Mariusz Janik: Stefan Karwowski w jednym z odcinków kultowego serialu „Czterdziestolatek” powiedział, że „nie można mieć wszystkiego, co się lubi”. Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Maciej Trojanowski: Nie możemy mieć wszystkiego, co lubimy. Tak myślę. Ja jednak mam wystarczająco (śmiech).
W tym roku dołączyłeś do grona czterdziestolatków.
Zgadza się, ale do serialowego Karwowskiego mi daleko. Dzisiejsi czterdziestolatkowie, to dawni trzydziestolatkowie. Zresztą każdy, kto zna ten serial, wie, jak wtedy wyglądała Polska i ludzie z tamtych lat. Nie czuję się jak czterdziestolatek. Gdy wchodzę do murów Radia Łódź, mam te same odczucia, co osiemnaście lat temu, gdy przekraczałem próg budynku przy Narutowicza 130 po raz pierwszy.
Po czterech latach nieobecności wracasz w nowej roli. Od listopada kierujesz Redakcją Informacji, Internetu i Sportu.
Podjąłem się tego zadania, ponieważ od jakiegoś czasu myślałem o tym, co dalej z moim radiowym życiem. W Radiu Zet przez ostatnie lata zajmowałem się głównie wydawaniem serwisów porannych i popołudniowych. Mówiąc wprost, była to praca produkcyjna. Nie narzekam, ponieważ zdobyłem niesamowite doświadczenie, poznałem wspaniałych ludzi. Pracowałem w jednej z najlepszych redakcji w Polsce. Pomyślałem, że warto się podzielić z innymi swoim doświadczeniem. A, że Łódź jest bliska mojemu sercu, to wybór nie mógł być inny.
Jakie zmiany planujesz wdrożyć?
Nie mogę za dużo powiedzieć. Nie planuję rewolucji, stawiam bardziej na ewolucję. Chciałbym, żeby słuchacz miał poczucie, że z naszych serwisów informacyjnych dowiaduje się wszystkiego, co jest mu potrzebne. Żeby słuchając Radia Łódź, w prosty i przystępny sposób dowiedział się tego, co dzieje się nie tylko w Łodzi i regionie, ale także w Polsce czy na świecie. Żeby nie musiał szukać informacji w innych stacjach radiowych czy w Internecie.
Będzie można usłyszeć cię na antenie?
Na razie na pewno nie. Pracy jest tyle, że zabraknie na to przestrzeni. Być może kiedyś wrócę przed mikrofon. Trzeba jednak pamiętać, że spędziłem na antenie bardzo dużo czasu. W Radiu Łódź prowadziłem przecież poranne rozmowy, byłem reporterem, czytałem serwisy drogowe, miałem swoje audycje samorządowe. Wystarczyłoby na niejeden życiorys.
Dużo się zmieniło pod twoją nieobecność?
Na pewno jest dużo nowych twarzy, młodych dziennikarzy. Z przyjemnością ich poznaję i z nimi rozmawiam. Mają świeższe spojrzenie, trochę inne podejście do pracy. Fajnie jest się z nimi ścierać.
Maciej Trojanowski, szef Redakcji Informacji, Internetu i Sportu, fot. Konrad Ciężki
Wiele z obecnie pracujących osób w Radiu Łódź dopiero jest na początku swojej drogi zawodowej. Część z nich trafiła do rozgłośni ze Studenckiego Radia Żak Politechniki Łódzkiej, w której ty również zaczynałeś.
Rzeczywiście, Radio Żak dla wielu dziennikarzy jest pierwszym zetknięciem się z mediami. W moim przypadku było podobnie. Jako student działałem na zasadzie wolontariatu. W pewnym momencie ktoś powiedział, że Radio Łódź poszukuje reporterów. Zgłosiliśmy się w pięć osób, a były tylko trzy miejsca pracy. Dwóm osobom podziękowano.
Znalazłeś się w gronie szczęśliwców.
Wszyscy traktowaliśmy to, jak przygodę. Byliśmy młodzi, nikt nie myślał, że zrobi karierę. Fascynowaliśmy się radiem i dziennikarstwem. Tak było w Radiu Żak i później w Radiu Łódź. Z czasem jednak radio pochłonęło mnie bez reszty.
Pamiętasz swój pierwszy materiał w Radiu Łódź?
To było coś o młodzieżówkach politycznych. Robiłem ten temat trzy dni, choć wiem, że powinno mi to zająć maksymalnie półtorej godziny (śmiech). Moją pierwszą wydawczynią była Roma Leszczyńska, która przez lata pracowała w „Trójce”, a obecnie w Radiu 357. Doskonale pamiętam, jak któregoś dnia wszedłem na zebranie redakcyjne i nie miałem żadnego tematu. Zostałem przez nią odesłany do domu. Mój los podzieliła jeszcze jedna osoba. Usłyszeliśmy, że skoro nie przynieśliśmy tematów, to nie mamy w redakcji nic do roboty.
Bolesna lekcja.
Wartoprzeczytać
Bardzo mnie to uderzyło, ale i było niesamowicie motywujące. Redakcja robiła na mnie ogromne wrażenie. Miałem chęć sprawdzenia, wyżycia się. Każdy młody dziennikarz, gdy rozpoczyna pracę w zawodzie, ma przekonanie o swojej wspaniałości, oryginalnym spojrzeniu na świat. Szybko ten entuzjazm został utemperowany (śmiech). Dziś cieszę się, że w Radiu Łódź poznałem ludzi, którzy nauczyli mnie pokory wobec tego, co robię.
Jako szef redakcji informacji też będziesz temperował młodych dziennikarzy?
Nie, nie, spokojnie nie muszą się tego obawiać (śmiech). Mam nadzieję, że wiele ich nauczę. To najważniejsze, by przekazywać innym swoje doświadczenie.
A dlaczego akurat wybrałeś radio?
To był czysty przypadek. Dużo osób mówi, że przyszło do radia z miłości. U mnie wyszło to trochę towarzysko, trochę życiowo. Poznałem ludzi z Radia Żak i tak się zaczęło. Podobnie było z harcerstwem, z którego już wyszedłem, ale nie wyrosłem. Zapamiętaj, że z harcerstwa się nie wyrasta. Ten etap życia mam już jednak za sobą. Z radiem jest zupełnie inaczej. Stało się moim miejscem pracy.
Wróćmy do harcerstwa.
Należałem do Hufca Łódź-Bałuty, gdzie wydawałem miesięcznik „Łącznik”. Był kontrowersyjny, ponieważ nie szczypałem się w język. Niektórzy mnie za to nie znosili, inni wręcz przeciwnie, bardzo cenili te treści. Myślę, że właśnie te pierwsze kroki stawiane w tym czasopiśmie ukierunkowały mnie dziennikarsko.
Początkowo jednak studiowałeś pedagogikę.
Mój okres studiów to osobna historia (śmiech). Studiowałem aż jedenaście lat. Zaznaczę jednak, że przez cały ten czas miałem status studenta Uniwersytetu Łódzkiego. Wspomniałem już, że radio wciągnęło mnie bez reszty. Nie bez wpływu na uczelnię. Pedagogika to sześć lat mojego życia. Dwukrotnie byłem na piątym roku. Niewiele brakowało, abym został magistrem pedagogiki na Wydziale Nauk o Wychowaniu. Ostatecznie jednak zostałem absolwentem politologii na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Politycznych.
Skąd pomysł na pedagogikę?
Z harcerstwa, gdzie zajmowałem się dzieciakami. Bardzo cenię sobie harcerski system wychowawczy. Młodzi ludzie zajmują się jeszcze młodszymi. Wiązałem z tym nawet swoją przyszłość, ale jak widać, kompletnie nie trafiłem.
Wydaje się, że politologia koresponduje z twoimi zainteresowaniami zawodowymi.
Faktycznie, polityka gdzieś zawsze mnie interesowała. Przez lata zajmowałem się łódzkim samorządem, polityką regionalną i ogólnopolską. Zawsze byłem rozpolitykowany i lubiłem jasno wyrażać swoją opinię.
Wielu dziennikarzy unika polityki jak ognia.
Być może dla niektórych nie jest to dziedzina szczególnie atrakcyjna. Może ludzie się jej boją, może nie rozumieją. Może polityka jest zbyt skomplikowana i męcząca. Nigdy na to w ten sposób nie patrzyłem. Trochę się na tym znałem i jakoś tak naturalnie wyszło, że to była moja działka.
„Lubię sobie czasem wyjechać gdzieś dalej. (…) skoczyć do Amsterdamu, żeby popatrzeć, jak Holendrzy nucą pod nosem i nigdzie się nie spieszą. Nawet w Stuttgarcie jest przyjemnie, bo żyją tam ludzie, którzy finezyjnie przegryzają kwaśne, różowe wino krwistą wędliną i surową cebulą. (…) z tych wszystkich miejsc nade wszystko kocham to, którego wcale nie wybrałem, które mnie wybrało, jakimś dziwnym zrządzeniem losu”. Pamiętasz ten tekst?
Oczywiście, napisałem go spontanicznie w 2018 roku, na stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę. Pierwotnie nie był planowany na portal Radia Łódź, dopiero po jakimś czasie został na nim opublikowany. Nieskromnie mogę go polecić. Drugi raz nie będę w stanie wyrazić swoich przemyśleń w tak dosadny sposób. W tym felietonie ująłem wszystko to, co uważam za patriotyzm. Napisałem o wielu plusach Polski, ale też o tym, co mnie denerwuje. Sam wiesz, że czasami nie da się żyć bez tego, co cię wkurza. Nie wyobrażasz sobie życia bez pewnych irytujących spraw.
Już Kazimierz Przerwa-Tetmajer pisał „wolę polskie gówno w polu niźli fiołki w Neapolu”.
To brzmi bardzo negatywnie. Oczywiście, nie wolę polskiego gówna w polu, ale fiołków w Neapolu też nie. Przecież zdenerwowanie na to wszystko, co się w kraju dzieje złego, wynika z jakiejś miłości. Gdy siedzisz w jakimś kraju, rozumiesz wszystkie konteksty. A jak wyjedziesz za granicę, to wszystko jest piękne, bo nie rozumiesz tych niuansów. W Polsce doskonale wiesz, dlaczego chodnik jest krzywy, choć nie powinien. I to cię denerwuje. Myślę, że to dziennikarskie zacięcie też wzięło się ze zdenerwowania. Z tego, że mi zależało. Moim zdaniem najlepszy dziennikarz, to taki, któremu zależy. I podobnie jest z patriotyzmem.
Uważasz się za patriotę?
Zdecydowanie, choć wiem, że w dzisiejszych czasach każdy może sobie ułożyć własną definicję patriotyzmu. To hasło jest wykorzystywane do różnych niecnych celów.
Jesteś lokalnym patriotą?
Gdybym nie był, czy wróciłbym z Warszawy do Łodzi? Chyba niewiele osób podąża akurat w tę stronę. Większość raczej wyjeżdża z Łodzi, niż do niej wraca.
W Radiu Łódź podobną drogę wybrał Marcin Pośpiech.
Z Marcinem łączy nas jeszcze jedno. Nigdy nie wyprowadziliśmy się z Łodzi. Po prostu żyliśmy przez lata „na dwa miasta”. Na dłuższą metę tak się jednak nie da. Razem z żoną w pewnym momencie musieliśmy podjąć decyzję czy przenosimy się do stolicy, czy też zostajemy w Łodzi. Ostatecznie wygrała Łódź. Dla wielu może to się wydawać dziwne.
Łódź jest bliska twemu sercu, a czy jest na świecie jakieś miejsce, w którym szczególnie odpoczywasz?
Jednego miejsca nie mam. Dużo żegluję. Charakter żeglarza nie pozwala na dłuższe zakotwiczenie w jednym miejscu. Poza tym odpoczywam, gdy się ruszam, gdzieś jadę. Jeśli wakacje w ciepłych krajach, to najlepiej jest budzić się każdego dnia w innym porcie.
Maciej Trojanowski w wolnych chwilach lubi żeglować, fot. Aleksandra Hac, archiwum prywatne.
Co na to twoja żona?
W tej kwestii często się nie zgadzamy. Ona najchętniej pojechałaby na dwa tygodnie leżeć na plaży, a mnie po trzech dniach już korci, by ruszyć dalej. Żagle są pewnym kompromisem. W te wakacje pływaliśmy po Zatoce Neapolitańskiej. Trochę połączyliśmy swoje upodobania. Mogliśmy odpoczywać i jednocześnie zwiedzać wszystkie okoliczne wyspy m.in. Procidę, Ischię.
Co takiego wyjątkowego jest w Łodzi?
Pracowałem w Warszawie, mieszkałem w Łodzi i, dopiero gdy wysiadałem na dworcu Fabrycznym, to mogłem złapać głębszy oddech (śmiech). To miejsce, w którym wiem, że jestem u siebie. Mogę wyluzować. Kiedy wyjedzie się z Łodzi, można dostrzec coś, czego wcześniej się nie widziało. W stolicy życie toczy się w szybszym tempie. Każdy dokądś pędzi. Trudno jest za nimi nadążyć, a mnie ten pośpiech zrozumieć.
À propos, nadal jeździsz rowerem?
Codziennie dojeżdżam rowerem do pracy. To raptem 10 km. Powrót samochodem w godzinach szczytu zająłby mi z godzinę. Na dwóch kółkach dojeżdżam w dwadzieścia osiem minut. To nie jest tak, że kocham rower. Po prostu cenię swój czas i nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto. To zdecydowanie bardziej ekonomiczne rozwiązanie.
Od jazdy rowerem możemy przejść płynnie do turystyki. Właściwie Ogólnopolskiego Studenckiego Przeglądu Piosenki Turystycznej „YAPA”. Przez lata współorganizowałeś ten festiwal.
Radio Żak i harcerstwo wiążą się z piosenką studencką i turystyczną, a także poezją śpiewaną. Od paru lat już nie organizuję tej imprezy, ale emocjonalnie wciąż jestem z nią związany. Wprawdzie przez jedenaście lat byłem studentem, ale jak zauważyłeś, strzeliło mi czterdzieści wiosen. Facet w moim wieku miałby organizować studencki festiwal? Nie dajmy się zwariować. Potrzeba było świeżego spojrzenia, nowej krwi. Wydawało mi się, że mógłbym zrobić więcej złego niż dobrego. W pewnym momencie trzeba było odejść, oddać pole młodszym. Każdemu jednak polecam festiwal YAPA. Jest najlepszy w Łodzi i gwarantuje niezapomniane przeżycia.
A jakiej muzyki lubisz słuchać?
Różnej. Obecnie playlistę często tworzy mi DJ Spotify, który dopasowuje utwory do mojego gustu. Bardzo lubię je w ten sposób odkrywać. Poza tym cenię sobie dobrą muzykę. Wiem, że to truizm, ale tak właśnie jest. Z jednej strony mogę słuchać Słodkiego Całusa od Buby z nurtu poezji śpiewanej, wspomnianej piosenki studenckiej, z drugiej uwielbiam hip-hop z lat dziewięćdziesiątych.
Bardziej polski czy zagraniczny?
Głównie polski. Jestem z pokolenia, które wychowało się na blokowisku. Pamiętam, jak dostałem pierwsze pieniądze od rodziców i kupiłem kasetę magnetofonową Kalibra 44 „W 63 minuty dookoła świata”. To było coś!
Faktycznie cenisz dobrą muzykę.
Ostatnio lubię też bluesowe klimaty, zasłuchany jestem w Bobie Dylanie, wrzucam na słuchawki muzykę taneczną. Nie uważam, by muzyka kogoś w jakikolwiek sposób identyfikowała.
Wiem też, że w wolnych chwilach lubisz czytać książki.
Kiedyś prowadziłem spotkania z autorami i zaraziłem się czytaniem książek. Gdy tylko mam czas, to czytam.
Nie tylko o rejsach i żeglowaniu.
Nie tylko, ale również. Moi znajomi powiedzieli mi kiedyś, że wszystkie książki o samotnym żeglarstwie są takie same. Nie mogę się zgodzić. Za dzieciaka zaczytywałem się w kapitanie Krzysztofie Baranowskim, który pisał o swoich rejsach. Wspaniałe powieści oferuje także kapitan Tomasz Cichocki.
A w ostatnim czasie jakaś książka szczególnie zapadła ci w pamięć?
Niedawno sięgnąłem po „Morfinę” Szczepana Twardocha. Wiem, że ma już kilka lat, ale musiałem przepłukać w głowie niesmak po najnowszej książce tego autora – „Powiedzmy, że Piontek”. Zupełnie mi nie podpasowała. Co innego „Morfina”. Lubię też fantastykę i science-fiction.
Podobnie jak z muzyką stawiasz na różnorodność.
Od klasyki „Piknik na skraju drogi” po „Problem trzech ciał”. Ten drugi tytuł stał się popularny ze względu na serial dostępny w internetowym streamingu. Jeśli mówimy o sci-fi, nie mogę pominąć polskiej serii Roberta J. Schmidta – „Pola dawno zapomnianych bitew”. Wszystkie siedem tomów stoi u mnie na półce. Uwielbiam czytać literaturę faktu. Ostatnio sięgnąłem po „Jeden dzień z życia Abdema Salamy”. Autor Nathan Thrall za ten właśnie reportaż otrzymał nagrodę Pulitzera w 2024 roku. Absolutna lektura obowiązkowa. Jeden dzień z życia Palestyńczyka na zachodnim brzegu Jordanu. Wcześniej wspomniałem o podróży do Neapolu, więc muszę polecić także „Gomorrę”. Mimo że minęło już parę lat od jej premiery, w międzyczasie powstały fabularne film i serial, to warto się zapoznać z opowieścią Roberto Saviano. Dużo czytam i mnie to relaksuje. A gdy nie mam czasu na tradycyjną formę, to słucham audiobooków. Szczególnie w trakcie jazdy rowerem.
Pytanie, co na to policja.
Słuchawki są legalne. A jako ciekawostkę dodam, że rowerzysta, jadąc w słuchawkach, słyszy więcej niż kierowca zamknięty w samochodzie z włączonym głośno radiem.
Co jeszcze lubisz robić w wolnym czasie?
Ostatnio chodzę na basen i sporo pływam. Bardzo mnie to odpręża. Lubię też spędzać czas ze znajomymi. Uwielbiam spotykać ludzi, poznawać ich i z nimi rozmawiać. Lubię też podróżować, czasem wsiąść w samochód i wybrać się w dłuższą trasę. Oczywiście, mam również swoje słabości. Dotyka mnie prokrastynacja. Dlatego zdarza się, że siadam na kanapie i odpalam jakąś platformę streamingową. Czasem też gotuję, ale bardziej z konieczności niż dla przyjemności.
Jesteś także kibicem sportowym. Szczególnie bliski jest ci jeden angielski klub.
Mówimy o West Hamie United. To historia w połowie rodzinna. Moi bliscy nie kibicują „Młotom”, ale siostra cioteczna mieszka w Londynie, gdzie się zresztą urodziła. Ona kibicuje Chelsea, ma męża, który jest fanem Tottenhamu.
Ciekawe zestawienie.
Fakt, że dostałem od nich bluzę WHU, świadczy, że są to wspaniali ludzie (śmiech). Miałem przyjemność być zarówno na starym Upton Park, jak i na nowym obiekcie Stadium at Queen Elizabeth Park.
Maciej Trojanowski przed Stadium at Queen Elizabeth Park w Londynie, fot. archiwum prywatne
Oglądałeś film „Hooligans”?
Właściwie od tego zaczęła się moja fascynacja „Młotami”. „Green Street” to był pierwszy kontakt. Z czasem coraz częściej zacząłem zaglądać w wyniki ligi angielskiej. I jakoś tak automatycznie West Ham United stał się mi bliski. Początkowo, jak to w życiu bywa, nie było między nami jakiegoś emocjonalnego stosunku. Pojawił się dopiero z czasem. Dla mnie w futbolu najważniejsze są emocje. Dlatego raczej nudzi mnie piłka reprezentacyjna.
Tam ich brakuje?
Klubową piłkę można śledzić tydzień w tydzień, być z drużyną na dobre i na złe. Wyniki nie są najważniejsze. Liczy się ta więź.
W Anglii kibicujesz WHU. W Łodzi także jest klub, na którego mecze uczęszczasz.
To żadna tajemnica, że jestem kibicem ŁKS-u.
O kibicowskiej przynależności zdecydowało miejsce zamieszkania?
Częściowo tak, chociaż w Hufcu Łódź-Bałuty nie brakowało fanów Widzewa. Pewnie łatwiej byłoby zostać ełkaesiakiem na Polesiu (śmiech). Nie do końca wiem, jak to się stało, że bliższy stał mi się klub z al. Unii. Moje początki kibicowskie opierały się trochę o kobiecą koszykówkę. Pamiętam ostatnie sukcesy ŁKS Siemens AGD. To była najbardziej utytułowana sekcja koszykarek. Śmiało mogę przyznać, że byłem w dwóch procentach Europejczyków, którzy interesowali się żeńskim basketem. To była moja pierwsza miłość, obserwowałem jej wzloty i upadki. Teraz również staram się podglądać, jak się podnosi z kolan. A skoro mówimy o kobiecym sporcie, to zaglądam również na mecze siatkarek.
Łódź żeńską siatkówką stoi.
Przed nami fantastyczny sezon, w którym obie łódzkie drużyny będą walczyć o najwyższe cele. Fantastyczna sprawa. Trzymam kciuki zarówno za ŁKS, jak i Budowlane. Nie jestem szowinistą, podglądam również, jak idzie piłkarzom Widzewa w Ekstraklasie. Tak się zresztą złożyło, że mam więcej znajomych z czerwonej części miasta. Nic co łódzkie nie jest mi obce (śmiech).
Masz jakieś marzenia?
Obecnie tym głównym jest to, żeby za jakiś czas redakcja informacji w Radiu Łódź była najlepszą regionalną redakcją w Polsce.
Czego można ci życzyć?
Żeby to się udało. Trzymajcie kciuki.
Wszystkie rozmowy z cyklu „Ludzie radia” dostępne są TUTAJ.