• O nas
  • Reklama
  • Prywatność
  • Kontakt
TELEFONY DO STUDIA: (42) 678 78 78 | 606 78 78 78
SŁUCHAJ NA ŻYWO
środa, 18 czerwca 2025
  • Zaloguj
Radio Łódź
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności
Brak wyników
View All Result
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności
Brak wyników
View All Result
Radio Łódź
LIVE
Brak wyników
View All Result
  • Mariusz Janik
    Mariusz Janik
    Zobacz wszystkie artykuły
  • 18 czerwca 2025 09.34
  • 18 czerwca 2025 14.36

Dariusz Postolski – śpiewający nauczyciel, który został radiowcem. „Mam smykałkę do tej roboty” [ROZMOWA]

Dariusz Postolski w tym roku świętuje jubileusz 40-lecia pracy w mediach - zdecydowaną część swojej kariery spędził w Radiu Łódź. W niezwykle obszernym wywiadzie, podzielonym na dwie części, opowiedział o medialnych doświadczeniach. W pierwszej odsłonie wywiadu-rzeki rozmówca Mariusza Janika mówi m.in. o tym, jak trafił do rozgłośni z Narutowicza, jak z niej odchodził, by ponownie wrócić po kilku latach przerwy. Co mu przeszkadza we współczesnym świecie i czy wyobraża sobie życie bez mikrofonu? Ponadto wspomina liczne wyjazdy zagraniczne, w tym jedyny na igrzyska olimpijskie, po którym przeżył osobistą tragedię.
Dariusz Postolski w studiu Radia Łódź

Dariusz Postolski w studiu Radia Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski

Udostępnij na FacebookuTwittnij

Mariusz Janik: Czym jest dla pana radio?

Dariusz Postolski: Moi bliscy chyba nie doceniają tego, co radio dla mnie znaczyło, znaczy i znaczyć będzie. Od 40 lat jestem dziennikarzem sportowym i nadal mi się chce. Nie czuję wypalenia zawodowego, bardziej zmęczenie. Radio to kawał mojego serca, które straciłem w tej robocie.

Z pana słów wynika, że to trudna relacja.

Praca sprawozdawcy sportowego odbiła się na moim zdrowiu. Trudno się jednak dziwić, skoro pracuję na emocjach przez ponad cztery dekady. Te wszystkie choroby, to cena jaką płacę za wykonywanie tego zawodu.

Praca musiała odbić się też na życiu prywatnym.

Mam 76 lat, a moje życie wciąż jest zależne od zawodowych aktywności. Przez te wszystkie lata byłem gościem w domu. Kiedyś próbowałem tłumaczyć synowi, że powinien częściej rozmawiać ze swoimi dziećmi. Usłyszałem, że mnie nie rozumie, bo przecież podtrzymuje rodzinną tradycję.

Zabolało?

Nie mogłem się obrazić za prawdę. Radio to moja miłość, choć to uczucie nie do końca jest odwzajemniane. Kiedyś próbowałem policzyć, ilu przeżyłem prezesów Radia Łódź. Zastanawiałem się też, ile razy musiałem udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

Do jakich wniosków pan doszedł?

W moim domu rodzinnym najważniejsza była prawda. Nawet najgorsza była ceniona wyżej niż najbardziej wymyślne kłamstwo. Dlatego też nikomu nigdy nie wchodziłem w cztery litery, nie byłem wazeliniarzem.

Jakie inne wartości wyniósł pan z domu?

Ojciec zawsze powtarzał mi, żeby sumiennie wykonywać swoją robotę. Będąc dziennikarzem to szczególnie ważne. Słuchacz od razu wyczuje fałsz. Mimo że zrobiłem tysiące transmisji, wciąż do każdej się przygotowuję. Chcę być uczciwy wobec siebie i odbiorcy.

Dariusz Postolski podczas pracy
Dariusz Postolski żyje emocjami, fot. archiwum prywatne

Nigdy pana nie kusiło, by pójść na łatwiznę?

Kiedyś miałem pokusę, by polecieć na rutynie. Pomyślałem, że oglądam mecze, znam zawodników, czego więcej mi potrzeba. Szybko się jednak zorientowałem, że nie tędy droga.

Taka postawa gryzłaby się z prawdą, o której pan wspomniał.

Może to tylko moja prawda, ale chcę pracować tak, by każdego kolejnego dnia móc spojrzeć sobie w twarz przed lustrem. Poza tym, pomimo upływu tych 40 lat, nadal mam pokorę do swojego zawodu.

Dodajmy zawodu, który pojawił się w pana życiu dość późno. Wojciech Filipiak, pana kolega po fachu, do dziś zastanawia się, dlaczego został pan odkryty dla radia po „trzydziestce”. Twierdzi również, że jest pana ojcem chrzestnym jako dziennikarza.

Moje życie tak się ułożyło, że dopiero w wieku 35 lat rozpocząłem karierę radiowca. A co do ojca chrzestnego, kiedyś podarowałem Wojtkowi list, w którym napisałem: „Drogi ojcze chrzestny! Miło mi, że przypomniałeś sobie, że jestem twoim chrześniakiem. Równocześnie przypominam ci, że do dziś nie dostałem od ciebie ani roweru, ani żadnej innej pamiątki z okazji Komunii Świętej”. Wiem, że Wojtek wciąż ma u siebie tę karteczkę, a ja nadal czekam na prezent (śmiech).

Stracił pan dla radia kawał serca, ale trzeba też przyznać, że trafił do rozgłośni zupełnym przypadkiem.

Gdy pracowałem w szkole, jedna z koleżanek znalazła w gazecie ogłoszenie, że w Radiu Łódź poszukiwany jest sprawozdawca sportowy. Zmusiła mnie do tego, bym wziął w nim udział.

Wartoprzeczytać

Zbliża się 15. edycja festiwalu “Folkowe Inspiracje”. Sztuka z czterech stron świata [ZDJĘCIA]

Zbliża się 15. edycja festiwalu “Folkowe Inspiracje”. Sztuka z czterech stron świata [ZDJĘCIA]

18 czerwca 2025
Porzucony samochód przy 6 Sierpnia w Łodzi

Porzucony samochód przy 6 Sierpnia w Łodzi. Dlaczego nie może zostać odholowany?

18 czerwca 2025
Pomagali w nielegalnym przekraczaniu granicy. Akt oskarżenia przeciwko 98 osobom

Pomagali w nielegalnym przekraczaniu granicy. Akt oskarżenia przeciwko 98 osobom

18 czerwca 2025
Łódzkie, jestem stąd. Maxineczka o kulisach pracy influencera [PODCAST]

Łódzkie, jestem stąd. Maxineczka o kulisach pracy influencera [PODCAST]

18 czerwca 2025

Zmusiła?

Założyła się ze mną, twierdząc, że się nie zgłoszę. Musiałem stanąć do rywalizacji, pokazać, że się nie boję. Był jednak mały problem.

Nie mieścił się pan w limicie wiekowym. Radio poszukiwało kandydatów do 30. roku życia.

Mimo to złożyłem stosowne dokumenty i czekałem na odpowiedź. Gdy przyszła, podjąłem wyzwanie.

W wywiadach opowiadał pan, że na pierwszym przesłuchaniu stawił się w… eleganckim dresie.

Na spotkanie do Radia Łódź pojechałem podczas tzw. okienka między lekcjami. Nie miałem czasu się przebrać.

Na pewno wyróżniał się pan w tłumie kandydatów.

Gdy dojechałem na Narutowicza, zastałem na miejscu grupę mężczyzn w odświętnych garniturach. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i pani Zosia Gleń zapytała, który z kandydatów chce wejść pierwszy. Zgłosiłem się, bo przecież czas mnie gonił. Gdybym czekał, mógłbym spóźnić się na lekcje.

Tak poznał pan wspomnianego wcześniej Wojciecha Filipiaka, który zasiadał w jury konkursowym.

Próbował mnie zaskoczyć pytaniem, gdzie w Łodzi można oglądać mecze hokeja na trawie. Źle trafił (śmiech). Jestem absolwentem XVIII LO. Od 15. roku życia wspólnie z kolegami żyliśmy sportem. Weekendy spędzaliśmy od meczu do meczu. Oglądaliśmy: siatkówkę, koszykówkę, piłkę nożną i właśnie hokej na trawie.

Z pewnością nie spodziewał się pan, że właśnie ta dyscyplina sportu stanie się, w pewnym sensie, pana przepustką do pracy w radiu.

Jako młody chłopak wyobrażałem sobie nawet, żeby zagrać na bramce. Miałem refleks, znałem zasady gry. Choć ostatecznie na wyobrażeniach się skończyło, pytanie Wojtka nie było dla mnie wymagające.

Wypadł pan dobrze i trafił do drugiego etapu konkursu.

Jednym z zadań było przeprowadzenie wywiadu z bardzo młodym i zdolnym koszykarzem. Wyczuwałem w tym jakiś podstęp, ale cierpliwie czekałem na rozwój wydarzeń. W końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich facet niższy ode mnie.

Włodzimierz Łuszczykiewicz.

Słynny „Dziadek Włodek”, którego znałem m.in. z „Lata z Radiem”. Zanim rozpoczęliśmy rozmowę, widziałem w jego oczach iskierki. Pomyślałem, że mocno mnie przeegzaminuje.

Pomogło pana poczucie humoru.

Odziedziczyłem je po ojcu. W tamtej sytuacji było niezwykle przydatne. „Dziadek Włodek” rzucił do mnie, że bardzo chciałby urosnąć, a nie wie, jak to zrobić. Poradziłem, żeby podwiesił się za nogi do żyrandola, a jego żona niech przyczepi mu do ciała worek z ziemniakami. Rozbawiłem go, obaj nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Trafiła kosa na kamień. Myślę, że ten żart pozwolił mi przejść do trzeciego etapu konkursu. 

A w nim kolejne zadanie. Tym razem stricte dziennikarskie.

Do finału zakwalifikowaliśmy się we trzech. Oprócz mnie był Andrzej Marciniak i kolega, którego nazwiska nie pamiętam. Mieliśmy „na taśmę” relacjonować derbowy mecz koszykarek ŁKS Łódź i Włókniarza Pabianice. Nie był to problem, jednak początkowo nerwy wzięły górę. W pierwszych minutach pomyliłem zespoły. Na szczęście tylko ja to zauważyłem.

Zaliczył pan trzy etapy konkursu i otrzymał pracę w radiu.

Mniej więcej po tygodniu zatelefonował do mnie sekretarz programowy i zaproponował pracę. Zaoferował pensję w wysokości 60 tysięcy złotych. Ogromne pieniądze.

Dariusz Postolski w rozmowie z Henrykiem Langierowiczem
Dariusz Postolski w rozmowie z Henrykiem Langierowiczem. W tle Bogusław Kukuć, fot. archiwum prywatne

Których ostatecznie pan nie otrzymał.

To numer iście kabaretowy. Gdy poszedłem podpisać umowę do pana Wojciecha Ekierta, ówczesnego redaktora naczelnego Radia Łódź, dostrzegłem na papierze, że moje miesięczne wynagrodzenie wynosi nie 60, a zaledwie 9 tysięcy złotych. Kolejne olśnienie przyszło, gdy zrozumiałem, że umowa leży do góry nogami. Ostatecznie miałem zarabiać nie 9, a zaledwie 6 tysięcy złotych.

Brutalnie został pan sprowadzony na ziemię.

Decydując się na angaż w radiu, musiałem porzucić swój dotychczasowy tryb życia. Nie tylko byłem nauczycielem w szkole, ale również trenowałem zespół juniorek Chojeńskiego Klubu Sportowego w piłce ręcznej. A tu takie niemiłe zaskoczenie finansowe.

Jak pan zareagował?

Byłem bardzo zdenerwowany. Starsze stażem dziennikarki, widząc moją złość, przekonywały mnie, że nie powinienem stawiać warunków szefostwu, ponieważ jeszcze ktoś będzie gotów pomyśleć, że przyszedłem do radia zarabiać pieniądze. Stwierdziłem, że skoro powiedziałem A, to trzeba dokończyć alfabet. Nie mogłem przecież wrócić do szkoły i klubu, i powiedzieć, że wracam. Byłoby to niepoważne.

Jak wyglądały pana radiowe początki?

Byłem zielony jak szczypiorek na wiosnę. Pierwsze pół roku to była mordęga. Wprawdzie znałem się na sporcie, ale radiowo nie potrafiłem nic. Pierwsze montaże robiłem na starej „Zetce”. Składała się z trzech kółek, czyli miejsc na nawijanie taśmy. Może gdzieś jeszcze stoi w naszej radiowej piwnicy. Maszyna to jedno. Trzeba było jeszcze taśmę odpowiednio pociąć. Szybki kurs przeprowadziła ze mną Krysia Namysłowska, doświadczona dziennikarka. Powiedziała: tu masz nóż, taka jest odległość i radź sobie.

Ile czasu montował pan swój pierwszy materiał?

12 godzin. Chyba nigdy w życiu tyle nie przeklinałem. Poza tym temat też był nieszczególnie ciekawy. Dotyczył Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

Myślałem, że zajął się pan od razu sportem.

Debiut zaliczyłem nie na obiekcie sportowym, a na osiedlu Lumumbowo, gdzie miałem nagrać rozmowy ze studentami o tym, jak ważne jest ZSMP. Jak oni mnie tam przeczołgali! Na sam dźwięk tego skrótu dostawali białej gorączki. Z trudem udało mi się znaleźć cztery osoby, które odpowiedziały w oględny sposób. Gdy wróciłem do radia, chciało mi się płakać, byłem bliski rezygnacji.

Nie poddał się pan jednak.

Bardzo dużo zawdzięczam pani Romanie Mater. Czułem się rzucony na głęboką wodę, ale nie pozwoliła, żebym utonął. To były czasy, kiedy początkujący dziennikarz nie miał prawa usiąść przed mikrofonem. Przez pierwsze dwa lata mogłem nagrywać materiały na taśmę. O pracy na żywo można było tylko pomarzyć.

Dariusz Postolski w trakcie wywiadu z Markiem Dziubą
Dariusz Postolski w trakcie wywiadu z Markiem Dziubą, fot. archiwum prywatne

Obecnie droga do mikrofonu jest krótsza.

Pytanie, czy lepsza? Moja droga pozwalała eliminować błędy. Poza indywidualnymi zajęciami z panią Romaną, w weekendy zajmowałem się sportem. Jeździłem na mecze, nagrywałem ogromne ilości materiału. Nie byłem wybiórczy, nie potrafiłem opanować zarejestrowanych treści. W niedzielę magazyn sportowy zaczynał się o godz. 21.05 i trwał kwadrans. Wojtek Filipiak początkowo mnie nadzorował, ale szybko uznał, że nie potrzebuję wsparcia.

Pamięta pan swój pierwszy materiał sportowy?

Wywiad z Andrzejem Grubbą, utytułowanym tenisistą stołowym. Okazało się, że przyjeżdża do Łodzi i ktoś wymyślił, że mam pojechać i z nim porozmawiać. To były czasy, kiedy do mnie należało tylko zadawanie pytań. O resztę nie musiałem się martwić. Miałem ze sobą technika, który trzymał mikrofon na wysięgniku.

Debiut marzenie.

Zostałem bardzo sympatycznie przyjęty. Miło porozmawialiśmy. To nagranie jest dostępne w radiowym archiwum, więc można je odsłuchać. Co ciekawe, później spotkaliśmy się z Andrzejem Grubbą na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. O dziwo, pamiętał mnie, może to przez… moją fizjonomię. Wciąż mam jego zdjęcie z autografem.

Wróćmy do lekcji dziennikarstwa pod czujnym uchem Romany Mater.

Nie uznawała fuszerki. Przywiązywała ogromną wagę do błędów językowych, dykcyjnych. Wytykała nawet najdrobniejsze wpadki. Nierzadko byłem zawstydzony.

Błądzić jest rzeczą ludzką.

Popełnienie błędu nie jest końcem świata. Najważniejsze, żeby te błędy wyłapywać i ich nie powielać.

W jaki sposób pan eliminował swoje?

Słuchałem materiałów, samodzielnie lub w towarzystwie swojej mentorki. Gdy popełniłem błąd, słyszałem: panie Darku, pan już pracuje z nami dwa tygodnie i takie coś…

Szmat czasu.

Prawda? Kolejne etapy pracy były jednak bardzo ważne. Czasem pani Romana nie musiała nic mówić. Wystarczyło, że na mnie tylko spojrzała. Bardzo dużo nauczyłem się też od Zbigniewa Wojciechowskiego. Pokazał mi między innymi, w jaki sposób montować materiały jedną ręką.

Jak to?

Zbyszek miał tylko jedną rękę. Musiał sobie jakoś radzić. Inni w jego sytuacji szukaliby pomocy, ale to nie było w jego stylu. Mnie także pokazywał opanowane przez siebie montażowe techniki, np. jak montuje się prosto z głowicy.

W dobie nowoczesnych technologii potrzebny jest przypis.

W ogóle nie przegrywaliśmy materiału. Ustawialiśmy taśmę i robiliśmy operację na żywym organizmie (śmiech). Mam szybkie ręce, więc całkiem sprawnie mi to szło. Błyskawiczna robota, ale szalenie nerwowa. Wszyscy mnie poganiali, a trzeba było dbać o jakość materiału.

Można powiedzieć, że Zbigniew Wojciechowski był pana kolejnym radiowym nauczycielem.

Uczył, ale nie dawał gotowych rozwiązań. Gdy prosiłem, żeby mi coś podpowiedział, każdorazowo odpowiadał, żebym sam kombinował.

Najlepiej uczyć się na własnych błędach.

Zmuszał do poszukiwania własnej drogi. Szybko przekonałem się, że wychodzi mi to na dobre.

Pana szefowie też mieli przekonanie, że nadaje się pan do tej pracy. Z czasem powierzyli panu zadanie stworzenia Redakcji Sportowej.

Gdy trafiłem do Radia Łódź, sportem zajmował się głównie Paweł Jędras, który zastąpił Tomka Zimocha.

Skromna obsada.

Paweł otrzymał powołanie do służby wojskowej, a po jej zakończeniu nie był zainteresowany powrotem do radia. Nie mieliśmy Redakcji Sportowej, funkcjonowała Redakcja Informacji. A w ogóle pierwszą w dziejach rozgłośni była Redakcja Sprawozdawcza.

Czym kiedyś zajmowali się radiowi sprawozdawcy?

Może to zabrzmi zaskakująco, ale np. sprawozdawaniem otwarcia mostów, zakładów pracy itd. Przykładem zawodowego sprawozdawcy był Ludwik Szumlewski. Był wszędzie tam, gdzie działo się coś ważnego i natychmiast nadawał na żywo do radia. Jeśli zaś chodzi o Redakcję Sportową, to któregoś dnia Andrzej Berut, ówczesny prezes Radia Łódź, zaprosił mnie na rozmowę i zapytał, czy dam radę zrobić trzygodzinną audycję sportową.

„180 minut o sporcie” – spore wyzwanie dla jednej osoby.

Na kursie języka angielskiego poznałem Pawła Kulawińskiego. Mogliśmy robić audycję we dwóch (śmiech). Później dołączył do nas Darek Kuczmera, który przygotowywał pytania do radiowego konkursu sportowego.

Jaki był podział pracy?

Paweł zajmował się wszystkimi ligami europejskimi. Miał nasłuch między innymi na ligę angielską. W swoich wejściach wypuszczał fragmenty sprawozdań, to był niesamowity koloryt. Darek natomiast mówi słuchaczom „dobry wieczór”. Tak sobie żartowaliśmy. Wykonywał jednak solidną pracę, przygotowując wspomniane pytania.

Dariusz Postolski w trakcie pracy na stadionie
Dariusz Postolski w trakcie pracy na stadionie, fot. archiwum prywatne

Z czasem Redakcja Sportowa zaczęła rosnąć w siłę.

Jeśli mnie pamięć nie myli, trzecim dziennikarzem w naszej redakcji był Piotrek Andrzejczak. Później było nas bodaj jedenaście osób. Każdy miał co robić. Obsługiwaliśmy wszystkie imprezy sportowe. Mało tego, dziennikarze prasowi nie zbierali wyników, czekali, aż my je podamy na antenie.

Aż trudno w to uwierzyć.

Kooperowałem z Mieczysławem Wójcickim. Bardzo mi pomógł i udzielił niezwykle cennej rady. Mianowicie wskazał, że jeśli chcemy ściągnąć jakiś wynik meczu, to powinniśmy sprawdzić, czy w danej miejscowości jest knajpa albo kościół.

Mało sportowe miejsca.

Mało sportowe, ale za to bardzo dobrze poinformowane (śmiech). Dzwoniliśmy do knajpy, gdzie piłkarze przychodzili po meczu na piwo. Ksiądz także zawsze wiedział, jaki padł wynik w danym spotkaniu. To samo posterunek policji. W ten sposób zbieraliśmy informacje, włącznie z B-klasą.

Obecnie wszystko można sprawdzić w Internecie.

Jest łatwiej, ale przez tę powszechną dostępność zatarły się relacje międzyludzkie. Mieliśmy słuchacza z obecnego powiatu sieradzkiego, który zawsze dzwonił i rozbawiał nas do łez.

Dlaczego?

Mówił nam wyniki meczów, np. Pisia Zygry – LZS Sikucin. Zabawne nazwy klubów, a wymieniając je na antenie, trudno było zachować powagę. Rechotanie do mikrofonu było jednak niedopuszczalne.

Pamięta pan swój sportowy debiut na żywo?

Niestety, nie. Mam za to w pamięci swoje pierwsze kroki w słynnym Studiu S-13. Pojechaliśmy z Tomkiem Podwysockim na stadion ŁKS. Wejścia miał robić Tomasz Zimoch, ale gdzieś się zawieruszył. Nagle Tomek Podwysocki bez ostrzeżenia założył mi hełmofon na głowę i pokazał, żebym zaczął mówić.

Spontaniczna akcja.

Usłyszałem wywołanie z Warszawy i jakoś poszło. Nawet nie zdążyłem tego przeżyć, bo wszystko odbyło się błyskawicznie. Później regularnie współpracowałem ze Studiem S-13. Pamiętam, że latami nie mogliśmy sobie w Polskim Radiu poradzić z „Matysiakami”. W momencie najważniejszych meczów ekstraklasy wkraczało na antenę to kultowe słuchowisko. To była zbrodnia na sporcie, tolerowana przez lata. Ostatecznie Studio S-13 zostało zabite przez Canal Plus. Telewizja zaczęła rozkładać mecze ligowe na kilka dni, więc sztafeta po stadionach straciła rację bytu.

Jak pan wspomina Studio S-13?

To były wejścia bardzo krótkie, ale za to pełne treści. W pół minuty trzeba było streścić boiskowe wydarzenia, ponieważ w blokach startowych na innym stadionie czekał kolejny sprawozdawca. Doskonała szkoła dziennikarstwa.

À propos szkoły, dla Radia Łódź porzucił pan zawód nauczyciela, niemniej jako kierownik Redakcji Sportowej również uczył pan fachu młodych dziennikarzy.

Myślę, że miałem coś do przekazania. Dziennikarskie kroki stawiali przy mnie: Asia Blewąska, Iwona Boberska, Kasia Wojtas czy Paweł Hochstim. Gdy opuszczali rozgłośnię przy Narutowicza, nie mieli problemów ze znalezieniem pracy. Otrzymali bardzo solidne podstawy zawodu. Przyznam jednak, że bycie kierownikiem to trudna rola.

Co w niej najtrudniejszego?

Pilnowanie finansów. A pieniędzy dużo nie mieliśmy, każdy mógł czuć się niedoceniony. Tym bardziej że roboty nie brakowało. Antena była zdominowana przez sport.

Obecnie sportu na antenie jest mniej, ale za to doszły transmisje w Internecie.

Jestem przeciwnikiem takiego rozwiązania.

Dzięki Internetowi zwiększa się dostępność radia. Można go słuchać w każdym miejscu na świecie.

Najczęściej radia słuchają kierowcy, jadąc samochodem. W jaki sposób mają sobie włączyć transmisję internetową?

Istnieją strony, specjalne aplikacje. Skoro podczas jazdy włączamy GPS, możemy posłuchać radia w sieci.

Chciałoby się panu?

Internet to moja działka, więc będę jej bronił.

Jestem tradycjonalistą. Chcę mieć radio w radiu. I powiem panu jeszcze jedno, choć mogę się narazić wielu osobom.

Proszę, śmiało.

Najważniejszy w radiu jest sprawozdawca. Dlatego też program powinien być otwarty, a reporter mieć możliwość wchodzenia na żywo. Kiedyś to była norma.

Uważa pan, że współczesne radio jest bardziej hermetyczne?

Każdy dziennikarz jest ważny, a jego audycji nie można przerywać. Broń Boże, żeby ktoś mu zrobił wejście ze stadionu. Szczerze tęsknię za takim radiem, reagującym na bieżąco. Transmisje sportowe to najsilniejszy magnes, który może przyciągnąć słuchaczy.

To samo mówił Piotr Andrzejczak.

Sam pan widzi. Materiał reporterski zawsze można zrobić, ale transmisji na żywo nie jesteśmy w stanie odtworzyć.

Dariusz Postolski w bardzo miłym towarzystwie
Dariusz Postolski w bardzo miłym towarzystwie, fot. archiwum prywatne

Co jeszcze przeszkadza panu we współczesnym radiu?

Zaburzony porządek świata. Jak mówiłem, wyszedłem ze szkoły radiowej, która zakazywała nowicjuszom pojawiać się na żywo na antenie. Później musiałem zrobić Kartę Mikrofonową. Noszę ją ze sobą cały czas od 1987 roku. Jest moją przepustką do zawodu. Mam najwyższą kategorię, tzw. S.

Nowoczesne technologie sprawiły, że każdy może nagrywać materiały, publikować je. Docierać do szerokiego grona odbiorców.

Internet rządzi się swoimi prawami, a radio swoimi. Uczono nas, że nie każdy może wykonywać ten zawód. Potrzebne są jakieś predyspozycje. Każdemu może się wydawać, że usiądzie przy mikrofonie i zrobi mecz. W Radiu Łódź też było kilka takich osób. Pojechali i zrobili. Dwa razy.

Pierwszy i ostatni.

Nie mogę powiedzieć, że urodziłem się, aby być sprawozdawcą sportowym. Myślę jednak, że przez te 40 lat pokazałem, że mam smykałkę do tej roboty.

W wywiadach wspominał pan, że jego mentorami byli Bohdan Tomaszewski i Bogdan Tuszyński.

Był jeszcze Wojciech Trojanowski. Mówili inaczej, nie zagadywali swojego sprawozdania. Wielu młodych komentatorów, zwłaszcza telewizyjnych, cierpi na słowotok. Lubię oglądać mecze ligi angielskiej. Kiedyś włączyłem sobie transmisję z oryginalnym komentarzem. Tamtejszy dziennikarz po kiepskim zagraniu zawodnika, po prostu się zaśmiał. Jego reakcja mówiła więcej niż tysiąc słów.

Zdarza się panu słuchać swoich sprawozdań?

To droga donikąd. Początkowo słuchałem, ale doszedłem do wniosku, że wypowiedzianych zdań już nie cofnę. Pod tym względem zawsze zazdrościłem dziennikarzom prasowym. Gdy emocje opadają, wraca zdrowy rozsądek.

W emocjach można powiedzieć wszystko. Dlatego koledzy mówią o panu „złotousty”. Choćby za stwierdzenie, że „mecz jest nudny jak Magda Mołek”. Przywoływany w tej rozmowie Wojciech Filipiak twierdzi, że wyniósł pan sprawozdania sportowe na nowy poziom.

A najzabawniejsze, że tych swoich metafor nie pamiętam. Mam koleżankę, która spisuje, co ciekawsze kwiatki. Od niej dowiaduję się później, że podczas transmisji powiedziałem, że ktoś błysnął, jak bracia Mroczek. Zdarza mi się mówić też, że pan Bóg wystawi rachunek za wybite szyby po tym, jak dany piłkarz kopnie piłkę wysoko nad poprzeczką. Nikogo przy tym jednak nie udaję. Emocje robią swoje.

Dariusz Postolski podczas WOŚP
Dariusz Postolski na łódzkim finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, fot. archiwum prywatne

Jak w przypadku pamiętnego derbowego meczu, w którym po golu dla ŁKS powiedział pan „niestety, 1:0”.

Tak było, nie wyprę się tego. Nagrało się na taśmie (śmiech).

Docieramy do kwestii obiektywizmu w pracy sprawozdawcy sportowego.

Śmialiśmy się kiedyś z Piotrkiem Andrzejczakiem, jak jeden z prezesów Radia Łódź, po relacji z meczu derbowego, zawiesił nas obu. Podobno nie byliśmy obiektywni. Gdy zapytałem, jak to możliwe, nie potrafił odpowiedzieć.

Tak, bo tak.

Kiedyś od jednego z szefów usłyszałem, że nie podobało mu się moje sprawozdanie. Nie miałem sobie merytorycznie nic do zarzucenia, więc zapytałem, którą z siedmiu zasad dobrego sprawozdawstwa autorstwa Michaela Jeffersona naruszyłem. Odparł, że nie czas i miejsce na takie szczegóły. Nie zamierzałem długo czekać, odpaliłem, że rozmowa nie ma sensu, bo ani siedem zasad, ani Michael Jefferson nie istnieją. Stałem się wrogiem.

W 2014 roku odszedł pan z Radia Łódź.

Byłem wielokrotnie krzywdzony przez osoby zarządzające radiem. Gdy odchodziłem 11 lat temu, szef nie raczył nawet powiedzieć „dziękuję”. Zostałem zaproszony przez sekretarkę do pokoju i otrzymałem kartę obiegową. Nie oczekiwałem czerwonego dywanu, medali ani specjalnych honorów. Przepracowałem jednak blisko 30 lat w tej rozgłośni.

Szybko znalazł pan swoje nowe miejsce.

Pewnie przeżyłbym bardziej to rozstanie, gdyby nie oferta pracy z Widzewa. Już wcześniej wiedziałem, że w Radiu Łódź nie jestem mile widziany. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Rafał Krakus, człowiek z reaktywującego się klubu i zaproponował pracę w nowo powstającej telewizji internetowej Widzew TV. Kiedy w sezonie 2015/16 rozpoczynały się czwartoligowe rozgrywki, byłem już pracownikiem telewizji. Bardzo skromnej. Relacje robiłem tylko z technikiem.

Z czasem redakcja zaczęła się rozrastać.

Pomagał Sławomir Kalwinek z łódzkiej szkoły filmowej, później pojawił się Tomek Sadłecki. Z czasem dołączały kolejne osoby. To był bardzo udany projekt, widzowie chętnie oglądali relacje. Odzew był bardzo pozytywny.

Mimo że dla kibiców Widzewa to był bardzo trudny czas.

Pracując przy mikrofonie, byłem świadkiem wzlotów i upadków Widzewa. Dlatego praca przy reaktywacji była dla mnie zaszczytem.

Początkowo komentował pan mecze sam, z czasem zaczął pan pracować w duecie.

Było wiele prób, ale twierdzę, że bardzo udany duet stworzyliśmy z Arkiem Stolarkiem. Popularny „Stolar” był młody, porywczy. Żądny krwi i sukcesów. Ja z kolei byłem ten bardziej stonowany. 

Dariusz Postolski na jednej z trybun stadionu Widzewa Łódź
Dariusz Postolski na jednej z trybun stadionu Widzewa Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski

Widział pan wiele w swoim życiu. A jak odnalazł się w nowej piłkarskiej rzeczywistości?

Komfort pracy był zupełnie inny. Widzew swoje domowe mecze początkowo rozgrywał na stadionie SMS przy ul. Milionowej. Podczas pierwszych transmisji stanowisko miałem między kibicami, zdecydowanie lepiej było słychać ich niż mnie. Poza tym nie widziałem linii bocznej. Na dodatek, gdy tłum się podnosił, zasłaniał mi widoczność. Gdy poprosiłem kolegów o podgląd, to miałem kamerę ustawioną… pod słońce. Niewiele widziałem. Z kolei w Kwiatkowicach, na meczu Pucharu Polski, żeby cokolwiek widzieć, musiałem stanąć niemalże na dachu. Warunki trudne, ale i pobudzające wyobraźnię.

Spartańskie wręcz.

Byłem zaprawiony w boju. Przypomina mi się mój pierwszy w karierze zagraniczny wyjazd. Na mecz pływacki do NRD, gdzie gospodarze rywalizowali ze Związkiem Radzieckim. Pech chciał, że w Gerze pracowałem krótko po ciężkiej kontuzji piłkarskiej.

Co się stało?

Wspólnie z kolegą kasowaliśmy atak przy linii bocznej. Zamiast wybić piłkę, wpadł całym ciężarem na moje kolano. Puściły więzadła, cały byłem ponaciągany. Skoro jednak nadarzyła się okazja, żeby jechać za zachodnią granicę, nie mogłem odmówić. Nawet z unieruchomioną nogą.

Pojechał pan z nogą w gipsie?

Założono mi tutor. Taki archaiczny, skrzypiący. W pociągu Niemcy ustępowali mi miejsca, bo myśleli, że jestem kombatantem bez nogi (śmiech). Co gorsza, na miejscu okazało się, że zawody są jeszcze tego samego dnia. Biegiem, oczywiście na tyle, na ile mogłem, ruszyłem na pływalnię. Gdy dotarłem na miejsce, posadzono mnie w miejscu z bardzo ograniczoną widocznością.

Akredytowanego dziennikarza?

Widziałem, jak pływacy skaczą do wody i dopływają do mety. Cała walka na dystansie była poza zasięgiem mojego wzroku. Ubłagałem organizatorów, żeby dali mi monitor. Rzeczywiście, postawiono go na moim stoliku. Niestety, mogłem oglądać… mecz piłki nożnej. Dokładniej mówiąc, rywalizację drużyn występujących w Oberlidze (śmiech).

Nie miał pan szczęścia do monitorów.

Pobyt w Gerze zapamiętałem z jeszcze jednego powodu. Czekając na powrót do Polski, spacerując po mieście, trafiłem na pochód pierwszomajowy. Rozbawiło mnie do łez, że maszerowano w rytm… polskich piosenek partyzanckich. Orkiestra grała utwory „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, „Wojenko, wojenko” itp. Jednak dzięki temu, że Niemcy świętowali, mogłem przeżyć dzień za maksymalnie dwie marki. Z okazji Święta Pracy wystawili swoje słynne stoły z grillem. A za 50 fenigów można było kupić dwie kiełbaski z rożna i piwo. Ostatniego dnia, już po skończonej robocie, byłem bardzo „zmęczony” (śmiech). W życiu trzeba mieć trochę szczęścia.

Dariusz Postolski
Dariusz Postolski, fot. archiwum prywatne

Jak widać również w życiu dziennikarza sportowego.

Nie raz się o tym przekonałem. W 1987 roku sprawozdawałem mecz towarzyski Polski z NRD. Rozgrywany był na starym stadionie w Lubinie, gdzie stanowiska dziennikarzy znajdowały się na wysokości 10. piętra. Wjeżdżało się na nie windą. Sylwetki piłkarzy przypominały mrówki. Relacja na żywo, nie miałem ze sobą lornetki, więc trudno się pracowało. Gola otwierającego spotkanie strzelił Paweł Król. Rozpoznanie zrobiłem dzięki zabandażowanej nodze zawodnika Śląska Wrocław. Zwróciłem na nią uwagę, ponieważ kilka dni wcześniej robiłem mecz ŁKS z wrocławianami.

Zapamiętał pan także inny mecz ŁKS-u ze Śląskiem. Niemal podał pan na antenie zły wynik.

Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że tego dnia byłem zaproszony na imieniny.

Zacznijmy od początku.

Mecz układał się pomyślnie dla ŁKS. Łodzianie prowadzili 3:0, więc skierowałem się do wyjścia. Rozmawiałem z porządkowymi. Mała dygresja. Kiedyś wszyscy nas znali, więc nie mieliśmy problemu, by po meczu porozmawiać z zawodnikami. A teraz? Mówię porządkowemu, że potrzebuję nagrać rozmowę, a ten grozi, że jak nie zastosuję się do poleceń, to mnie wyprowadzi. A gdy pytam, dlaczego? Słyszę – bo tak.

Świetna argumentacja. Wróćmy jednak do feralnego meczu.

W pewnym momencie zauważyłem kątem oka, że piłka wpadła do bramki gospodarzy. Nie reaguje ani sędzia, ani kibice, więc uznałem to za nieistotne zdarzenie. Po chwili gwizdek sędziego i piłkarze schodzą do szatni. Gratuluję im zwycięstwa 3:0. Nikt mnie nie poprawia, więc pewny swego wracam do redakcji. Zmontowaliśmy materiał dla Warszawy. Złapałem kwiaty, zamówiłem taksówkę i ruszyłem na imieniny. Wyjeżdżając z Radiostacji, słyszę w radiu, że w Łodzi ŁKS wygrał ze Śląskiem Wrocław 3:1.

A jednak.

Poprosiłem taksówkarza, żeby na mnie zaczekał. Kwiaty zostały, ja pobiegłem. Wpadłem do amplifikatorni i tłumaczyłem, że musimy wgrać inny wynik. Usłyszałem, że to niemożliwe, bo materiał nagrany. Nie dawałem za wygraną, wziąłem na siebie pełną odpowiedzialność i zaproponowałem, że w odpowiednim momencie dogram na żywo brakujący fragment. Tak się sprężyłem, że mieliśmy jeszcze wolne dwie sekundy, które trzeba było finalnie wyciąć (śmiech).

Przydała się szkoła Zbigniewa Wojciechowskiego. Świeżość umysłu uratowała pana także podczas pracy spikera na meczu koszykarek ŁKS.

W niedzielę rano zatelefonował do mnie Wojtek Smaczny, kierownik koszykarskiej drużyny ŁKS. Okazało się, że spiker się rozchorował i chciano, bym go zastąpił. Byłem niechętny, ale ostatecznie się zgodziłem. Wziąłem kartkę papieru i czerwonym mazakiem na górze napisałem ŁKS. Kibice początkowo patrzyli na mnie spode łba, ale ich drużyna wygrała, więc atmosfera się rozluźniła. Niestety, ja też. Cały mecz się bardzo pilnowałem, by na końcu podziękować za doping i zaprosić na mecz… piłkarzy Widzewa.

Jak pan wybrnął z tej niezręcznej sytuacji?

Jurek Walczyk, który siedział w pobliżu, jak tylko to usłyszał, wpadł do mnie i prosił, żebym coś zrobił. Zachowałem świeżość umysłu i dodałem – na który oczywiście nie pójdziemy, ponieważ będziemy na meczu ŁKS. Zagadałem jakoś i się udało. Początkowo fani buczeli, ale sytuacja szybko ostygła. I jakoś ta moja wpadka przeszła.

Upiekło się panu.

Powiedziałem później Wojtkowi, który mnie poprosił o przysługę, że pod koniec uśpiła się moja czujność. Natomiast pełniłem funkcję spikera nie tylko na Widzewie czy ŁKS. Zdarzało się to także na Resursie, gdzie debiutowałem w roli spikera. To był turniej finałowy mistrzostw juniorów, gdzie triumfowała drużyna gospodarzy. Przy piłce pracowałem też jako spiker na Orle. Były też przygody z mikrofonem na siatkarskich meczach Wifamy, przez chwilę na piłce ręcznej Anilany i ChKS, a także na żużlowym Orle.

Dlaczego na stadionie ŁKS-u pojawił się pana nekrolog?

Dostąpiliśmy tego „zaszczytu” wspólnie z Pawłem Strzeleckim. Myślę, że to było pokłosie serii artykułów na temat korupcji. Wykryłem ten przekręt. Ceramika Opoczno próbowała awansować do wyższej klasy rozgrywkowej i kupowała mecze na potęgę. Pierwszy mecz zakończył się niespodziewanym wynikiem 4:1 dla ŁKS. Pamiętam, że oglądając to spotkanie, byłem zaskoczony reakcją dyrektora łódzkiego klubu. Siedziałem za nim, a ten po każdej zdobytej bramce wpadał w rozpacz. Co ciekawe jednak, w rewanżu było 5:1 dla opocznian. Po drugim meczu, podczas jednej z audycji, zadzwonił do mnie piłkarz rezerw ŁKS i opowiedział o całym procederze. Później były kolejne telefony. Miałem materiał na audycję. Zrobiła się afera, a wkurzeni kibice powiesili nasze nekrologii. Żałuję, że swojego nie zdjąłem, miałbym na pamiątkę.

Niebezpieczny żart.

Bardzo chamski, który można było traktować jako ostrzeżenie.

Spotykał się pan później z podobnym hejtem?

Gdy pracowałem w Widzew TV, omal nas nie pobito bejsbolami przed stadionem przy al. Piłsudskiego. Oberwalibyśmy od chuliganów ŁKS, bo byli przekonani, że busem jadą kibice Widzewa. Urwali lusterko w naszym busie, a kierowca uciekając, staranował dwie zapory. Popędziliśmy na posterunek policji, gdzie okazało się, że dyżurował tylko jeden policjant. Poza tym incydentem wielokrotnie byłem atakowany w Internecie. Staram się jednak nie czytać tego, co ludzie piszą w sieci.

Internauci błyskawicznie wyłapują błędy i ośmielają się krytykować dziennikarzy sportowych. W czasie wspomnianych przez pana igrzysk olimpijskich w Barcelonie Internet nie był jeszcze aż tak rozpowszechniony. Pana pomyłkę wyłapał jednak jeden z pana kolegów.

To było moje pierwsze zderzenie z sensorycznymi komputerami. Wystarczyło przyłożyć palec do ekranu i pokazywał się wynik. Nagle patrzę, jest nowy rekord świata w biegu na 200 metrów. Zadzwoniłem do Katowic, do Jurka Góry, przekazując rewelacyjną nowinę. Po chwili oddzwonił i poinformował mnie, że nie wypuścił nagrania. Źle spojrzałem i nie zauważyłem, że był to rekord paraolimpijski, tj. zawodników na wózkach.

Dariusz Postolski z Pawłem Strzeleckim
Dariusz Postolski (z prawej) z Pawłem Strzeleckim (w środku) i Wojciechem Filipiakiem (z lewej) na starym stadionie ŁKS Łódź, fot. materiały prywatne

Dzięki pomyłce doczekał się pan oryginalnej dedykacji.

Jurek później sprezentował mi książkę, w której napisał: „Autorowi nowych rekordów świata”. Wstydliwa sytuacja.

Sam wyjazd na igrzyska olimpijskie był jednak dla pana wyróżnieniem.

Z jednej strony nagrodą za 7 lat pracy, z drugiej odarciem igrzysk z romantyzmu.

Dlaczego?

Przekonałem się, że imprezę czterolecia najlepiej ogląda się we wiosce prasowej. W pomieszczeniu dla dziennikarzy na wielkiej ścianie znajdowały się monitory. Można było podglądać zmagania Polaków. Inaczej nie mielibyśmy szans zobaczyć wielu medali biało-czerwonych.

Jakimi dyscyplinami zajmował się pan podczas igrzysk?

Wspomnianą lekką atletyką, pływaniem, kajakarstwem, wioślarstwem i piłką nożną.

Co jeszcze zapamiętał pan z tej imprezy?

Trzeba było kombinować.

W jakim sensie?

Nie dostaliśmy biletów na ceremonię otwarcia. Dzień wcześniej organizowano jednak próbę generalną. Zaproponowałem kolegom, żebyśmy się na nią przeszli. Mimo ich początkowej niechęci jakoś dali się przekonać. Zadziałał sposób po „łódzku”.

Po „łódzku”?

Na pewniaka. Weszliśmy na stadion, przywitaliśmy się po hiszpańsku z organizatorami. „Hola, hola” i przed siebie. Szybko jednak zostaliśmy wyprowadzeni.

Co was zdradziło?

Po wejściu na stadion nie usiedliśmy. Staliśmy i się rozglądaliśmy. Służba porządkowa od razu zwróciła na nas uwagę. Wyprowadzono nas z terenu.

Wróciliście?

Oczywiście. Znów przekonywałem kolegów, że miejscowi za nami nie pójdą, nie będzie im się chciało. Weszliśmy drugim wejściem, usiedliśmy i nikt na nas już nie zwracał uwagi. Obejrzeliśmy całą ceremonię. Tę próbną.

Dariusz Postolski na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie '92
Dariusz Postolski na Stadionie Olimpijskim w Barcelonie, fot. archiwum prywatne

Na początku lat 90. XX wieku realia hiszpańskie odbiegały od tych polskich?

Zawody w kajakarstwie organizowano w małej katalońskiej miejscowości Castelldefels. Śmialiśmy się, że Hiszpanie z biedy na każdej posesji mają po dwa baseny. Gdy się na to patrzyło, przychodziła refleksja, że nie wszystko poszło po mojej myśli.

Rozumiem, że chodzi o „ustawienie” się w życiu.

Marek Brzeziński, znakomity dziennikarz, prywatnie mój przyjaciel, wiele lat spędził we Francji. Kiedyś rozbawił mnie podczas rozmowy telefonicznej, pytając, gdzie mam swoje studio. Francuzi tak nazywają dom poza miastem. Odpowiedziałem, że ja po swoim teściu mam jedynie domek na RODOS.

Rodzinne Ogródki Działkowe Ogrodzone Siatką.

Wiele osób myśli, że przez 40 lat zarobiłem, nie wiadomo jakie, pieniądze. A ostatnie, co można o mnie powiedzieć, to że jestem niezwykle bogatym człowiekiem.

Barcelona ’92 to jedyne igrzyska, w których uczestniczył pan jako dziennikarz?

Byłem jeszcze na pływackich mistrzostwach świata czy Europy.

Podczas czempionatu w Grecji uratował pan nawet hotel przed pożarem.

Wspólnie z kolegą z Rzeczpospolitej. W Atenach mieszkaliśmy w fatalnych warunkach. Na cały tygodniowy pobyt dostałem od Polskiego Radia 375 franków szwajcarskich. Dla porównania sprawozdawca telewizyjny Jerzy Mrzygłód, notabene dziennikarz sportowy mieszkający w Zgierzu, miał do dyspozycji tę samą kwotę na dzień.

Wróćmy do pożaru.

Kolega znalazł dla nas tani hotel Pensiona Greca. Mieliśmy mały pokoik z metalową umywalką i łóżkiem. Wsunąłem torbę pod łóżko, założyłem but na rękę. W pokoju było pełno robactwa. Trzeba było się jakoś pozbyć niechcianych gości.

Rzeczywiście, standardy europejskie.

Któregoś dnia wróciliśmy do hotelu i wyczuliśmy dziwny zapach. Zaczęliśmy szukać źródła. Byliśmy przekonani, że gdzieś się pali. Okazało się, że rzeczywiście w jednym z pokoi doszło do pożaru wykładziny ściennej. Złapaliśmy wiadra i zdusiliśmy płomienie.

Właściciel hotelu był wam na pewno wdzięczny.

Liczyliśmy na jakiś rabat, może zwrot pieniędzy. Skończyło się tylko na uściśnięciu naszych dłoni. Szkoda, bo wówczas w Grecji głodowaliśmy. Każda drachma była bezcenna.

Dariusz Postolski w Grecji
Dariusz Postolski na Stadionie Panatenajskim w Atenach, fot. archiwum prywatne

Jak sobie poradziliście?

Z Polski w podróż zabrałem salami i chrupkie pieczywo. Z kolei kolega zaopatrzył się w ser żółty i sok. To było nasze menu na pięć dni. To było upalne lato, więc ser musieliśmy… wylać. Z dnia na dzień wyglądaliśmy coraz gorzej, a przecież pojechaliśmy tam do pracy. Intensywnej. Któregoś dnia kolega na tablicy ogłoszeń przeczytał, że organizowany będzie bankiet. Poszliśmy na przyjęcie. Stanęliśmy z tyłu przy wielkich tacach z kanapkami. Zjedliśmy wszystkie.

Organizatorzy nie reagowali?

W odpowiednim momencie wyszliśmy. Po angielsku. Kontekst jest ważny, ponieważ przyjęcie było organizowane właśnie przez Anglików. A to dlatego, że kolejne mistrzostwa Europy miały odbyć się w Sheffield.

Przyznam, że to wszystko brzmi co najmniej absurdalnie.

Powiem więcej, jak chcieliśmy się nieco ochłodzić i popływać w basenie, jeździliśmy do Jerzego Mrzygłoda. Pozwalał nam się przebrać w jego pokoju. Braliśmy ręczniki i zjeżdżaliśmy windą na basen. Baliśmy się jednak dotknąć choćby leżaka, żeby nas nie obciążono dodatkowymi kosztami.

Gdy rozmawiamy o pana zawodowych podróżach, nie wspomina pan o meczach Widzewa w europejskich pucharach. Piotr Andrzejczak, utożsamiany przez kibiców z ŁKS, powiedział mi, że obejrzał od pana więcej takich meczów łodzian.

To był moment, kiedy byłem poważnie chory. Wtedy się tego tak nie nazywało, ale miałem coś w rodzaju depresji.

Co się stało?

Nieco ponad miesiąc po powrocie z igrzysk olimpijskich moja żona zginęła w wypadku samochodowym. W jednym momencie zawalił się mój świat, zostałem sam z 17-letnim synem w okresie buntu. Nie dawałem sobie rady, a jeszcze byłem wypruty fizycznie po igrzyskach.

Kto panu pomógł?

Prezes Andrzej Berut. Nie zawsze nadawaliśmy na tych samych falach, ale za ten gest jestem mu bardzo wdzięczny. Zadzwonił do mnie i powiedział, żebym nie leżał w domu, tylko zrobił mecz Widzewa z Legią. Wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Mogłem zająć się pracą.

A jak się układały pana relacje z synem? Nie był przyzwyczajony do tego, że tata jest przy nim.

Z czasem się ogarnął, ale początki były straszne. Dotąd ojciec był w domu tylko od czasu do czasu, a tu pojawia się codziennie i zaczyna patrzeć na ręce, wymagać. Od tego była przecież mama. To kolejna cena, którą zapłaciłem za bycie radiowcem.

Igrzyska olimpijskie w Barcelonie już zawsze będą wiązać się z pana tragicznymi wspomnieniami.

Po nieudanym wyjeździe do Aten. Tym głodowym i trudnym, strasznie się denerwowałem. W rozmowie z Henrykiem Urbasiem powiedziałem, co na ten temat myślę. Usłyszałem złośliwą odpowiedź, że przecież pod mostem nie spałem. Później wypadłem z obiegu, ponieważ ówczesny prezes rozgłośni z Narutowicza uznał, że nie będziemy współpracować z Warszawą. Wiedziałem jednak, że pojadę na igrzyska, ponieważ delegację sportową wysyłały Radio Łódź i Radio Katowice.

Dariusz Postolski na stadionie podczas XXV Letnich Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie
Dariusz Postolski na stadionie podczas XXV Letnich Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, fot. archiwum prywatne

Wróćmy do pana przygody z Widzew TV. Współpraca zakończyła się w 2019 roku.

Po wielu zmianach, które nastąpiły, delikatnie mówiąc, zostałem oszukany. Powiedziano mi, że telewizja nie będzie już funkcjonować, ale znajdzie się dla mnie inne miejsce. Czułem jednak, że nade mną zbierają się ciemne chmury.

To nie była pana jedyna telewizyjna przygoda.

Towarzysko robiłem mecze dla Telewizji Poddębice. W Nerze grał mój syn i poproszono mnie o skomentowanie kilku spotkań. Kiedyś z Radiem Łódź współpracował Marek Madej, tata Mikołaja z TVP3 Łódź. Pod koniec naszej współpracy, kiedy szefowałem Redakcji Sportowej, zaproponował, że mi się zrewanżuje. Zapytał o moje marzenia.

W naszej rozmowie również będzie na nie miejsce.

Odpowiedziałem, że chciałbym zrobić mecz w telewizyjnej „Trójce”. Marzenie się spełniło. Tyle że nie za czasów Marka. Wspólnie z Mikołajem zrobiliśmy derby Łodzi. Nie powiem, ile telewizja mi zapłaciła, bo okaże się, że w radiu za darmo pracowałem (śmiech).

Ustaliliśmy już, że nie pracuje pan dla pieniędzy.

Sprzedam panu pewną mądrość. Jak ktoś nie dorobi się do trzydziestki, to później będzie mu trudno. Chyba że będzie kradł na potęgę. W dawnych latach nie patrzyłem na pieniądze. Teraz to robię.

Co się zmieniło?

Czas szybko upływa i mam tego świadomość. Byłem nawet na testach w Eleven Sports, ale nie wyszło. Nie jestem z tego powodu jakoś bardzo nieszczęśliwy.

Po zakończeniu współpracy z Widzew TV wrócił pan do Radia Łódź.

Zapytałem, czy jest taka możliwość i spotkałem się z bardzo sympatyczną reakcją. Nie piję alkoholu, nie palę papierosów, dbam o higienę głosu, więc myślę, że miałem i wciąż mam coś radiu do zaoferowania.

Mówił pan o marzeniach. Ma pan jeszcze jakieś zawodowe?

Marzy mi się napisać książkę o ludziach Widzewa. Nie piłkarzach, tylko wieloletnich pracownikach. Zdaję sobie sprawę, że im szybciej zacznę ją pisać, tym szybciej może uda mi się ją skończyć. Poza tym wiem, że goni mnie czas. A fatalny przykład Bogusia Kukucia pokazuje, że nawet najtwardsi mogą polec. Twardy nie jestem.

Dariusz Postolski i Bogusław Kukuć
Dariusz Postolski i Bogusław Kukuć podczas wyjazdu do Liverpoolu, fot. archiwum prywatne

Rozumiem, że po tragicznej wiadomości o śmierci Bogusława Kukucia, w pana głowie pojawiła się myśl o tym, że może nadszedł czas, by oddać pole młodszym.

Taka refleksja przyszła błyskawicznie. Rozmawiałem na ten temat z żoną. Ona uważa, że powinienem spasować już teraz. Dostaje spazmów, jak słyszy, że znowu gdzieś jadę i nie będzie mnie cały dzień. Mam 76 lat i wiem, że powinienem myśleć o sobie.

Brzmi jak deklaracja.

Obecna żona już podjęła za mnie decyzję (śmiech), ja jednak wciąż się waham. Jestem człowiekiem, który podpisując umowę, chce się z niej wywiązać. Moja obowiązuje do końca roku. Boję się też, że nagłe odcięcie się od emocji związanych z zawodem, może być szokiem dla organizmu. Zbyt poważną operacją na otwartym sercu.

Robota weszła w krwiobieg.

Dyrektor szkoły, w której pracowałem, powiedział kiedyś, że tyle już nauczam, że dzwonek powinienem mieć we krwi. Odrzekłem, że robiłem sobie morfologię i wyniki wykazały krwinki czerwone i białe, ale dzwonka nigdzie nie było. Nie ukrywam jednak, że trzeba będzie kiedyś powiedzieć stop. Jakoś to wszystko zakończyć.

Dariusz Postolski na stadionie Widzewa Łódź
Dariusz Postolski na stadionie Widzewa Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski

Może zwieńczeniem pana kariery będzie kolejne mistrzostwo Polski wywalczone przez Widzew?

Nie chciałbym być pesymistą, ale jakoś nie wierzę w szybkie sukcesy. Robert Dobrzycki musiałby dać na transfery nie 4, a z 16 milionów euro. Wtedy moglibyśmy rozmawiać o skoku jakościowym, który też nie byłby żadnym gwarantem. Zespołu nie tworzy się z dnia na dzień, a pieniądze nie grają. Wystarczy spojrzeć na Wieczystą Kraków.

Jak wyobraża pan sobie życie po radiu?

Będę wydawał książki, przy których pracuję razem z Kamilem Kijanką. Myślę, że taki konglomerat starzejącego się sprawozdawcy i młodego wilka może być dobry. Mam nadzieję, że mnie nie ugryzie.

Relacja zawodowa uczeń i mistrz.

Nigdy nie uważałem się za mistrza. Zawsze miałem pokorę wobec swoich dokonań i życia. Napisałem książkę o łódzkich muzykach. Kończymy książkę o Krzysztofie Surlicie. Napiszemy też o jego bracie Wiesławie. Mamy już materiały na książkę o Henryku Langierowiczu. Chciałbym dokończyć również książkę o Kolejarzu, najlepszym łódzkim klubie po II wojnie światowej, w którym miałem przyjemność grać przez cztery lata.

Jest coś, czego pan żałuje?

Czasami tego, że byłem zbyt krytyczny w stosunku do zespołu Widzewa z poprzednich lat. Jak popatrzę na to teraz, dochodzę do wniosku, że zbyt wysoko mierzyłem. Zdobyte mistrzostwa Polski od razu zawieszają poprzeczkę wyżej. Wtedy to byli naprawdę dobrzy piłkarze. Może nie spełnili wszystkich oczekiwań, ale grali na bardzo dobrym poziomie. A ja? Dusiłem to wszystko.

Dariusz Postolski i Franciszek Smuda
Dariusz Postolski z Franciszkiem Smudą, legendarnym trenerem Widzewa Łódź, fot. archiwum prywatne

Jak się panu układało z trenerami?

Nie lubiłem i do końca kariery nie będę lubił jednej rzeczy. Przymuszania sprawozdawcy, żeby mówił pozytywnie, bo zespół jest z Łodzi. Franciszek Smuda mówił o mnie – z Łodzi jest, a mówi, jakby był z Radia Białystok. Mam kłamać? Widzew gra super, a że ledwo bezbramkowo remisuje. Przecież każdy słuchacz powiedziałby, że Postolski szedł na psy. Podobne pretensje miał Przemysław Cecherz. Był obrażony, że jestem z telewizji widzewskiej i nie pompuję balonika. Mówiłem – co tu pompować? Balon jest już bez powietrza.

Uważa pan, że dziennikarz sportowy może utrzymywać bliższe relacje ze sportowcami, trenerami?

Jak człowiek ma półdystans, a nie dystans, to te jego relacje sportowe są mniej wyważone. Jak ktoś z kimś jednego wieczora idzie na piwo, to następnego dnia nie wypada mu powiedzieć, że słabo zagrał. Pewna granica musi być jednak zachowana. Jestem na „ty” z zawodnikami, którzy już pokończyli swoje kariery. Nie stanowimy dla siebie żadnego zagrożenia. Poza tym śmieję się, że jak na stadionie Widzewa nie ma Zdziśka Kostrzewińskiego, to jestem najstarszy na obiekcie. Oczywiście, wśród kibiców jest wiele osób po osiemdziesiątce, niemniej nie wstydzę się ani swojego wieku, ani stażu pracy.

A zastanawia się pan, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie praca w mediach?

Pewnie nadal byłbym nauczycielem. Śpiewającym, bo jeszcze siedem lat temu z kolegami graliśmy na weselach. Zresztą, łączyłem pracę w Radiu Łódź ze śpiewaniem. Kiedyś nawet Henryk Urbaś pytał mnie, dlaczego mam zachrypnięty głos. Nie wspomniałem o tym, że całą noc śpiewałem. To by mnie kompletnie dyskwalifikowało.

Dariusz Postolski z zespołem
Dariusz Postolski w trakcie jednego z występów wokalnych, fot. archiwum prywatne

Ciąg dalszy nastąpi…

W drugiej odsłonie rozmowy, która zostanie opublikowana 25 czerwca, Dariusz Postolski wyjawi, dlaczego nie został piłkarzem, tylko nauczycielem, a także co sprawiło, że wybrał Łódź zamiast Warszawy. Będzie też mowa o jego muzycznej stronie życia, nie zabraknie wspomnień mrożących krew w żyłach i spektakularnych historii z łódzkich lokali minionej epoki. Dariusz Postolski opowie również o tym, co lubi robić w wolnych chwilach, jak to jest być dziennikarską legendą i jaki wpływ na jego życie miał kolarski Wyścig Pokoju. 

Wszystkie rozmowy z cyklu „Ludzie radia” dostępne są TUTAJ

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tagi: 18 czerwcadariusz postolskiludzie radiaWiadomości Łódź
Poprzedni artykuł

Lot w kosmos Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego dopiero 22 czerwca?

Następny artykuł

Psychoterapia ACT a leczenie niskiego poczucia własnej wartości

Następny artykuł
Psychoterapia ACT a leczenie niskiego poczucia własnej wartości

Psychoterapia ACT a leczenie niskiego poczucia własnej wartości

Drugi tunel w Pabianicach? Wiemy, gdzie mógłby powstać

Drugi tunel w Pabianicach? Wiemy, gdzie mógłby powstać

Radio Łódź

  • Zasięg i częstotliwości
  • Historia Radia Łódź
  • Kalendarium Radia Łódź
  • Polityka prywatności
  • BIP
  • Rada programowa
  • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
  • Kontakt

Do pobrania

  • Księga Znaku Radio Łódź
  • LOGO Radio Łódź [PDF]
  • Księga Znaku Radio Łódź Nad Wartą
  • LOGO Radio Łódź Nad Wartą [PDF]

Warto przeczytać

Zbliża się 15. edycja festiwalu “Folkowe Inspiracje”. Sztuka z czterech stron świata [ZDJĘCIA]

Zbliża się 15. edycja festiwalu “Folkowe Inspiracje”. Sztuka z czterech stron świata [ZDJĘCIA]

18 czerwca 2025
Porzucony samochód przy 6 Sierpnia w Łodzi

Porzucony samochód przy 6 Sierpnia w Łodzi. Dlaczego nie może zostać odholowany?

18 czerwca 2025

BIP

  • BIP Radio Łódź
  • Informacje ogólne o spółce
  • Struktura Radia Łódź
  • Władze spółki
  • Akcjonariusze
  • Organy opiniodawczo – doradcze
  • Udostępnianie informacji
  • Dokumenty
  • Środki publiczne
  • Ogłoszenia publiczne
  • Instrukcja obsługi BIP

© 2012-2024 Radio Łódź

Witaz ponownie!

Sign In with Facebook
Sign In with Google
Sign In with Linked In
OR

Zaloguj się poniżej do swojego konta

Zapomniane hasło?

Przypomnij hasło

Please enter your username or email address to reset your password.

Zaloguj

Dodaj nową listę

Brak wyników
View All Result
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności

© 2012-2024 Radio Łódź

Ta strona korzysta z plików cookie. Kontynuując korzystanie z tej witryny, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Odwiedź naszą Politykę prywatności.
Przejdź do treści
Otwóz pasek narzędzi Dostępność

Dostępność

  • Zwiększ tekstZwiększ tekst
  • Zmniejsz tekstZmniejsz tekst
  • Czarno-białeCzarno-białe
  • Wysoki kontrastWysoki kontrast
  • NegatywNegatyw
  • Lekkie tłoLekkie tło
  • Podkreślone odsyłaczePodkreślone odsyłacze
  • Czytelny tekstCzytelny tekst
  • Reset Reset
spinner
spinner
ładuj więcej