The Cure przyjechali do Łodzi z Krakowa. Za nimi podążała spora grupa wiernych fanów, których nad Wisłą nie brakuje. Wiadomo było, że zespół wymieni część utworów, by w Łodzi zaskoczyć słuchaczy.
Odgłosy deszczu
Koncert rozpoczął się około godz. 20.45 – z głośników słychać było dźwięki padającego deszczu. Jeżeli ktoś nie sprawdzał jak zaczynają się koncerty na tegorocznej europejskiej trasie mógł być pewien, że na pierwszy ogień pójdą modlitwy o deszcz – Prayers For Rain. I tu od razu zaskoczenie – nowy utwór pt. Alone. To zawsze dobry sygnał dla słuchaczy, kiedy muzycy grają utwory, które jeszcze nie ukazały się na płycie. Od razu wiadomo, że nie chodzi o odcinanie kuponów.
Później w Atlas Arenie usłyszeliśmy już cureową klasykę – długie i świetnie zaśpiewane Pictures Of You z kultowej płyty Disintegration, A Night Like This (solo na saksofonie zastąpione gitarowym popisem Reevesa Gabrelsa) i przebój Love Song (znowu Disintegration). Od razu słychać było, że Robert Smith jest świetnie dysponowany głosowo i w pełni zaangażowany w to co dzieje się na scenie. Dalej już bez przebojów, przekrojowo – nowy utwór And Nothing Is Forever, kolejne piosenki: Cold, A Stange Day, Burn, znowu powrót do Disitegration – w postaci Fascination Street, trochę inaczej zaaranżowanej, zagranej nieco wolniej.
Następnie, zawsze rozbrajające motywem syntezatora, The Walk, Push, kapitalne Play For Today z początku lat 80. Dalej bardzo mocne 39, jedyny utwór z płyty Bloodflowers, z którą przyjechali do Łodzi w 2000 roku. W tle na ekranie, zgodnie z tekstem piosenki, płomienie.
Niezastąpiony Simon Gallup
Ogólnie wizualizacje nie powalały, czasami wręcz lekko śmieszyły. Zespół tego kalibru powinien jednak dużo lepiej przygotować się od tej strony. W końcu The Cure na scenie to raczej czterech właściwie nieruchomych muzyków plus perkusista w drugim planie. Jest jeszcze basista Simon Gallup w ciągłym ruchy, jakby szukając sobie miejsca na scenie, z zawieszoną na wysokości kolan gitarą i w charakterystycznym rozkroku. Gallup niedawno zresztą ogłosił, że odchodzi z zespołu, na szczęście zmienił zdanie. Trudno wyobrazić sobie The Cure bez głosu Roberta Smitha i właśnie basu Simona Gallupa, który jest w zespole od końca lat 70, z krótką przerwą w latach 80. W jego zachowaniu na scenie jest dużo uroku. Z daleka wygląda jak rockers, nie ma już długich, charakterystycznych tapirowanych włosów, a fryzurę w stylu Elvisa Presleya z końca lat 50.
Wracając do muzyki. Przyszedł czas na, moim zdaniem, najlepszy moment pierwszej części koncertu obok Play For Today. Shake Dog Shake zagrane z niesamowitym nerwem, pasją, energią. Na żywo ten utwór ma jeszcze większą moc niż w wersji studyjnej. Później długa wersja From The Edge Of The Deep Green Sea z płyty Wish i na koniec podstawowego zestawu Endsong – kolejny nowy utwór.
Gdzie te przeboje?
Publiczność zachwycona, zasłuchana. Część może lekko rozczarowana, w końcu poza Love Song i Pictures Of You, właściwie bez wielkich przebojów.
Po kilku minutach wrócili na scenę i znowu nowy, długo rozwijający się utwór – I Can Never Say Goodbye. Nowa płyta The Cure nie przyniesie rewolucji, to już wiemy.
Później powrót do mrocznych lat 80 – The Hanging Garden oparte głównie o rytm, znowu świetne Primary i kultowy A Forest zakończony basową kodą Gallupa. Ukłony i znowu znikają na 2-3 minuty.
Greatest Hits na koniec
Po powrocie na drugi bis najpierw Lullaby – jeden z największych przebojów. Robert mówi, że czas nieco się rozweselić. Do końca koncertu już same radiowe hity: Friday I’m In Love, gdzie Smith nawet trochę potańczył, Close To Me, In Between Days, Just Like Heaven i odśpiewane chóralnie Boys Don’t Cry. Koniec.
150 minut zleciało w oka mgnieniu. Muzycy kłaniają się, Robert uśmiechnięty, chyba nawet wzruszony, kilka razy zatrzymuje się kłania, macha do publiczności, jakby zakłopotany burzą braw – rzuca jeszcze “do zobaczenia następnym razem”. Nie sądzę, żeby to była kurtuazja – schodzi ze sceny wyraźnie zadowolony. Podobnie publiczność.
Wszyscy zadowoleni
Nikt nie ma prawa narzekać. W końcu Smith ma już 63 lata. Brzmi rewelacyjnie, dużo lepiej niż w 2016 roku w Łodzi. Cały koncert bez zbędnych dłużyzn, przerw między piosenkami.
Jestem pod wrażeniem ich występu. Może emocje nie były już tak silne jak w 2000 roku, kiedy przyjechali do Hali Sportowej, ale zawsze pierwszy raz smakuje najlepiej. Poza tym byliśmy, jako publiczność, spragnieni występów gwiazd. Takie koncerty dopiero się zaczynały w Polsce, nie mówiąc o Łodzi. Ten z 14 kwietnia 2000 roku w mglistych wspomnieniach pozostanie dla mnie najlepszym The Cure. Ten z 21 października 2022 roku bardzo, bardzo dobrym. Zdecydowanie wróciła ochota na zobaczenie ich raz jeszcze, czego nie czułem po wyjściu z koncertu w 2016 roku, ale to oczywiście zawsze bardzo subiektywne odczucia (chociaż znam wiele osób, które uważają podobnie).
Na koniec jeszcze słowo o samej produkcji. Jak zwykle na The Cure, mimo ściany dźwięku, słychać było bardzo dobrze, w moim sektorze selektywnie, wyraźny wokal i poszczególne instrumenty. Scena – prościej się już nie da. Zespół, wzmacniacze, mikrofon i tyle. Realizatorzy dźwięku ustawieni na podłodze, tak by nie zasłaniać widoku fanom z bocznych sektorów. Niby prosta sprawa, ale wcale nie taka oczywista. Gdyby jeszcze zainwestować w wizualizacje… . Było pięknie.
Komentowane 27
Odnośnienie nagłośnienia – kupując bilety na płycie bylem przekonany, że tym razem gitary będą czytelne. W 2016 siedzac na trybunach na linii glosników musiałem dopowiadać sobie motywu z Friday, Just like heaven itd., jednak byko to zrozumiałe. Tym razem stojac jakieś 50 m od sceny naprzeciwko pomiędzy Robertem a Rogerem znowu to samo. W szczególności szkoda mi byko gitarowego riffu w Strange Day. Gitary stanowczo ginęły pod prześcieradłem syntezatorów. Poza tym cudownie.
Żałuję, że nie mogłem być na koncercie, ponieważ atmosferę budują tam nie tylko występujący artyści, ale wyjątkowi fani zespołu. Tych ostatnich miałem przyjemność spotkać tylko w pociągu i przyznam, że wyróżniają się pozytywnie swoją kulturą osobistą i poziomem intelektualnym, niezależnie od wieku. Ani grama agresji czy używek, elokwentna rozmowa i cierpliwe oczekiwanie na wielki muzyczny spektakl. Jednym słowem – imponujący poziom. Jeżeli The Cure przyjadą jeszcze do Polski, to obiecuję sobie nie przegapić kolejnej okazji.
Zarzut o słabych wizualizacjach z litości należałoby pominąć ale …. The Cure to nie U2 czy AC/DC, by oprawę wizualną przedkładać nad muzyczną. A ta była dobrana doskonale, w wielu miejscach nawiązująca do teledysków The Cure, ale żeby to wiedzieć, to trzeba choć trochę znać historię zespołu.
Kolego koncert w hali sportowej na Dreamtour był super ale najpiękniejszy był na Swingtour w Katowickim spodku 🙂
Byłem w Krakowie. Nagłośnienie poza jednym utworem (Frome the edge …) super – wszystko było słychać i gitary klawisze i perkusję, głos Roberta doskonale słyszalny.
Koncert fantastyczny moim zdaniem, wyzwolił we mnie fantastyczne emocje i o to chodziło! Publika – same superlatywy. Bylem na bocznej trybunie, zatem opuszczenie hali nie zepsuło mi koncertu. Nie jestem też audiofilem, nie będę komentował nagłośnienia. Co do autora artykułu, na pewno nie będę się czepiał subiektywnych odczuć dot. wizualizacji itp., ale kultowy (choć nie jestem żadnym guru dot. The Cure!) to wg mojej wiedzy jest “A Forest” (nie “The Forest”) 😉
…co za dzban to pisał?…zainwestować w wizualizacje?…to nie jest Rammstein!…
Gosciu co to pisal urwal sie chyba z koncertu zenka martyniuka. Tacy ludzie nie maja nawet prawa oceniac czegos, czego nie rozumieja
Pierwszy raz na żywo ich widziałem a zespół z lat młodości. Pictures Of You to było to. Robert wokalnie genialny. Kocham The Cure. Na koncert wziąłem córkę lat 15. Mam nadzieję że jeszcze przyjadą.
Czy córce się podobało? Mojac15 latka słucha czasem ze mną The Cure, ale na koncert nie chciała ze mną jechać, może dlatego, że ze mną…….Mam nadzieję, że jeszcze będzie następny raz, koncert wywołał we mnie takie emocje, o których już zapomniałam.
Koncert wspaniały, zespół jest w świetnej formie, z szacunkiem dla publiczności i z sercem podchodzi do grania na żywo.
Nagłośnienie budziło wątpliwości, zbyt podbite basy, w niektórych utworach naprawdę słabo było słychać gitary czy klawisze.
Fatalna, wręcz żenująco słaba organizacja. Już pominę halę, w której zaprojektowano szerokie korytarze, które nagle się zwężają, z nieoczekiwanym ograniczeniem w postaci schodów – przy tłumie przemieszczających się ludzi to proszenie się o kłopoty. Informacja jaką wysłał przed koncertem organizator zawierała info o maksymalnej wielkości torebki, godzinach otwarcia bramy i nieprawdziwe, wprowadzające w błąd info o numerach wejść. Zero informacji o tym czy można wnieść własną wodę, czy będzie szatnia, gdzie są parkingi i po ile. Potem po wejściu do hali konieczność okrążenia w ściśniętym tłumie od wejścia głównego do wejścia na płytę. Funkcjonowanie szatni – katastrofa. Długa kolejka, brak możliwości płatności kartą (bilet kosztował tyle pieniędzy, że szatnia naprawdę powinna być już bez dodatkowej opłaty).
Natomiast pochwalić trzeba ochronę i ratowników medycznych. Uprzejmi, pomocni, sprawnie pomagali widzom, a roboty mieli sporo, bo nie brakowało omdleń.
@Janusz Koszalin. Bez przesady, info dotyczące wody czy bagażu na stronie sprzedawców biletów w tzw. regulaminie imprezy wisiało od grudnia zeszłego roku. Szatnia i parkingi – wujek google i tyle. Oj janusz, prawdziwy janusz…
Tak, dźwięk naprawdę słaby, wysokie świdrowały w uszach, basy dudniły jak w studni, za głośno, szkoda.
Fantastyczny koncert. Było wszystko i smutek i przeboje. Zespół w świetnej formie, Robert w fenomenalnej. Nie skupiałam się na żadnych problemach dźwiękowych. Co za emocje !
👍
Koncert mega, wokal na żywo, taki jak z płyt. A to rzadkość, jakby czas stanął. Nagłośnienie z mojej perspektywy niezłe, sektor O, rząd 28. Brakowało wizualizacji i to bardzo. Na takim koncercie to podstawa, w szczególności jeśli siedzisz z boku sceny. Ale było wspaniale, były ciary i łzy, bo powracały wspomnienia z najlepszych lat♥️
Dupa kwas the cure beż porządnego basu to lipa byłem na płycie i wszystko z akustyką było ok koncert czadoowy
Słowo komentarza do organizatora: KTOŚ POWINIEN ODPOWIEDZIEĆ ZA NARAŻENIE ZDROWIA I ŻYCIA uczestników imprezy! Ponad 10 tys. ludzi wychodzi na totalnie zapchany korytarz, tłum się zagęszcza wraz z kolejną falą opuszczającą trybuny, a kolejne drzwi wyjściowe zablokowane i pilnowane przez ochronę bezmyślnie powtarzającą: „organizator zabronił otwierać”. Narastający stres, ścisk i duchota. ŻADNEJ DROGI EWAKUACJI. SKANDAL !!!
True. Podpisuję się nogami
Zespół rzeczywiście jest w świetnej formie, ale nagłośnienie było tragiczne. Do Burn było jeszcze względnie, ale dalej akustyk mocno podbił perkusję, zwłaszcza stopę, co dość mocno zakłócało bas, a już całkowicie gitary. Wokal był dobrze słyszalny (choć moim zdaniem za dużo wysokich tonów).
We Friday I’m in love ledwo słyszalna linia melodyczna gitary.
W Krakowie lepiej to brzmiało…
Byłem lekko załamany. Wysokie świdrowały w uszach, basy jak w studni. Całość przewalona. Byłem na The Cure poprzednio też w tej hali i był kryształ. Byłem w tej hali na Slayerze – bosko. Siedziałem na trybunie U, kolega na płycie i jak wyszliśmy, od razu: co to było??????
Na płycie selektywnie nie było. Było poprawnie. Tradycyjny problem – za dużo wysokich tonów i za głośno, co powoduje zlewanie się wszystkiego w jeden jazgot.
W drugiej połowie koncertu o wiele lepiej. Może dlatego, że słuch zdążył się trochę przytępić ;).
Pod konieck gitar w ogóle nie było słychać. Perkusja, bas, wokal.
Tak czy inaczej, koncert bardzo dobry.
Byłem lekko załamany. Wysokie świdrowały w uszach, basy jak w studni. Całość przewalona. Byłem na The Cure poprzednio też w tej hali i był kryształ. Byłem w tej hali na Slayerze – bosko. Zagłośno!!! Ja byłem na trybunie U, kolega na płycie i jak wyszliśmy, od razu: co to było??????
Koncert na który czekałem z niecierpliwością bo pierwszy – zespołu mojej młodości. Wyszedłem zachwycony. Muzycy w świetniej formie. Robert chyba także zadowolony. Mam nadzieję na kolejny występ w Polsce, ale czas pokaże …
Wspaniały koncert, pierwszy raz widziałem Zespół na żywo. Mnóstwo wzruszeń i emocji. Pięknie i niezapomnianie.
👍 potwierdzam
Dokładnie tak było 🙂 I czekamy na kolejny raz, oby wcześniej niż za 6 lat!