Brak empatii w łódzkim pogotowiu?
Lekarka z łódzkiego pogotowia odmówiła przewiezienia śmiertelnie chorej pacjentki na oddział paliatywny. Mówiła, że brakuje miejsc. Pogotowie jest innego zdania. Sprawa dotyczyła kobiety oczekującej na przyjęcie do hospicjum. Jej stan się jednak pogorszył, więc rodzina wezwała karetkę.
Rodzina prosiła o pomoc, nie wiedziała, co zrobić. Wezwaliśmy pogotowie, bo nie mieliśmy innego pomysłu. Najważniejsze było, by jak najszybciej doprowadzić do konsultacji lekarskiej. Rozmowa lekarki ze mną była agresywna. Usłyszałam zdanie w stylu – ta pani umiera. A przecież pogotowie jest od ratowania życia. Ja podałam morfinę – mówi Joanna Paduszyńska, wspierająca rodzinę prezes fundacji Słonie na Balkonie.
Całą sytuację opisała również w mediach społecznościowych. Post publikujemy poniżej:
Pogotowie mówi o „procesie umierania”
O komentarz w tej sprawie zwróciliśmy się do Bartosza Drąga, dyrektora ds. medycznych Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi. – Doktor Anna przekazała, że zrobiła wszystko, co w jej mocy. Dodała, że nie była agresywna. Również z relacji członków zespołu ratownictwa pani doktor zależało na tym, by przedstawić rodzinie, jak wygląda sytuacja tej pacjentki. U chorej rozpoczął się proces umierania – tłumaczy.
Jak dodaje, proces umierania, szczególnie w rozsianej chorobie nowotworowej, jest procesem długim i rozłożonym w czasie. – Nie oznacza, że wieczorem ktoś kładzie się spać i rano już się nie budzi – wyjaśnia Bartosz Drąg.
Kobieta dwa dni po wezwaniu pogotowia trafiła na oddział paliatywny, gdzie kilka dni później zmarła. Lekarka w oświadczeniu podkreśla, że ataki na nią w mediach społecznościowych nie rozwiązują problemów systemu ochrony zdrowia, takich jak przepełnione SOR-y, oddziały paliatywne i długi czas oczekiwania na hospicjum domowe.
Czytaj także: Zawyły syreny. Hołd dla tragicznie zmarłego ratownika medycznego
op. jan, FS