo cały ten pomysł w Radiu Łódź się zaczął od tego, że stworzone było pasmo Łódzka Scena Muzyczna. Prowadziliśmy programy w gronie kolegów. Byłem ja, był Sławek Macias, Kuba Wandachowicz, Jasiu Nastarowicz i Kuba Koźba. Każdy z nas prowadził innego dnia swój autorski program. Zastanawiałem się nad nazwą programu i mój kolega, który jest słowotwórcą i pisze różne śmieszne formy, rzucił: “A to może Tutti Frutti Werk Show” – brzmi jakoś tak głupio, a zarazem w tej nazwie jest wiele różnych możliwości i kolorów, że chyba pasuje. I tak też się stało, bo to jest audycja, która praktycznie nieprzerwanie funkcjonuje chyba od ponad 10 lat, przez większość czasu na antenie Radia Łódź, potem emigrowałem równolegle, kiedy już Radio Łódź zrezygnowało z audycji autorskich, do Radia Żak, a później przeniosłem się do Radia Rockserwis Fm, z którym oficjalnie zakończyłem współpracę 7 maja. Chciałem utrzymać tę ciągłość programu.
Dlaczego?
Ponieważ jest to bardzo istotne. Uważam, że siłą radia są ludzie, a ludzie to audycje autorskie. Całe życie wydawało mi się, że najważniejszą rzeczą jest to, że są pewne osoby, które prezentują coś, co może być interesujące dla innych. Słuchając audycji takich osób możesz się czegoś nowego dowiedzieć albo odnaleźć jakąś nową formę muzyczną, poznać nowego wykonawcę albo też posłuchać jakiejś interesującej historii. Wydaje mi się, że to jest siła radia, szczególnie radia publicznego, które – mam nadzieję – że teraz po tych zawirowaniach wróci do swojej pierwotnej roli, czyli do roli kulturotwórczej. Niech to będą rzeczy interesujące nie tylko muzycznie, oczywiście. Ja się znam na muzyce, to jest całe moje życie i chciałbym przekazywać swoją energię za pomocą fal radiowych i internetowych. Wydaje mi się, że robię to dobrze. Szczerze mówiąc, uważam, że jestem bardzo dobrym radiowcem, jakkolwiek to nie brzmi, ale potrafię świetnie ze sobą połączyć piosenki.
Program na żywo rządzi się trochę swoimi prawami…
Idea prowadzenia programu na żywo jest na tyle ciekawa, że dynamicznie reaguję na to, co się dzieje. O tym mówił Bartek Florczak podczas wywiadu, że fajnie byłoby, gdyby radio było żywe. Rzeczywiście jest coś takiego. Realizatorki są zawsze zdziwione, że czasem potrafię całkowicie zmienić playlistę w czasie programu na żywo, bo po prostu nagle się okazuje, że coś się wydarzy albo widzę coś innego i chciałbym o tym opowiedzieć. Ja ten program zawsze układam pod siebie – tak, żebym czuł, że sprawia mi on frajdę, a potem, żeby ta frajda została przełożona na innych. Oczywiście, to się może nie udać, ale zakładam, że robię to na tyle szczerze, że słuchacze też to chyba poczują. Wróciłem do Radia Łódź, bo to jest najlepsze radio na świecie.
Maciej Werk w Radiu Łódź, fot. Konrad Ciężki
Czyli pierwsza audycja w piątek?
Tak. Pomysł jest taki, że 2 godziny – od 20 do 22 to będzie program autorski, bez mojego szyldu, ale to będzie program, który ma na celu też łączenie się z naszymi kolegami radiowymi i opowiadanie o tym, co się dzieje w mieście. Natomiast o godzinie 22 do 23 wraca Tutti Frutti Werk Show z całym pakietem różnych moich zwariowanych pomysłów, bo to jest taki program, w którym mogę zagrać 30-minutowy utwór Michael Nymana, również mogę zagrać superskrajne punkowe rzeczy. Staram się oczywiście puszczać nowości, natomiast jestem też wyznania liverpoolskiego, więc element Beatlesów zawsze jest obecny, zresztą w dżinglu również. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. Strasznie się jaram.
Zdradzisz, co w pierwszym spotkaniu ze słuchaczami?
Tak. Na pewno moim gościem będzie Marcin Pryt, który opowie o tym, co się będzie działo w najbliższy weekend przy okazji imprezy Musica Privata i Kosmopolitania, bo oni się teraz połączyli i Marcin jest kuratorem. Jest też jednym z moich ukochanych wykonawców, artystów i poetów – nie tylko łódzkich, ale i polskich, więc będzie miło porozmawiać na żywo. Poza tym, od jakiegoś czasu nie miałem audycji na żywo, więc to też jest dla mnie trochę taki powrót. Lubię tę formę. Czasem jest tak, że zapraszasz gościa i przygotowujesz sobie 10 utworów do zagrania na wszelki wypadek, a czasami się okazuje, że rozmowa tak się toczy, że grasz tylko 3 utwory, bo stawiasz na tę rozmowę, interakcję. Takie też chyba są założenia, że nie będziemy się starali ciąć tych rozmów do takich pigułek serwisowych, tylko – jeżeli ktoś chce też coś powiedzieć dłużej, to o tym opowiemy. Na pewno będziemy się też starali wspólnie promować z redakcją muzyczną i redakcją kulturalną. Agata Gwizdała ma program filmowy, więc być może powinna w programie w piątek powiedzieć o jakiejś swojej ulubionej piosence z filmu. Taki miałem pomysł.
W tym wszystkim dziennikarstwo wpływa na muzykę, a muzyka na dziennikarstwo. Czy masz poczucie, że któraś część w Tobie – mimo wszystko – wygrywa? Czy może raczej się równoważą i dzięki temu powstaje audycja?
Wartoprzeczytać
Nie nazwałbym się dziennikarzem, tak samo jak nie nazwałbym się muzykiem. Czym innym jest bycie artystą, a czym innym jest byciem muzykiem. Założenie programu autorskiego polega na tym, że nie zagram czegoś, co mi się nie podoba. Nie ma takiej możliwości. Co innego, kiedy byłem wielokrotnie tutaj w Radiu Łódź prowadzącym program np. od 15 do 17 i wtedy wchodziłem w konwencję, że łączę się z kimś, bo pękła rura i wtedy jestem tym prowadzącym, który właściwie wypełnia czas między piosenkami, a informacjami. Tutaj sytuacja jest taka, że bardziej czuję się radiowcem niż dziennikarzem, aczkolwiek oczywiście rozmowa z człowiekiem zawsze jest interesująca, szczególnie kiedy jest to gość, którego lubisz albo ktoś, kto ma coś do powiedzenia i chcesz go zaprosić do tego programu. To nie znaczy, że to ma być program tylko muzyczny, bo przez te wiele lat Tutti Frutti Werk Show opowiadało wiele różnych historii. Kiedyś pojechaliśmy na wyprawę do Legolandu i robiłem stamtąd rozmowę o klockach Lego, więc wszystko zależy od sytuacji. Wkręciłem się też przez jakiś czas na przykład w relacjonowanie spotkań piłkarskich, bo mój syn wtedy był zainteresowany graniem w piłkę, więc zaakredytowałem się, żeby zobaczyć to od drugiej strony. Zawsze było to dla mnie interesujące, żeby pokazać to trochę inaczej, bo nie jestem dziennikarzem sportowym, więc nie będę opowiadał historii jak Piotrek Andrzejczak, bo sport to jest jego działka. Tak samo nie będę nigdy konkurował z Piotrkiem Bielawskim, bo nie jestem miłośnikiem jazzu, więc trochę średnio będzie z usłyszeniem jazzu u mnie w programie. Co nie znaczy, że nie zaprosiłbym muzyka jazzowego, żeby powiedział ze swojej perspektywy czegoś, czego ja na przykład nie rozumiem, ale chciałbym poznać.
Powiedziałeś, że nie zagrasz czegoś, co Ci się nie podoba. Nie mogę więc nie spytać, co Ci się podoba i bez jakich brzmień nie wyobrażasz sobie audycji autorskiej i oczywiście swojego życia?
Nie wyobrażam sobie mojego życia bez Beatlesów.
Co takiego mają w sobie Beatlesi?
Wszystko (śmiech). Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Dla mnie to jest religia, forma codziennego rytuału, który się dzieje od lat. To jest dla mnie organiczna sytuacja. Beatlesi są codziennie, wszędzie, w każdym możliwym momencie. Oczywiście jest mnóstwo takich wykonawców, którzy są dla mnie ważni i teraz jest taki moment na przykład, że strasznie się ekscytuję tym, że The Rolling Stones są znów w trasie. Na pewno najlepszym zespołem świata, o Beatlesach nie rozmawiamy, są dla mnie Stonesi właśnie. Beatlesów uznajmy jako formę wyższą niż tylko artystyczną. Jak ktoś mnie pyta, to zawsze mówię, że jestem wyznania liverpoolskiego. To kończy i zamyka rozmowy, czasami powoduje śmiech, a czasami takie zafrapowanie: “ale o co chodzi?”.
Coś jeszcze dodałbyś do tej listy najlepszych brzmień?
Oczywiście dużo muzyki elektronicznej. Właśnie na tym polega ciekawa forma programu autorskiego, że czasami mogę zagrać naprawdę skrajnie ekstremalny punkowy czy metalowy kawałek, bo nagle mnie zachwyci jakiś totalny ciężar, a z drugiej strony mogę zagrać piosenkę Spice Girls. Uważam, że na przykład utwór Viva Forever jest piękną piosenką i chętnie go zagram, bo go uwielbiam. Ja mam gigantyczną płytotekę, jestem kolekcjonerem. Wiadomo, że jakbym miał wymienić takie rzeczy, które się pewnie będą regularnie pojawiać, to są to Beatelsi, Kraftwerk, cała zimna fala, na której się wychowałem, czy jakieś tam postindustrialne rzeczy. To też zależy od jakiegoś momentu. I to też bardzo pasuje do Radia, bo zależy od wyczucia. Do godz. 23 można zagrać wszystko – jednych to obudzi, a drugich uśpi, więc w zależności od nastroju – będę chciał i budzić, i usypiać.
fot. archiwum prywatne Macieja Werka
Bardzo duża płytoteka, ale gdybyś miał wybrać 3 płyty, które zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę, to o jakich myślisz w pierwszej kolejności?
Wiesz co, ostatnio o tym rozmawiałem. Jakbym miał wybrać jednego wykonawcę, zaskakująco nie są to Beatlesi, ponieważ ich płyt nawet nie muszę mieć, bo ja to mam wszystko organicznie zakodowane, każdy utwór. Natomiast pewnie bym zabrał Brian’a Eno – Apollo, bo to jest płyta, którą najbardziej chyba lubię, do tego na płycie jest Daniel Lanois i Roger Eno. Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi, bo to zależy, czy na tej bezludnej wyspie będzie ciepło, czy zimno, czy będzie piasek, czy skały, czy będzie można tam jeździć rowerem, czy trzeba będzie się wspinać. Wszystko w zależności od sytuacji.
Bo muzyka jest tak różnorodna, że zawsze znajdziemy coś dla siebie…
Oczywiście, że tak. Natomiast, skoro już mówimy o takich podsumowaniach, to jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mogę ci powiedzieć, jaki jest najlepszy utwór na świecie i jaki jest drugi najlepszy utwór na świecie, no i trzeci. Dla mnie 3 pierwsze miejsca piosenek na świecie to: numer jeden I Am the Walrus zespołu The Beatles i nim zacznę mój program w piątek, to mogę ci na pewno obiecać, że to będzie pierwsza piosenka.
Drugim utworem, zaskakująco jest utwór A Day in the Life – też The Beatles, a trzecim utworem jest Tomorrow Never Knows, również zespołu The Beatles. Trzecia pozycja czasami bywa mobilna, w zależności od sytuacji, natomiast te 2 pierwsze są od dziesiątek lat niezmienne. Oczywiście, czasami pojawia się jakaś wyjątkowa sytuacja. Ostatnio na przykład oszalałem na punkcie płyty Nadine Shah, brytyjskiej Wokalistki i słuchałem jej w kółko. Szczęśliwie również wróciłem ze swoim materiałem zespołu Hedone i właśnie za chwilę wychodzi płyta. Teraz wyszedł pierwszy singiel z nowej płyty zespołu, dlatego też słucham swoich rzeczy, produkuję teraz też płytę debiutancką fantastycznej wokalistki z Łodzi, robię jakieś nagrania, więc to też jest tak, że cały czas dźwięk jest ze mną.
A jak udaje ci się znaleźć czas na to wszystko? Jesteś typem, który musi mieć wszystko zaplanowane, czy raczej totalny spontan?
Od 16 lat organizuję festiwal producentów muzycznych Soundedit, więc jest to działka taka bardziej biznesowa, poukładana, gdzie w grę wchodzą umowy, dotacje, rozliczenia, terminy. Światem równoległym toczy się działka artystyczna, która jest trochę spontaniczna, bo trudno przewidzieć, co się wydarzy w studiu, to są rzeczy nieprzewidywalne, ale staram się codziennie chodzić do pracy, do studia. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jest taki system, że codziennie chodzi się do pracy artystycznej i się śmiałem, uważałem, że to jest bez sensu. Teraz stwierdzam, że to jest bardzo logiczne, ponieważ im więcej pracujesz, tym więcej rzeczy się wydarza. Mogę potwierdzić w tej chwili z autopsji, że jak codziennie robisz piosenkę, to codziennie ci coś z tego wychodzi, nawet jak część pracy idzie do kosza, to i tak gdzieś to zostaje, bo to jest proces twórczy. Pewnie też tak jest z graniem audycji, aczkolwiek powiem ci, że 3 godziny w tygodniu to jest max. Uważam, że więcej już bym z siebie chyba nie wykrzesał.
Dużo tego wszystkiego, nie ma w Twoim życiu miejsca na nudę. Powiedz jeszcze, co lubisz robić w wolnym czasie?
W jakim wolnym czasie? (śmiech). Leżeć na plaży, ale dwa dni to jest moje maksimum, kiedy umiem odpoczywać. Najbardziej lubię wyszukiwać płyty: targi, pchle targi, lombardy, sklepy.
Udaje się znaleźć perełki?
Tak.
Jaką najlepszą perełkę znalazłeś w takich miejscach?
Trudno powiedzieć. Czasami jest tak, że nie pamiętam i dubluję płyty, bo zapominam, że to mam, ale perełki się zdarzają. Świat Internetu spowodował, że coraz trudniej o okazję, ale czasami coś się zdarza. Natomiast wszystkie moje działania, oprócz leżenia na plaży, są związane z muzyką.
Twoja praca to jednocześnie pasja?
Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli masz pasję, to nigdy nie będziesz chodzić do pracy. Ja nie czuję, żebym chodził do pracy. Moje wyjście do pracy jest takie trochę metaforyczne, ponieważ ja idę do studia, żeby coś porobić. Czasami siedzę i słucham, a czasami siedzę i coś robię. Bardzo różnie z tym bywa.
Maciej Werk, fot. W. Bryndel
Czyli można powiedzieć, że czujesz się szczęśliwym człowiekiem?
Bywam szczęśliwym człowiekiem. Na pewno nie mogę się doczekać piątku, bo szczerze mówiąc powrót na antenę Radia Łódź jest czymś, o czym marzyłem od wielu lat. Dość idiotycznie zakończyła się moja poprzednia współpraca z Radiem, bez sensu zupełnie. Nie poległem na żadnej barykadzie, tylko jakoś tak po prostu się stało i było mi tego szkoda, bo to jest jednak moje radio, czuję, że to jest moje miejsce. Radio Łódź przez lata funkcjonowało codziennie gdzieś w moim krwiobiegu. Nawet jak nie miałem programu, to i tak słuchałem, kontaktowałem się z kolegami. W takiej sytuacji próbujesz się dowiedzieć, co się wydarzy, pytasz, czy Ty to zagrasz? Jesteśmy też trochę taką radiową rodziną, wszyscy się znamy. Od lat jesteśmy mniej lub bardziej zaprzyjaźnieni ze sobą, więc to też jest tak, że mamy świadomość, kto czego słucha, kto co lubi.
Nie możesz się doczekać piątku, więc pozostaje ostatnie pytanie, czego ci życzyć?
Ciągłości zasilania!! I zapraszam do słuchania już w najbliższy piątek od godz. 20. Radio Łódź, 99,2 FM, jeśli dobrze pamiętam?
Dobrze pamiętasz!
Komentowane 9
Tacy światowcy, jaki kraj… Korupcja, nowobogactwo, pozory, kumoterstwo…
Na mieście krąży taki żart, że z ZAIKS-ów za puszczanie siebie w swojej audycji w Radiu Łódź pan Maciek zakupił oryginalny amerykański skórkowy cowboyski kapelusz. Prawda to czy fake news zazdrosnych ludzi z branży?
Pan Werk kiedyś w wywiadzie powiedział, że jak prowadzi audycję to wyobraża sobie, że słucha go po drugiej stronie milion pięknych kobiet 🙂 Pomijając już ten zuplenie narcystyczny ton, którym przecież Pan Werk jest przesiąknięty (chociaż prosty fact-check obnazylby, że to co opowiada to w dużej mierze farmazon i nic więcej) nie sądzę aby przez takie zmiany RŁ podniosło się z żenująco niskiej słuchalności po okresie rządów dobrej zmiany – za to Pan Werk zyska tubę do promowania własnej muzyki – za poprzedniej kadencji w zasadzie nie było programu bez autopromocji – w tym absurdalne puszczenie całego koncertu zespołu Pana Werka Hedone! Zachodnie standardy, nie ma co! Tak więc tych kobiet, ale i mężczyzn nie będą miliony, pewnie nawet nie będzie ich setka. Taka jest smutna rzeczywistość, wyłączam odbiornik.
1. A czy Pan Maciej nadal będzie chodził w gości do prawicowego, pro-pisowskiego radyjka Wnet?
2. Czy Pan Maciej rozważa wydanie na nośniku zapisu koncertu z przejętej wówczas przez PiSowców Trójki, kiedy to zaledwie kilka miesięcy po skandalu z piosenką Kazika, bodaj jako pierwszy z nieco bardziej znanych, zagrał tam recital?
3. Czy w audycjach Pana Macieja po powrocie do RŁ uświadczymy znów tak wspaniałych przejawów bezkarnej prywaty, jak poświęcenie godziny własnej audycji na emisję… własnego koncertu?
1. Nigdy nie chadzałem w gości do tego radia , ale jeśli mnie zaproszą to rozważę, podobno mają dobrą kawę.
2.Nie przewiduję takiej możliwości.
3. Przewiduję taką możliwość .
Sir Werk
Sir (sic!) Werk,
24.11.21 Studio Londyn, 29.06.22 Pop Art, 08.07.22 Muzyczne IQ… Wszystko audycje radia WNET, w których Maciej Werk był gościem. Nie jest szczególnie ważne, że choćby poprzez łącza (tak, rozumiem tego “tata wiariata” z wyparciem się).
W takim raazie dopytam… Podczas festiwalu w Opolu epoki późnego PiS, gdy tak wielu bojkotowało, też Pan nie występowałeś? A prowadzący tamten koncert, niejaki Marek Horodniczy nie pracował wraz z synem przy festiwalu Soundedit? I w ogóle nie znasz Pan tego zaufanego oficera z odcinka kultura-media towarzyszy z psycho prawicy? O kręgosłup (jego kondycję) już nie pytam…
Panu Sir Werkowi starczyło pary na jeden wpis. Cóż… Czasami ciężar własnej duszy przekracza oczekiwania…
Bardzo ciekawe były audycję Macieja, man nadzieję że nowe będą takie same a nawet lepsze.
pozdrawiam
Świetnie, słuchałem często audycji Macieja, bardzo fajny odbiór.
Tym bardziej cieszę się że wraca do Radia Łódź.
Pozdrawiam