Mariusz Janik: Porozmawiajmy o miłości.
Piotr Bielawski: Tak od razu?
Twierdzisz, że kochasz radio i muzykę.
Kocham też blogować, robić zdjęcia i bawić się social mediami.
Miłość jest zatem dobrym motywem przewodnim rozmowy. Zacznijmy od radia i muzyki. Oba tematy przecież się łączą.
Moja radiowa pasja zaczęła się jeszcze w podstawówce. W Polsce szalała wówczas zima stulecia, byłem zamknięty w domu, więc słuchałem radia. Znalazłem kilka ciekawych audycji – od jazzowej po listę przebojów. Okazało się, że dość selektywnie zacząłem wybierać to, czego chcę słuchać. Niestety, w konsekwencji słuchałem wszystkiego. Później uderzyło mnie to po kieszeni, ponieważ chciałem mieć każdą płytę. Dziś już wiem, że pasje są kosztowne, ta moja w szczególności (śmiech).
Jesteś miłośnikiem jazzu. Rozumiem jednak, że nie zamykasz się wyłącznie na ten gatunek muzyczny?
Jazz i improwizacja zajmują bardzo duży obszar moich zainteresowań. Mimo, że odnalazłem ten gatunek w radiu, wciąż było mi mało. Zanim zdobyłem płyty, odkryłem między innymi Radio Luxembourg czy Głos Ameryki. Pozwoliło mi to dotrzeć do jazzu i na własne uszy przekonać, dlaczego muzycy określają ten gatunek jako muzykę wolności. Przepadłem, to już była miłość totalna.
Rówieśnicy dzielili twoją pasję?
Muzyczną tak, do jazzu chyba niekoniecznie. Na fakt, że słuchałem wszystkiego, wpływ mieli także koledzy z liceum. Interesowali się inną muzyką. Żeby znaleźć z nimi wspólne tematy do rozmów, chcąc nie chcąc, zacząłem śledzić listy przebojów. Do dziś za nimi jednak nie przepadam. Rywalizacja o pozycję w zestawieniu mnie nie kręci. To nie sport. I choć nie miałem, nie mam i nie będę miał też muzycznych idoli, szczególnie upodobałem sobie rockowe brzmienia. Uwielbiałem zespół Queen. Mam wszystkie albumy tej grupy. Chętnie do nich wracam.
Czym jest dla ciebie radio?
Przestrzenią dla wyobraźni. W niej może tworzyć się magia. To miejsce, w którym ktoś mi o czymś opowiada, budując nastrój, przekazując emocje. W młodości szukałem w radiu takich treści. I ludzi tworzących klimat. Słuchałem audycji nie tylko muzycznych. Miałem więcej czasu na czytanie książek, więc sięgałem też po programy literackie albo słuchowiska radiowe. Radio kształtowało moją wyobraźnię.
Piotr Bielawski w radiowych słuchawkach, fot. Sebastian Glapiński
Kiedy pomyślałeś, że chciałbyś pracować w radiu?
Pamiętam do dziś swoje zaskoczenie, gdy w trzeciej klasie liceum koleżanka zapytała, co chciałbym robić w życiu. Odpowiedziałem, że chcę pracować w radiu. Jej zdziwienie było ogromne. Moja pewność siebie ją zaskoczyła. Nie wiedziałem nawet, jak dostać się do radia, ale odpowiedziałem bez wahania.
Dla wielu dziennikarzy Radia Łódź pierwszym kontaktem z mikrofonem było Studenckie Radio Żak Politechniki Łódzkiej.
Również od niego zaczynałem. Wcześniej poznałem ludzi działających w Żaku i zrozumiałem, że powinienem zdawać na Politechnikę Łódzką.
W 1991 roku wykonałeś kolejny krok. Rozpocząłeś pracę w Radiu Łódź.
Gdyby nie pewne przemiany i stworzenie niereżimowego radia, nadającego całą dobę, pewnie bym nie zdecydował się na pracę przy Narutowicza 130. A tak pojawiłem się w redakcji 1 lipca 1991 roku. I trwam do dziś.
Ponad 33 lata przy mikrofonie.
Dodajmy jeszcze 5 lat w Studenckim Radiu Żak.
Wartoprzeczytać
Myślałeś, co byś robił, gdy nie radio?
Pewnie zostałbym budowlańcem. Miałem ciągotki po tacie. Nie żałuję, że się nie udało (śmiech).
A próbowałeś swoich sił w muzyce?
Szybko porzuciłem tę praktykę, choć moi rodzice mieli takie ambicje. Tato genialnie tańczył i śpiewał. Jeśli chodzi o mnie, to mam teorię, że często najgorszym krytykiem jest niedoszły aktor, reżyser albo właśnie muzyk. Ktoś, kto ma żal, że jemu się nie powiodło. We mnie tego żalu nie ma. Jestem po drugiej stronie, ale nie tylko jako krytyk. Ostatnio postawiłem się bardziej w roli promotora medialnego.
Na czym ta rola polega?
Bezinteresownie zajmuję się tematami, trafiającymi w moje gusta. Oczywiście, ocena jest zawsze subiektywna. Zatem promuję i pokazuję muzyków, którzy mają, w mojej opinii, coś ciekawego do zaoferowania. Nie chcę być hejterem, więc odpuszczam tematy, które mnie nie interesują. Szkoda mi czasu na zajmowanie się czymś, czego nie lubię. A muzyki jest coraz więcej.
Oceny i odczucia krytyków także są subiektywne.
Zależy mi przede wszystkim na tym, aby przekonywać zwyczajnych ludzi do muzyki. W przypadku jazzu jest trudniej niż, np. z muzyką popularną. Tak więc nie chodzi mi o rozkładanie muzyki na czynniki pierwsze. Tym niech zajmuje się branża. Kto chciałby słuchać audycji w radiu, gdzie ktoś opowiada o nutach, kompozycjach itd. Emocje to inna bajka. Każdy inaczej odczuwa muzykę. Tym bardziej improwizowaną. Zdarza się, że czasem sami improwizatorzy nie wiedzą, co zagrali (śmiech). A ja z kolei jako krytyk na pewno nigdy nie zagram ani nie zaśpiewam. Niech każdy robi, co do niego należy.
Zgadzasz się ze słowami Jonasza Kofty, że śpiewać każdy może?
Może, tylko po co? Każdy to powtarza. Oczywiście, chciałbym, żeby każdy śpiewał, dotykał muzyki, poznawał ją. Podobnie jest z plastyką. Obie te dziedziny są niezwykle ważne, ponieważ działają na wyobraźnię.
![Piotr Bielawski gra dla WOŚP. Wylicytuj współprowadzenie z nim audycji w Radiu Łódź. „Dorzucam naleśniki” [ROZMOWA] 3 Piotr Bielawski](data:image/svg+xml,%3Csvg%20xmlns=%22http://www.w3.org/2000/svg%22%20viewBox=%220%200%20763%201150%22%3E%3C/svg%3E)
Piotr Bielawski, a za jego plecami muzyka zamknięta na płytach CD, fot. Krzysztof Jarczewski
A jak na twoją wyobraźnię działają młodzi muzycy? Mają coś ciekawego do zaoferowania?
Oferują przede wszystkim emocje. Wszyscy jesteśmy ich zbitkami. Charakteryzują nas, nasze osobowości. Gdy słyszę, że w muzyce już wszystko było, nie mogę się z tym zgodzić. Nie można przecież wszystkich emocji włożyć do jednej szuflady. Do tego dochodzi jeszcze szczery przekaz. A ten jest wyczuwalny błyskawicznie.
Zapytam inaczej, czy odnajdujesz we współczesnej muzyce oryginalne brzmienia?
Czy za każdym razem koniecznie trzeba tworzyć coś oryginalnego? Owszem, przychodzą etapy, kiedy powstaje nowa muzyka. Trzeba jednak pamiętać, że jest ona wynikiem tego, co słyszeliśmy dużo wcześniej. Przykłady można mnożyć, między innymi rock progresywny, punk rock, hip-hop. Obecnie żyjemy w czasach, w których gra się muzykę totalną, zawierającą wszystkie już znane nam elementy. Zaskakujące mogą być jednak połączenia gatunków czy rodzajów muzyki.
Ponownie wracamy do tematu wyobraźni.
Klasycznym przykładem są różnego rodzaju improwizacje. Choć kojarzą się głównie z jazzem, to daleko wychodzą poza ten gatunek. Improwizuje się również w muzyce elektronicznej, klasycznej, ale nie tylko. Każdy we współczesnej muzyce znajdzie coś dla siebie.
Muzyka to jedno, a co z tekstami? Mówiłeś o artystycznej szczerości, a może się wydawać, że polski rynek zalewany jest przez masę piosenek o niczym. Takie głosy zresztą są często podnoszone w medialnej przestrzeni.
Każde pokolenie ma swój własny głos. Opowiada o tym, co go boli, jak odbiera rzeczywistość. Można myśleć, że to nie jest nasz świat, bo jesteśmy z innego, starszego pokolenia, ale to przecież nieprawda. Żyjemy w tym samym kraju i obserwujemy te same zmiany. Jedynie możemy inaczej je filtrować przez własne doświadczenia. Dlatego w muzyce bardzo uniwersalną treścią są przeżycia osobiste. Artystów, którzy prezentują swoiste autobiografie jest bardzo wielu.
Podasz przykłady?
Nie lubię tego robić, żeby kogoś nie pominąć, ale odwołując się choćby do zeszłego roku, na polskiej scenie jest między innymi Jakub Skorupa. Chłopak ma już ponad 30 lat, zaliczył późny debiut, ale uważam, że jest głosem, który wciąż reprezentuje młode pokolenie. Nie tylko muzycznie, choć łączy hip-hop z mocnymi dźwiękami, a więc tworzy swoistego rodzaju pomost pomiędzy pokoleniami. Oferuje odważne teksty, w których wprost mówi o Polsce i patriotyzmie. Jest niezwykle precyzyjny w swoim przekazie. Bardzo osobistą płytę nagrał także Patryk Pietrzak. Artysta z Łodzi również nie boi się mówić w piosenkach o swoich przeżyciach. Sięga głęboko do własnego wnętrza i w bardzo uniwersalny sposób opowiada o zranieniu, załamaniu.
![Piotr Bielawski gra dla WOŚP. Wylicytuj współprowadzenie z nim audycji w Radiu Łódź. „Dorzucam naleśniki” [ROZMOWA] 4 Piotr Bielawski i Patryk Pietrzak](data:image/svg+xml,%3Csvg%20xmlns=%22http://www.w3.org/2000/svg%22%20viewBox=%220%200%20916%20780%22%3E%3C/svg%3E)
Piotr Bielawski i Patryk Pietrzak na radiowej kanapie, fot. Radio Łódź
Skoro jesteśmy przy przykładach. Jakie trzy płyty zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?
Tylko trzy? Są ich tysiące (śmiech).
Spróbuj wyselekcjonować te najważniejsze.
Na pewno byłaby to któraś płyta zespołu Queen. Myślę, że coś z Milesa Davisa i Johna Coltrane’a. Znalazłbym też miejsce dla albumu The Mahavishnu Orchestra i Keitha Jarretta.
Z trzech zrobiło się pięć.
Wybacz, ale to wybór emocjonalny, bo coś się wydarzyło przy słuchaniu tej muzyki, bo byłem na koncercie. Genialnych płyt i artystów jest mnóstwo, więc pięć to i tak niewiele.
Odpoczywasz czasem od muzyki?
Nie odczuwam zmęczenia muzyką, ale są chwile, gdy potrzebuję nabrać do niej więcej dystansu. Słucham muzyki w samochodzie, ale gdy już wychodzę na spacer, to wsłuchuję się w otoczenie. Uważam, że nie ma piękniejszych dźwięków niż te naturalne, np. śpiew ptaków czy szum wiatru. Szukając dystansu, można też pójść do kina czy przeczytać książkę.
Jest jakiś gatunek muzyczny, od którego szczególnie stronisz?
Kiedyś słuchałem heavy metalu, obecnie już tego nie robię. Zdarza mi się jednak zwracać uwagę jazzmanom, że grają hardkorowo (śmiech).
A co z disco polo?
Może cię zaskoczę, ale na imprezach typu wesela zupełnie mi nie przeszkadza. Na co dzień jednak nie słucham, i tekstów nawet największych hitów nie powtórzę. W ogóle nie znam współczesnego disco polo. Jeśli miałbym się odwoływać, to ewentualnie do piosenek z lat dziewięćdziesiątych. Znam nawet kilku artystów, którzy parają się tym nurtem. Kiedyś byli rockmanami czy jazzmanami, ale postanowili zarabiać pieniądze. Nie bronię im tego. Ich nazwiska zostawię jednak dla siebie.
Zagrałbyś disco polo w radiu?
Tylko w jednym przypadku. Jeśli realizowalibyśmy dokumentalną audycję i potrzebowalibyśmy tła, aby coś wyjaśnić lub dopowiedzieć słuchaczom.
A heavy metal?
Z tym gatunkiem nie miałbym problemu. Dany utwór musiałby jednak szczególnie mnie zainteresować.
W Radiu Łódź pracujesz już ponad 30 lat. W tym czasie zrealizowałeś wywiady z wieloma artystami. Któreś rozmowy szczególnie utkwiły ci w pamięci?
Nie zapomnę wywiadów ze skandynawskimi muzykami jazzowymi. Szczególnie tych, które robiłem telefonicznie. W trakcie okazywało się, że w tym, co oni grają, odnaleźć można bardzo głębokie przemyślenia, przeżycia i wydarzenia. Chwilami robiło się gęsto i zaczynałem się zastanawiać, gdzie znajduje się granica intymności. Nie chciałem jej przekroczyć w tych rozmowach.
Brakuje ci jakichś artystów?
Były chwile, kiedy chciałem zrezygnować z przeprowadzania wywiadów. Szczególnie gdy rozmawiałem z jakimś muzykiem, a później dowiadywałem się, że zmarł. Miałem świadomość, że mogłem być ostatnim dziennikarzem, z którym dana osoba miała kontakt. Wrócę do skandynawskich muzyków jazzowych. Brakuje mi Esbjörna Svenssona, na którego muzyce w pewnym sensie się wychowałem, a przynajmniej poznawałem ten rodzaj grania.
Kariera przerwana w wieku zaledwie 44 lat.
Zrobiłem z nim wspomniany wcześniej długi i szczery wywiad. Później przyjechał do Polski, zagrał nawet koncert w Łodzi. Po występie całe trio E.S.T przyjechało do naszej rozgłośni, gdzie zrobiłem z nimi wywiad. Po polskiej trasie wrócili do swojego kraju, nagrywać płytę. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wywiad w Radiu Łódź był ostatnim, bądź przedostatnim, którego udzielił Esbjörn Svensson. Kilka miesięcy później zginął tragicznie wskutek obrażeń doznanych podczas nurkowania. Lista artystów, których mi brakuje, jest oczywiście dłuższa.
Podzielisz się nią?
Brakuje mi Tomka Stańki, z którym wielokrotnie rozmawiałem i prowadziłem spotkania. Żałuję, że nie ma wśród nas Zbyszka Namysłowskiego, z którym także długo rozmawiałem, między innymi prowadząc spotkanie w ramach festiwalu jazzowego. Z drugiej strony brakuje mi artystów, których nie miałem przyjemności spotkać. I nie dlatego, że jestem łowcą wywiadów, ale po prostu ich ceniłem. Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta, Marek Grechuta – miałbym o czym z nimi rozmawiać. Nosili w sobie wiele tajemnic, które na pewno były warte poznania. A tak, pozostaje tylko czerpać z ich twórczości.
Stawiasz sobie jakieś cele zawodowe?
Postawiłem sobie jeden. Żeby to, co robię, miało sens dla muzyki i muzyków. A także, żeby przekonywało słuchaczy. Przecież moja rola sprowadza się do wyszukiwarki. Jestem jak Google.
To znaczy?
Pomagam układać odbiorcom muzyczną playlistę. Włączają radio, ponieważ tego ode mnie oczekują. W natłoku codzienności nie mają przestrzeni, by się tym zająć. A skoro są moimi odbiorcami, dobrze znają mój gust. Dlatego też poświęcają swój czas, by słuchać moich propozycji. To jest właśnie sens tej roboty. Jestem pośrednikiem między muzykami a słuchaczami. Lubię tę rolę.
Noc Muzeów 2024 w Radiu Łódź. Piotr Bielawski opowiada młodszemu pokoleniu o pracy radiowca, fot. Sebastian Szwajkowski
Ustaliliśmy, że nie jesteś łowcą wywiadów. Nie masz jednak wymarzonego rozmówcy?
Na początku lat dziewięćdziesiątych do Polski zaczęły przyjeżdżać muzyczne gwiazdy światowego formatu. To jednak nie było tak, że zabiegałem o te wywiady. Po prostu przystawałem na propozycje wytwórni płytowych. Choć to prawda, że mogłem wybierać, z kim chce rozmawiać, i to robiłem.
Jakieś wywiady szczególnie utkwiły ci w pamięci?
Na pewno te pierwsze, czyli chociażby rozmowa z Paulem Carrackiem, człowiekiem, który z Mikiem Rutherfordem z zespołu Genesis stworzył projekt Mike and the Mechanics.
Duże nazwisko.
Był w Warszawie i akurat miał czas. To był jeden z moich pierwszych anglojęzycznych wywiadów.
Stresowałeś się?
Nie miałem czasu (śmiech). Gdy wszedłem do hotelu, mój rozmówca już na mnie czekał. Byłem przed czasem, miałem ochotę się jeszcze przygotować, wyjąć magnetofon, chwilę odsapnąć. Nie było mi jednak to dane. Przedstawiłem się i ruszyliśmy w stronę baru, gdzie mieliśmy nagrywać naszą rozmowę. Po drodze w pośpiechu składałem magnetofon, by być gotowym, gdy już dotrzemy na miejsce. Rozmowa miała trwać dziesięć minut. Usiedliśmy przy stoliku, Paul Carrack poprosił, aby ściszono muzykę, zamówił dla nas wodę gazowaną i zaczęliśmy wywiad.
Faktycznie trwał dziesięć minut?
Wydłużył się do dwudziestu pięciu. W życiu nie słyszałem tak pięknego angielskiego akcentu. Mój rozmówca władał dosłownie wszystkimi czasami. W iście oksfordzkim stylu. Przeprosiłem go za swój poziom językowy. Uśmiechnął się tylko i odparł, że jeszcze nie słyszał złego angielskiego. Byłem zauroczony całą sytuacją i tym, że on okazał się zwyczajnym człowiekiem. Gdy mówiłem o jego sukcesie, poprawiał mnie, że po prostu śpiewa piosenki.
Woda sodowa nie uderzyła mu do głowy.
To było fantastyczne spotkanie i doświadczenie. Drugą taką postacią był Mick Hucknall z Simpy Red. Rozbawił mnie, opowiadając, że miał dziewczynę z Polski. Wtedy poznał smak polskiej kiełbasy i wódki, kiedy został zaproszony do jej domu. Nie wiem, czy to był powód, że ten związek nie przetrwał (śmiech). Wcześniej pytałeś mnie o artystów, których mi brakuje. Do końca życia będę żałował, że nie porozmawiałem z Rayem Charlesem. Nie powiem, że był dla mnie Bogiem, ale tworzył niesamowitą muzykę. Do Freddiego Mercury’ego też miałbym kilka pytań. Były też rozmowy umówione, do których ostatecznie nie doszło. Dwukrotnie ustawiałem wywiad z Michaelem Stipe’em, liderem zespołu R.E.M.
Dlaczego nie doszło do spotkania?
Za każdym razem coś stawało na przeszkodzie. Raz za razem odwoływano koncert, ponieważ któryś z członków zespołu się rozchorował. Miałem bilety, załatwione akredytacje, nawet załatwiony termin w hotelu. Nie udało się. Z kolei, kiedy zespół przyjechał do Polski, byłem w takim momencie życia, że to ja nie mogłem pojechać.
Spotykasz na swojej zawodowej drodze artystów, a już niebawem będzie można spotkać się z tobą. A to dlatego, że zbliża się 33. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i Radio Łódź ponownie gra z WOŚP. Tym razem będzie można wylicytować współprowadzenie z tobą sobotniej audycji.
Od lat gram z WOŚP i to nie pierwszy raz, gdy w Radiu Łódź wystawiamy na licytację współprowadzenie ze mną audycji. Za każdym razem były to bardzo fajne spotkania, więc gorąco zachęcam, aby wziąć udział także w tegorocznej licytacji. Będzie okazja, aby poznać siebie nawzajem, a także zobaczyć radio od drugiej strony.
Kultowe naleśniki Piotra Bielawskiego znajdą się w pakiecie?
Nie wiem, czy kultowe, ale to bardzo dobry pomysł. Chętnie usmażę naleśniki i podzielę się nimi z osobą, która wygra licytację.
Piotr Bielawski i Radio Łódź grają dla WOŚP – kliknij w grafikę, aby przejść do aukcji
Skąd w ogóle wzięły się te twoje sobotnie naleśniki?
To bardzo prosta historia. Potrawa nie jest skomplikowana, a ja lubię wszystko, co plackowate. Skoro nasz radiowy bufet w soboty jest nieczynny, a catering mnie kiedyś zawiódł, stwierdziłem, że muszę sam o siebie zadbać (śmiech).
Preferujesz konkretne dodatki?
Oj, zawiodę wszystkich. To najprostsze naleśniki ze sklepowym serkiem. Natomiast ogólnie kocham naleśniki w każdej postaci.
I znów ta miłość. Już nie tylko radio i muzyka, ale też naleśniki. Na początku rozmowy wspomniałeś też, że kochasz robić zdjęcia.
Szczególnie podczas spacerów czy wyjazdów. Ta pasja wiąże się także z social mediami, którym również lubię poświęcać czas. W Internecie poznałem ludzi z różnych części świata, którzy zajmują się fotografią. Prowadzą grupy dyskusyjne, wymieniają się zdjęciami. Otrzymuję od nich dużo więcej, niż daję. W sumie z tego samego powodu rozmawiam z artystami. Nie tylko, żeby ich promować, ale również, by poznać ich punkt widzenia. Spojrzeć na świat innymi oczami.
Fotografie są symulacją nieustannej podróży.
Przede wszystkim nie chodzi tylko o zwiedzanie pięknych miast. Warto zajrzeć także w dzikie miejsca, naturalne, znajdujące się z dala od ludzi. Nasza grupa to też rozmowy, wymiana poglądów. Wielowymiarowa pasja.
Przy okazji opowieści o radiu wspominałeś o słuchaniu audycji literackich. Masz swoją ulubioną książkę?
Zaskoczę cię, ale jest nią „Ulisses” Jamesa Joyce’a.
Jeden z tych tytułów, o których wszyscy mówią, ale niewielu się z nim zapoznało.
To mnie właśnie zaintrygowało. Gdy przeczytałem powieść, zrozumiałem, dlaczego tak jest. Nie pomaga także jej objętość. Mnie „Ulisses” zachwycił. Nie jest to łatwa lektura, ale zachęcam, aby po nią sięgnąć.
Sam również piszesz – jesteś blogerem.
Bardzo to lubię. Ether Jazzu to miejsce, w którym zachęcam do słuchania polskiego jazzu. Bardzo mnie interesuje nasza muzyka i dlatego ją promuję. Nie tylko na blogu, ale także w Radiu Łódź. W każdy dostępny sposób. Uważam, że mamy się czym chwalić, a już na pewno nie mamy się czego wstydzić.
W Radiu Łódź twój ulubiony gatunek muzyczny włada anteną w każdy poniedziałek między godz. 21 a 23. Wtedy też zapraszasz słuchaczy w „Okolice jazzu”.
Skupiam się na polskich, a jak mam okazję, to na łódzkich brzmieniach. Pierwszym rodzimym zespołem jazzowym, którego płyt słuchałem, był Extra Ball. Na czele z Jarkiem Śmietaną. W ekipie grał między innymi Andrzej Olejniczak, saksofonista ze Zduńskiej Woli. To wzorce. Choć wiem i słyszę, że obecnie gra się inaczej, to gdyby nie było właśnie takich historii, nie byłoby również wielu fantastycznych współczesnych utworów. Młodzież ma niesamowitą wyobraźnię muzyczną i coraz lepszy warsztat.
Myśląc o jazzie i Łodzi, przychodzi mi na myśl jeszcze Michał Urbaniak.
Wielka postać światowego jazzu. Wielokrotnie z nim rozmawiałem. Gościł nawet niedawno w Radiu Łódź. Chodząca encyklopedia i historia. A na dodatek artysta, który fantastycznie się uśmiecha.
fot. Piotr Bielawski i Michał Urbaniak w studiu Radia Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski
Masz jakieś marzenia?
Pozostawmy marzenia sferze marzeń.
Czego można ci życzyć?
Prywatnie zdrowia, a zawodowo wyobraźni. Wszyscy sobie jej życzmy. I miłości, bo przecież miało być o niej.
Wszystkie rozmowy z cyklu „Ludzie radia” dostępne są TUTAJ.