Kamil Kijanka: Wakacje trwają w najlepsze, ale Ty chyba nie miałeś jeszcze czasu na odpoczynek?
Mariusz „Maniek” Kotarski: W naszej branży tak to wygląda. To sezon warsztatowy i obozowy. Podróżujemy nie tylko po całej Polsce, ale i Europie, ucząc tańca innych. Tak było także ze mną przez lata. Teraz jednak, dzięki szansie, którą otrzymałem, biorę udział w trasach koncertowych w wakacje. Mamy ”Together Again 2.0” i naprawdę wiele festiwali. Dopiero co zakończyliśmy właśnie część trasy koncertowej z Janet, która trwała pięć miesięcy. Mała przerwa i we wrześniu lecimy do Europy.
Jak to w ogóle się stało, że dołączyłeś do zespołu Janet Jackson?
W Stanach Zjednoczonych pierwszy raz byłem w 2006 lub 2007 roku roku. W 2010 roku robiłem jedno show w Hollywood. Choreografem była niezwykle ceniona Rhapsody James. Wtedy też poznałem cały team Janet Jackson. Kontakt urwał się jednak na wiele lat. W 2018 roku miałem okazję asystować jednemu z jej choreografów, Panu Lutherowi Brownowi. Spotkałem pewnego dyrektora artystycznego Gila Duldualo, dzięki któremu dzień później wystąpiłem u boku Christiny Aguilery. Do Janet nie udało mi się jeszcze wtedy zbliżyć. Asystowałem jej jedynie na próbach. Musiała mnie jednak zauważyć. W 2022 ten sam dyrektor artystyczny zadzwonił do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym do nich dołączyć, tym razem już z Janet. Zrobiliśmy kilka show, musiałem się spodobać, bo zaproponowali mi kolejną trasę. Bardzo się polubiliśmy. Tak to trwa już 2,5 roku.
Jak wspominasz wasze pierwsze spotkanie?
To było na porannej próbie, przed pierwszym koncertem w Kentucky. Czekała już na nas. Jedynie się przedstawiłem i przystąpiłem do rozgrzewki. Wiem jednak, że pytała jednego z tancerzy, jakim jestem człowiekiem. Czy jestem dobrą osobą. Po treningu wręczyła mi ręcznik, uśmiechnęła się i wiedziałem, że wszystko dobrze się ułoży. Z każdym dniem, koncertem i podróżą oswajałem się z tym, że współpracuję z tak wielką osobistością. Niezwykle profesjonalną, a jednocześnie bardzo życzliwą i pozytywną.
Podobno spędziliście razem święta…
Tak, to było niesamowite. Byliśmy wtedy w trasie. Spędziliśmy razem święta wielkanocne, ale to nie wszystko. Widać i czuć, że lubi spędzać z nami czas. Z wzajemnością. Zaprasza nas na różne eventy i wyjścia – dzięki niej zobaczyliśmy Fashion Week w Nowym Jorku, czy zwiedziliśmy Disneyworld. Pewnego dnia podeszła do mnie i powiedziała, że chciałaby zaprosić moją najbliższą rodzinę, żeby zobaczyli nasze show. Do tej pory nigdy nie mieli okazji. Wybrałem koncert w Los Angeles. Zapłaciła za bilety i zajęła się wszystkimi kwestiami organizacyjnymi.
Czy kiedykolwiek rozmawialiście o jej bracie Michaelu?
Wprost nie. To jest dla niej do dziś trudny temat i my to szanujemy. Jej brat był niekwestionowanym Królem Popu. Czasami rzuci jakieś hasło podczas pracy i coś o nim powie, ale to wszystko. Do dziś na jej koncertach pojawiają się ludzie, którzy przebierają się za Michaela i proszą ją o wspólne zdjęcie. Zastanawiało nas to, co musi wtedy czuć. Cieszę się jednak, że podczas ostatniej trasy fani mogli usłyszeć utwór „Scream”, który Janet wykonywała z Michaelem. Za każdym razem były ciary.
W przyszłym roku obchodzimy okrągłą, dziesiątą rocznicę jej ostatniego studyjnego albumu „Unbreakable”. Czy w związku z tym szykuje coś specjalnego dla fanów?
Tak, ale niestety nie mogę zdradzić żadnych szczegółów. Mogę jedynie potwierdzić, że cały przyszły rok jest oczywiście dokładnie zaplanowany i będzie się działo.
To może chociaż zdradzisz, czy artystka myśli o kolejnej płycie?
Wszyscy naprawdę bardzo byśmy tego chcieli. W zeszłym roku pokazała nam jeden numer, który bardzo przypadł nam do gustu. Zagrała go zaledwie parę razy na koncercie, bo chciała zobaczyć reakcję publiczności. Niestety do tej pory nie można go nigdzie posłuchać, a szkoda.
Tańczyłeś również u boku Jennifer Lopez podczas finału słynnego Super Bowl. Jak do tego doszło?
Pracując w tej branży przez lata można wyrobić swoją markę. Jak ci się uda, w końcu trafiasz na listę pożądanych tancerzy. Tak było ze mną. Otrzymałem taką propozycję i postanowiłem przyjąć to wyzwanie. Przygotowania trwały blisko dwa miesiące. Był to bardzo wyczerpujący – psychicznie i fizycznie – czas w moim życiu. Współpraca z Parris Goebel i J.Lo nie należała do łatwych. Obie są perfekcjonistkami, wymagającymi wiele od siebie i innych. Jeśli one mogą ciężko pracować przez wiele godzin, to ty także. W innym wypadku szybko się z tobą pożegnają. Trudno się jednak dziwić. Presja jest ogromna. Mówimy o jednym z najważniejszych wydarzeń na świecie. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Adrenalina podczas występu była nie do opisania.
Ostatnio w Polsce było głośno za sprawą koncertu Taylor Swift w Warszawie, z którą także współpracowałeś.
Tak. Pamiętam, że właśnie wtedy jak robiłem dla niej American Music Award zaczęły pojawiać się pierwsze maile na temat Super Bowl. Taylor jest niezwykle utalentowana. Pierwszy raz widziałem ją wiele lat wcześniej podczas rozdania nagród w Cannes. Myślałem wtedy, że skrywa się pod jakąś maską. Okazało się jednak inaczej. Współpraca z nią była bardzo przyjemna. Była niezwykle profesjonalna i jednocześnie życzliwa, co nie jest oczywiste w przypadku tak dużych gwiazd. Osiągnęła niebywały sukces, na który ciężko zapracowała. Wyprzedaje stadiony, kochają ją ludzie na całym świecie. To mówi samo za siebie.
ZOBACZ: Strefa kultury. Leśne studio filmowe [ROZMOWA]
A Christina Aguilera skrywała się także pod jakąś maską?
Ona jest po prostu szalona. Prawdziwa artystka. Potrafiła nie przychodzić na próby lub po wielu dniach przygotowań powiadomić dyrektora artystycznego, że ma zamiar wyrzucić z repertuaru ten i tamten utwór. Do show pozostawał na przykład tydzień, a my musieliśmy je całkowicie przebudować. Jest skomplikowaną osobą i ciężko odczytać jej energię. Wokal ma jednak wspaniały. Jeden z najlepszych jakie słyszałem na żywo. W zeszłym roku pojechałem z nią i jej ekipą na tourne do Australii i było to także niełatwe zadanie. Jestem jednak z Łodzi. Umiem zacisnąć zęby i walczyć o swoje (śmiech).
Jak zaczęła się Twoja przygoda z tańcem?
Zaczynałem w zespole „Czarne Stopy” w Łodzi. To był chyba rok 1997. Zachęciły mnie siostra i kuzynka, które tam tańczyły. Początki były stresujące, bo byłem raczej nieśmiałym dzieckiem. Czułem jednak, że jest to coś dla mnie. Dość szybko pojąłem, że powtarzanie i nauka kroków nie sprawiają mi większych problemów. Przez lata jeździłem na różne zawody. Później poznałem Błażeja Szychowskiego, do którego chodziłem na lekcje. Jak miałem szesnaście lat zaproponował mi wyjazd do Stanów, żeby tam kontynuować naukę tańca. Sprzedał motor, by pożyczyć mi pieniądze na bilet. Tak to się zaczęło.
O rodzinnym mieście jednak nie zapomniałeś.
Oczywiście, że nie. Kocham Łódź. Lubię tu wracać. Niestety, by realizować marzenia, mój wyjazd do Stanów Zjednoczonych był nieunikniony. Cieszę się jednak, że skontaktowałeś się ze mną i mogłem opowiedzieć swoją historię właśnie naszej lokalnej rozgłośni. Pozdrawiam wszystkich słuchaczy Radia Łódź!