Czy kampania była równa dla wszystkich – ocenia dr Maciej Onasz, politolog z UŁ
W podsumowaniu ostatniej kampanii wyborczej w Łodzi nie może zabraknąć odpowiedzi na pytanie czy była ona równa dla wszystkich kandydatów. Czy przewaga inkumbenta była na tyle silna, że inni kandydaci poza obecną prezydent nie mieli wielkich szans? Na te pytania odpowiada dr Maciej Onasz, politolog z UŁ w rozmowie z naszą reporterką Joanną Karp.
Joanna Karp: Gościem Radia Łódź jest politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, dr Maciej Onasz. Dzień dobry.
Maciej Onasz: Dzień dobry, dzień dobry Państwu.
JK: Według nieoficjalnych wyników Hanna Zdanowska zdobyła ponad 60 proc. poparcia w wyborach na prezydenta Łodzi. Czy jest to dla nas zaskoczenie? Co mogło zdecydować o tej wygranej?
MO: Na pewno nie jest zaskoczeniem to, że pani prezydent będzie kontynuować swoją przygodę z pełnioną funkcją, jako że była murowanym faworytem w tych wyborach od momentu, kiedy ogłosiła swój start. Też nie ma specjalnego zaskoczenia, że kończy się to już w pierwszej turze. Tutaj raczej były oczekiwania, że będzie to 50 parę na przykład procent. Ale nie możemy mówić o tym, żeby doszło w Łodzi do jakiegoś zaskoczenia, a tym bardziej do sensacji.
JK: Jak przebiegła kampania wyborcza w Łodzi? Czy była to głównie kampania banerowo-plakatowa, czy możemy tutaj mówić też o takiej merytorycznej i programowej?
MO: Oczywiście pod koniec , w tych ostatnich dwóch tygodniach, byliśmy wszędzie zarzuceni tymi banerami, ulotkami. Szczególnie tych banerów było bardzo dużo widać, czyli kampania stricte wizerunkowa. Natomiast całość tej kampanii, tak jak kampania w kraju przed tymi wyborami samorządowymi, ona była dobrze, że krótka, b strasznie miałka i strasznie nudna w mojej ocenie. Zabrakło faktycznej, merytorycznej dyskusji o tym, jak mają nasze małe ojczyzny wyglądać. Więcej było właśnie takiej gry wizerunkowej czysto, czy też nawet próby grania tematami ogólnokrajowymi. Zobaczmy, jak często nawet w miastach, w których PIS nie rządzi od wielu lat, pojawiał się argument „drodzy wyborcy, zagłosujcie na nas, bo trzeba odsunąć PIS od władzy”. To już ciekawe rozwiązanie, nie zawsze zgodne z rzeczywistością, ale do części wyborców ten przekaz grający na emocjach trafia.
JK: Czy w przypadku Hanny Zdanowskiej ta kampania miała wpływ na jej wygraną?
MO: Hanna Zdanowska była od początku, jak mówiłem, murowanym faworytem. Tutaj kampania była w dużej mierze czymś, co trzeba wykonać, bo jest na to czas. Tutaj też niestety trzeba wspomnieć o tej bardziej negatywnej stronie, jako że Łódź jest przykładem działania niezwiązanego z zasadami „fair play”. Gdy osoba pełniąca daną funkcję, wykorzystuje w kampanii zasoby związane z posiadaniem aktualnie władzy. My to nazywamy przewagą inkumbenta. I to właśnie widzieliśmy, czy to zaangażowanie spółek miejskich w kampanie czy sam fakt, że biuletyn, gazeta miejska, formalnie wydawana przez bibliotekę publiczną, ale każdy, kto miał styczność z tym drukiem, może ocenić, na ile on przypominał biuletyn propagandowy Urzędu Miasta. Tego rodzaju zagrywki, mimo że zgodne z prawem, rzucają cień na to, czy przeprowadzana kampania była równa dla wszystkich. Nie jest to tylko problem Łodzi. Jest to problem, z którym borykamy się w całym kraju, szczególnie na poziomie gmin. Nie jest to tylko, jak moglibyśmy pomyśleć, specyfika wyborów do sejmu i senatu, gdzie premier potrafił jeździć z czekami, wręczać je. To tutaj mamy bardzo podobne zagrywki na poziomie naszym lokalnym i regionalnym. Co najgorsze, jako społeczeństwo nie znajdujemy sposobów, żeby takim praktykom przeciwdziałać, co więcej, one z wyborów na wybory, z kampanii na kampanię się nasilają. Niestety Łódź jest przywoływana jako jeden z tych negatywnych przykładów. Podkreślmy, że w mojej ocenie, nie było to potrzebne, bo Hanna Zdanowska najprawdopodobniej by te wybory wygrała.
JK: 1/3 wyborów parlamentarnych nie poszła na wybory samorządowe. Skąd może wynikać to mniejsze zainteresowanie?
MO: To są wybory o zupełnie innej specyfice. Przy ostatnich wyborach do Sejmu i Senatu możemy mówić o pewnym plebiscycie: za PiSem, czyli kontynuacją władzy, albo przeciw, czyli za zmianą na ówczesną demokratyczną opozycję. I tu właśnie był ten element, który mobilizował obie strony, ale dużo bardziej tę stronę opozycyjną, dzisiaj rządzącą. W momencie, kiedy już można powiedzieć, że misja została wykonana i PiS został odsunięty od władzy w kraju, to ten czynnik zanika. Dochodzi jeszcze taki element, że szczególnie w wielkich miastach, takich jak Łódź, Warszawa czy Gdańsk, wyniki wyborów były oczywiste długo przed dniem głosowania. To demobilizuje część wyborców, którzy mogą stwierdzić, że “po co ja mam się angażować, skoro wynik jest znany, w dodatku zgodnie z moim oczekiwaniem.
JK: Jak Pan ocenia sytuację, która aktualnie kształtuje się w Sejmiku?
MO: Wszystko wskazuje na to, że w Sejmiku Województwa Łódzkiego będziemy mieli styczność z bardzo wyraźną zmianą: przejęcie władzy z rąk Prawa i Sprawiedliwości na rzecz ugrupowań, które dzisiaj równolegle tworzą koalicję na poziomie krajowym. Oczywiście ciągle czekamy na ostateczne wyniki samych obwodowych komisji, żebyśmy mieli pewność, jaki będzie dokładnie układ i jaka będzie liczba szabli po każdej stronie. Czy na przykład najprawdopodobniej jeden mandat lewicy będzie potrzebny do zawiązania większości, czy też sama Platforma czy Koalicja Obywatelska z Trzecią Drogą będą dysponować wystarczającymi zasobami. Jesteśmy już właściwie przekonani, że władza w Sejmiku się zmieni.
JK: Bardzo dziękuję za rozmowę.