Wartoprzeczytać
Mariusz Janik: Wróciłeś do Radia Łódź po ośmiu latach przerwy. Jak w piosence Zbigniewa Wodeckiego, lubisz wracać tam, gdzie byłeś już.
Konrad Ciężki: Trochę jak w filmie „Rejs”. Najbardziej lubię te piosenki, które znam. Myślę, że tak jest też w tym przypadku.
Inżynier Mamoń miał rację.
Kiedyś swoje życie zawodowe planowałem związać z telewizją, w której zresztą kilka lat przepracowałem. Nie sądziłem jednak, że trafię do radia. Trochę przypadek sprawił, że tak się stało.
Przypadek?
Wiosną 2013 roku, gdy trafiłem do Radia Łódź, rozgłośnia posługiwała się stroną internetową, która swoją funkcjonalnością i wyglądem zatrzymała się w końcówce lat dziewięćdziesiątych. Była toporna w odbiorze i obsłudze, odstawała mocno od panujących standardów. Ówcześni decydenci mieli świadomość, że trzeba to zmienić i że najstarsza łódzka rozgłośnia też musi, bo ma czym zaistnieć, powalczyć o atencję w Internecie. Dlatego utworzono Redakcję Nowych Mediów. Zespół składał się jednak z radiowców, dla których, pomimo chęci i dużych nakładów pracy, Internet to wciąż była obca materia. Mam tu na myśli, chociażby SEO, czyli pozycjonowanie, tworzenie dedykowanych internetowych treści, przekładanie radiowych informacji na ówcześnie dość specyficzny język Internetu. Mówię też o materiałach audiowizualnych.
Miałeś koordynować ten projekt.
Jeżeli dobrze pamiętam, podczas jednego z towarzyskich spotkań w dziennikarskim gronie, wypłynął temat, że Radio Łódź buduje nowoczesny – jak na tamte czasy – portal informacyjny. Usłyszałem, że mógłbym się przydać z moimi kompetencjami. Jedenaście lat temu radio kojarzyło mi się tylko ze słowem mówionym, muzyką, z teatrem wyobraźni. Na pewno nie z Internetem. Ówczesny kierownik Redakcji Nowych Mediów skutecznie jednak rozpostarł przede mną wizje i realizowane plany, czym mnie namówił do zmiany pracy. Odpowiedziałem na ogłoszenie, odbyłem dwa spotkania i chyba już po trzech tygodniach rozpocząłem pracę przy Narutowicza 130. Kiedyś myślałem, że zawodowo zwiążę się z telewizją, taki był mój „plan A”. Trochę przypadek sprawił, że trafiłem do pracy przy portalach i w prasie, a tym samym później do radia. Tak to zapamiętałem.
Konrad Ciężki (z lewej) oraz Krzysztof Babij w studiu plenerowym Radia Łódź (2013 rok), fot. archiwum prywatne
W kwietniu pojawiła się okazja do powrotu na Radiostację.
Radio to wyjątkowe miejsce, ukochany teatr wyobraźni. Dodatkowo w Radiu Łódź wciąż pracują wspaniali ludzie. Serio, jest tu prawdziwa radiowa rodzina. Przez ostatnie lata bardzo ciągnęło mnie na Radiostację. Pracowałem w innym miejscu, ale utrzymywałem większy lub mniejszy kontakt z ludźmi z Narutowicza 130. Z zainteresowaniem słuchałem i czytałem doniesienia o tym, co się dzieje w rozgłośni. Emocjonalnie wciąż tu byłem. Bardzo się cieszę, że dostałem możliwość powrotu. Długo się nie zastanawiałem.
Po ośmiu latach przerwy Radio Łódź czymś Cię zaskoczyło?
Pojawiło się wiele nowych twarzy i głosów, nie brakuje także zmian wizualnych. W 2016 roku w budynku Radia czuć było klimat lat dziewięćdziesiątych (śmiech). Teraz mamy atrakcyjnie urządzoną redakcję i przede wszystkim nowe studio. Stare miało swój niepowtarzalny klimat, ale to nowe zrobiło i wciąż robi na mnie duże wrażenie. Pamiętam, jak powstawało, ale nie doczekałem się jego uruchomienia.
Nie kusi Cię, by ponownie zasiąść w studiu i poprowadzić autorskie audycje? W trakcie swojej pierwszej przygody z Radiem Łódź byłeś gospodarzem „Magazynu fotograficznego” i „Rozbieganych”, czyli magazynu biegowego.
Pokusa jest ogromna, ale mam jednocześnie świadomość tego, dlaczego się tutaj ponownie znalazłem. Moim priorytetem jest uporządkowanie spraw związanych z nowymi mediami, czyli przede wszystkim stroną internetową Radia Łódź oraz mediami społecznościowymi stacji. Oczywiście, myśli o pracy na antenie krążą gdzieś z tyłu głowy. Czasami zastanawiam się, czy udałoby się reaktywować „Magazyn fotograficzny“ albo „Rozbieganych”. Kto wie, może w przyszłym roku…
Konrad Ciężki w trakcie rozmowy realizowanej na potrzeby „Magazynu fotograficznego“ (2016 rok), fot. archiwum prywatne
Strona internetowa także przez te osiem lat się zmieniła.
Poprzednia, którą zostawiłem, zmieniając pracę, była bardzo funkcjonalna. Był to portal informacyjny uzbrojony w rozwiązania dedykowane radiowej rozgłośni. Z ówczesnym zespołem zbudowaliśmy witrynę spełniającą potrzeby nasze i naszych słuchaczy. Obecna strona jest zupełnie inna, niestety uboga. Brakuje na niej, chociażby szczegółowej ramówki czy funkcjonalności, która informowałaby odbiorców o tym, co aktualnie gramy na antenie. Brakuje nam także aplikacji na smartfony. Wiem, że słuchacze oczekują takich rozwiązań, bo mówią o tym, chociażby dzwoniąc do studia. Swoje potrzeby i dobre pomysły na rozwój witryny Radia Łódź mają także nasi dziennikarze. Już działamy w tym kierunku, nadrabiamy braki. Proszę jednak o jeszcze trochę cierpliwości i wyrozumiałości.
Czego oczekujesz po stronie internetowej?
Jesteśmy nadawcą publicznym. W mojej ocenie oznacza to, że nie musimy ścigać się z innymi portalami na odsłony i uciekać się do tzw. clickbaitu. Zostawmy to mediom komercyjnym. My mamy misję i dotyczy ona nie tylko anteny, ale właśnie także Internetu. Chcę, żeby na stronie znajdowały się treści dla odbiorców, którzy oczekują więcej niż tylko krzykliwych tytułów i krótkich sensacyjnych informacji. Niestety, ale w pogoni za odsłonami, nastąpiła tabloidyzacja serwisów internetowych. U nas będzie inaczej. Zamiast tabloidowych newsów będzie pojawiać się więcej treści typowo radiowych, np. podcastów czy audycji przygotowywanych na antenę. Nierzadko w sieci będziemy umieszczać także ich rozszerzone, ekskluzywne wersje. Stawiamy też na publicystykę, teksty i nagrania rozbudowane, analityczne. Stworzymy również porządne archiwum audycji.
Nowe media to jednak nie tylko strona internetowa, ale także media społecznościowe. Radio Łódź można znaleźć na Facebooku, serwisie X (dawny Twitter) oraz Instagramie. Są plany, aby wejść w kolejną przestrzeń?
Wkrótce na Facebooku pojawi się nowy profil Radia Łódź. Ten obecny pozostawimy do działalności antenowej, czyli promocji programów, konkursów i szerokiej komunikacji ze słuchaczami. Osobno zbudujemy nowy, który będzie poświęcony wyłącznie informacjom, które publikowane są na antenie i stronie internetowej. Jeśli chodzi o inne nowości, planujemy pojawić się na Tik Toku. To platforma, na której publikowane są nie tylko śmieszne filmiki, ale również publicystyka. Spróbujemy się odnaleźć także w tej przestrzeni. Na razie nie chciałbym jednak zbyt wiele zdradzać. Zachęcamy, aby śledzić nasze profile w mediach społecznościowych. O zmianach i nowościach będziemy informować.
A co z serwisem YouTube?
Współczesnemu słuchaczowi nie wystarczy już sam dźwięk, oczekuje on również obrazka. Do niedawna realizowaliśmy w wersji wideo wieczorne debaty, obecnie nagrywamy poranne rozmowy. Jest wiele pomysłów, ale na tę chwilę są one w fazie eksperymentu. Osoby, które obserwują nasz profil na YouTube, wiedzą również, że mogą znaleźć na naszym kanale relacje z miasta, nagrania dotyczące szeroko rozumianego sportu, czy materiały pokazujące radio od tzw. kuchni. Mogę zapewnić, że sukcesywnie będziemy rozwijać i tę działalność. Są już na to plany. Nadal jesteśmy i będziemy przede wszystkim stacją radiową, ale oferujemy się także od tej wizualnej strony.
Konrad Ciężki w redakcji Radia Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski
Wspomnieliśmy już, że po ośmiu latach wróciłeś do rozgłośni przy Narutowicza 130. Można o Tobie jednak śmiało powiedzieć, że pracę w mediach poznałeś z wielu stron. Nie tylko z tej dziennikarskiej.
Mój medialny życiorys jest dość poplątany. Pierwsze doświadczenia zbierałem w łódzkim oddziale TVP, ale jako… operator. Po tej drugiej stronie kamery (śmiech). Mam chyba szczęście do ludzi, bo dostałem wtedy szansę, by być drugim operatorem kamery na realizacjach dla „Magazynu Kulturalnego”. Skorzystałem z tego.
W Telewizji Polskiej pracowałeś także we Wrocławiu.
Któregoś dnia zobaczyłem ogłoszenie, że redakcja „Faktów Wrocław”, czyli odpowiednik „Łódzkich Wiadomości Dnia”, poszukuje dziennikarzy. Mając w swoim dorobku kilkuletnie reporterskie doświadczenie pracy w komercyjnej telewizji, postanowiłem wysłać CV. Dość szybko dostałem odpowiedź. Zadzwonił do mnie kierownik tamtejszej redakcji i zaproponował spotkanie. Już następnego dnia jechałem pociągiem do Wrocławia.
Błyskawiczna decyzja.
Rozmowy potoczyły się pomyślnie, na próbie kamerowej wypadłem dobrze. Dwa tygodnie później mieszkałem już we Wrocławiu. Przygoda na Dolnym Śląsku trwała jednak zaledwie pół roku.
Dlaczego wróciłeś do Łodzi?
Wrocław był dla mnie zupełnie nowym miejscem, w którym nikogo nie znałem. Realizowałem tematy, które mi zlecono. Trudno było „przynosić” własne. Z perspektywy lat wiem, że rzuciłem się wtedy na głęboką wodę. Z czasem zacząłem przygotowywać własne informacje, ale nie pozwalało mi to zarobić tyle, żeby się utrzymać. Pamiętam, że otrzymywałem pensję w wysokości siedemset pięćdziesiąt złotych, a prawie sześćset miesięcznie przeznaczałem na wynajem pokoju. Ponadto, to był czas, kiedy nagle ośrodki regionalne musiały zacząć mocno ciąć koszty, więc nie dostrzegałem dla siebie dobrej perspektywy. Poddałem się. Spakowałem manatki i wróciłem do Łodzi.
Wspomniałeś o udanych próbach kamerowych we Wrocławiu. Przydało się doświadczenie z telewizji Centrum.
Faktycznie, to były moje absolutne początki. Zgierska telewizja kablowa, która chyba funkcjonuje do dziś. Pracowałem tam jako reporter, prowadziłem tamtejsze wydania wiadomości i rozmowy z gośćmi. Mieszkałem w Łodzi, więc do Zgierza dojazd nie był problemem. Telewizja Centrum to była moja pierwsza dziennikarska szkoła i pierwsze chwile popularności (śmiech).
Byłeś gwiazdą lokalnej telewizji?
Może nie gwiazdą, ale zdarzało się, że ktoś mnie rozpoznał na zgierskich ulicach. Było to duże zaskoczenie, ale i bardzo miłe doświadczenie.
Zaczynałeś jako operator, później poznałeś pracę z drugiej strony kamery. Wciąż lubisz patrzeć na świat przez obiektyw. Jedną z Twoich pasji jest fotografia.
Każde z moich medialnych doświadczeń miało swoje plusy. Bardzo lubiłem zajmować się montażem i opowiadać historię poprzez obraz. Przyjemnie było również relacjonować wydarzenia sprzed kamery. Jeśli zaś chodzi o fotografię, pojawiła się ona w moim życiu przez przypadek.
Nie mogło być inaczej.
Gdy trafiłem do pracy w portalu internetowym, nie mieliśmy fotoreportera. Aby zobrazować materiał, trzeba było wziąć aparat do ręki i nauczyć się jego obsługi. Pamiętam czasy, kiedy jechałem na konferencję prasową, wydarzenie i nie tylko pisałem z tego relację, ale dodatkowo robiłem zdjęcia, nagrywałem wideo, a następnie wszystko montowałem i publikowałem.
Konrad Ciężki na placu budowy nowego dworca Łódź Fabryczna (2014 rok), fot. archiwum prywatne
Jak pisał polski wieszcz, byłeś „sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem”.
Łatwo nie było. Nie brakowało krzywych spojrzeń kolegów po fachu. Pojawiło się nawet hasło, że redaktorzy online zabierają innym chleb. W pojedynkę wykonywaliśmy robotę, w którą powinny być zaangażowane co najmniej cztery osoby. Tak mi wtedy mówiono, wytykano.
Z czasem fotografia stała się Twoim hobby.
Rzeczywiście, aparat zaczął towarzyszyć mi w bardziej prywatnych momentach. A, że moją największą życiową pasją jest bieganie, pomyślałem, że mógłbym połączyć te aktywności. Pięć lat temu mocno wszedłem w regionalny rynek fotografii biegowej. Zacząłem nie tylko uczestniczyć w biegach jako zawodnik, ale również relacjonuję zawody poprzez fotografie. Mogę się pochwalić, że w trakcie ośmioletniego rozbratu z Radiem Łódź postanowiłem zostać artystą dyplomowanym. Zdobyłem kolejny fakultet, a dyplom obroniłem z klasycznej fotografii, takiej wykonywanej aparatem średnioformatowym na tradycyjnej kliszy. Konkretnie z podwójnej ekspozycji.
Na czym polega ta technika?
Na jednej klatce kliszy naświetla się dwie sytuacje. Szukałem właśnie takich połączeń. W przypadku fotografii analogowej nie ma podglądu, monitora w aparacie, więc o efekcie trochę decyduje przypadek i kompozycja, którą zapamiętałeś. Wykonałem taką serię zdjęć, z której kilka ujęć wysłałem na konkurs, o którym później zapomniałem. Po niespełna miesiącu otrzymałem wiadomość e-mail z gratulacjami, ponieważ moje prace zostały wyróżnione. Dla początkującego fotografa była to duża nobilitacja. Miałem też inne swoje „pięć minut”, bo z tymi zdjęciami w 2018 roku zostałem zaproszony do udziału w zbiorowej wystawie pokazywanej w Berlinie. Byłem dumny i jednocześnie blady z przejęcia.
Pierwszy sukces wytyczył Ci drogę. Od pięciu lat jesteś „Zabieganym Fotografikiem”. Nie myślałeś nigdy o tym, by wystawić swoje prace?
Przy okazji corocznego kwietniowego DOZ Maratonu Łódź, chodzi mi po głowie pomysł, by przebrać materiał, wydrukować fotografie i przygotować w maratońskim miasteczku biegową ekspozycję. Co roku o tym myślę, ale dotąd się nie udało. Głównym powodem jest brak czasu. I chyba pewna trema.
A masz jakieś marzenia związane z fotografią?
Niedawno spełniłem jedno z nich. Byłem oficjalnym fotografem Festiwalu Biegu Rzeźnika. To impreza organizowana w Bieszczadach, skupiająca w sobie kilka biegów górskich. Od krótkich i średnich dystansów po tzw. ultrabiegi. Klasyczny Bieg Rzeźnika to osiemdziesiąt kilometrów, a Rzeźnik Ultra to już ponad sto. W tym roku uczestniczyłem w tym wydarzeniu nie jako uczestnik, biegacz, ale właśnie fotograf. Mogłem spojrzeć na biegaczy przez obiektyw.
Cytując bohatera „Rejsu” – w tak pięknych okolicznościach przyrody…
Bieszczady są wspaniałe, ale w trakcie biegu nie zauważa się ich walorów. Człowiek jest skupiony na tym, co dzieje się pod nogami. Trwa walka z samym sobą, ze zmęczeniem, z bieszczadzkim błotem. Z aparatem w ręku mogłem spokojnie odwiedzić szczyty, po których sam wcześniej biegałem. Usiąść i w oczekiwaniu na zawodników, rozkoszować się przyrodą i pięknymi widokami – panoramą Bieszczad.
Pogoda dopisała?
Tak, ale drugiego dnia spłatała figla. Rano występowała tak gęsta mgła, że nie było widać nic na kilka metrów. Później padał deszcz, a następnie wyszło słońce. Skrajne warunki, zupełnie inne od siebie, więc zdjęcia także są różnorodne.
Jakie są Twoje kolejne fotograficzne cele?
W sierpniu jadę w Tatry fotografować zawody z cyklu „Golden Trail World Series”. To będą zupełnie inne góry i tym samym inne zdjęcia. Przyjemnie byłoby pojechać kiedyś w góry prawdziwie wysokie i uchwycić ich piękno. I biegaczy. Spojrzenie przez obiektyw na Alpy to także jedno z niezrealizowanych dotąd marzeń. Warto je jednak mieć i później spełniać.
Tego Ci życzę. Porozmawiajmy o samym bieganiu. Mówisz, że to Twoja największa życiowa pasja.
Pewnie Cię zaskoczę, ale także bieganie w moim życiu pojawiło się przypadkiem (śmiech). Wstyd się przyznać, ale trzynaście lat temu, kiedy zacząłem tę przygodę, byłem totalnie niezainteresowany sportem i jakąkolwiek aktywnością.
Rozumiem, że byłeś jednym z tych uczniów, który załatwiał sobie zwolnienia z WF-u .
Unikałem sportu jak ognia. W szkole średniej lekcje wychowania fizycznego przesiadywałem na ławce, a w okresie studenckim bardziej interesowały mnie imprezy i uciechy miasta. Życie tak się jednak potoczyło, że z różnych powodów nie mogłem się pozbierać. Wtedy poszukałem pomocy u specjalisty. Usłyszałem, że powinienem kupić buty do biegania i zacząć powoli biegać. W ten sposób rozluźnię miednicę, przeponę, a co za tym idzie, zacznę inaczej oddychać, więc uspokoję głowę. Dodatkowo uporządkuję myśli i powinno być lepiej. Facet miał rację.
Jak wyglądał początek Twojej biegowej przygody?
Mieszkam w pobliżu parku Poniatowskiego. Wyszedłem z domu i postawiłem sobie za cel, że obiegnę ten teren. To jakieś trzy i pół kilometra. Założyłem słuchawki, włączyłem muzykę i ruszyłem. Dodam, że była to oryginalna składanka, ponieważ metalowe brzmienia grupy Nigthwish mieszały się z roots reggae Boba Marleya. Próbując dostosować rytm muzyki do mojej aktywności, biegłem bardzo szybko, by za chwilę powoli człapać. Po przebiegniętym kilometrze usiadłem na ławce, naprawdę ciężko oddychając. Do tego stopnia, że podeszła do mnie jakaś pani i zapytała, czy nie powinna wezwać pogotowia. Ledwo łapiąc hausty powietrza, odpowiedziałem, że nie potrzebuję pomocy, po prostu wprawiam się w bieganie (śmiech).
Najtrudniejszy pierwszy krok.
Zawsze powtarzam, że w bieganiu najciężej jest zacząć. Wstać z kanapy i dać sobie szansę. Najgorszy jest okres pierwszych kilku tygodni, by przyzwyczaić organizm do regularnego wysiłku. Po trzynastu latach jestem wdzięczny terapeucie, że wskazał mi tę drogę. Poza tym bieganie to coś mojego. Nikogo nie naśladuję. Dodatkowo muszę przyznać, że ta aktywność przewróciła moje całe życie do góry nogami.
Wszystko podporządkowujesz treningom?
Potrafię odmówić pójścia na imprezę, jeśli mam zawody lub trening do zrobienia. Odstawiłem na bok różnego rodzaju używki i hulaszczy tryb życia.
Sukces wymaga wyrzeczeń.
Bieganie procentuje także w życiu zawodowym oraz prywatnym. Człowiek walczy i nigdy się nie poddaje. Za wszelką cenę dąży do celu. W dziennikarstwie mówi się, że jak cię nie chcą wpuścić drzwiami, to wchodzisz oknem. W tym przypadku jest podobnie. Nie ma rzeczy niemożliwych, najważniejsze to przezwyciężyć swoje słabości. Wytrwać.
Szczególnie, że upodobałeś sobie ekstremalne dystanse, najlepiej podczas biegów górskich.
Pierwszym ultramaratonem, w którym wziąłem udział, był wspomniany Bieg Rzeźnika. Myślę, że każdy swoje pierwsze kroki stawia od pokonywania dystansu w pobliżu domu, na asfalcie. Z czasem zapisuje się do udziału w biegach miejskich. Nie pamiętam okoliczności, w jakich trafiłem na górskie trasy, ale pokazały mi, że nie chcę innych. Najlepiej ładuje mi się baterie, biegając po lasach, łąkach, bezdrożach, czy wśród szczytów właśnie. Od asfaltu wolę trailowe bieganie.
Konrad Ciężki w trakcie biegu w Bieszczadach (2024 rok), fot. Kacper Porada
W trakcie pierwszego biegu towarzyszyła Ci muzyka metalowa i reggae. Jak jest obecnie?
W ogóle nie słucham muzyki w trakcie biegu. Wolę nasłuchiwać tego, co dzieje się dookoła. Przyroda wydaje swoje niepowtarzalne dźwięki. Sam bieg także wyznacza własny rytm. Uderzenia podeszwy o podłoże w połączeniu z cięższym oddechem tworzą własną melodię. Po co zagłuszać to muzyką? Ponadto, w trakcie wielogodzinnego biegu można przemyśleć wiele spraw, poukładać je sobie w głowie. Jest zresztą takie powiedzenie, że jeśli masz jakiś problem, włóż buty i przebiegnij dwadzieścia kilometrów. Jeśli wrócisz i nie znajdziesz rozwiązania, to znaczy, że tego problemu nie da się rozwiązać.
Twoja partnerka życiowa również podziela Twoją pasję. Wolisz biegać solo czy z innymi?
Paulina też biega, ale większość treningów realizujemy w pojedynkę. Każdy ma swoje cele, które nie muszą być ze sobą zbieżne. Na zawodach czasem lepiej biegać w grupie, ponieważ można znaleźć punkt odniesienia, np. obrać za cel lepszego zawodnika i biec mu na plecach. Doszedłem jednak już do takiego etapu, że nie potrzebuję się z nikim ścigać. Oczywiście, zdarzały się biegi, w których stawałem na podium, bywały również takie, w których znajdowałem się w połowie czy końcu stawki. Dziś staram się biegać swoim rytmem, mierzę siły na zamiary. Skupiam się przede wszystkim na sobie i poszukiwaniu przyjemności.
Jaki jest Twój rekord, jeżeli chodzi o dystans?
Najdłuższy dystans, który przebiegłem, to sto trzydzieści kilometrów. Był to ultramataron przez Bieszczady, więc należy doliczyć jeszcze wzniosy. Zajęło mi to ponad dwadzieścia pięć godzin. Nie jest to rewelacyjny czas.
Jesteś zbyt skromny.
Takie są fakty. Od siedemdziesiątego kilometra cały czas walczyłem, żeby nie zejść z trasy. Wysiadły moje mięśnie czworogłowe ud, odczuwałem je szczególnie przy zbieganiu. W górach takie zbiegi potrafią liczyć nawet i trzy kilometry. Gdy ból stawał się nieznośny, po prostu szedłem, a nawet schodziłem z gór tyłem.
Mówi się, że każdy uczestnik maratonu jest zwycięzcą. Bez względu na osiągnięty wynik.
Czas dla mnie jest drugorzędną kwestią. Najważniejsze, żeby się nie poddać. Wiedziałem, że jeśli odpuszczę, to się na siebie obrażę i już nie wrócę na te zawody. Poza tym zdarza się, że przed biegami publikuję w mediach społecznościowych informację o udziale. To też popycha mnie do przodu, bo przecież publicznie się zadeklarowałem. Jakby to kogoś obchodziło… (śmiech).
Organizm czasem jednak może powiedzieć dość.
Tak miałem w 2023 roku. Ze względu na problemy żołądkowe musiałem odpuścić po trzydziestu kilometrach – siedemdziesiąt przed metą. Dlatego w tym roku przebiegłem dystans stu trzydziestu kilometrów. W pewnym sensie odpokutowałem ubiegłoroczne zejście z trasy.
Jak przygotować się do tak ekstremalnego wysiłku?
Trenuję sześć dni w tygodniu. W niedzielę odpoczywam. W tygodniu wstaję wcześnie, bo już około czwartej rano, jem lekkie śniadanie i wychodzę biegać. Obecnie przeżywam kryzys, szukam motywacji. W głowie pojawiają się myśli, że może trzeba odpuścić. To już przecież trzynaście lat. Może już wystarczy, może należy usiąść na kanapie (śmiech). Na razie jednak nie potrafię, więc biegnę dalej.
Skoro nie potrafisz, to zapewne masz jakieś cele.
Ostatnim było przebiegnięcie wspomnianych stu trzydziestu kilometrów. Chcę również popracować nad mięśniami, które mnie zawiodły i spróbować poprawić wynik. Ponadto nieśmiało myślę o Biegu Siedmiu Szczytów na dystansie dwustu czterdziestu kilometrów, gdzie obowiązuje limit czasowy. Trzeba pokonać trasę w pięćdziesiąt dwie godziny. Jak to zrobię, mogę odejść na biegową emeryturę (śmiech).
Konrad Ciężki w trakcie jednego z biegów (2024 rok), fot. Kacper Porada
Poza fotografią i bieganiem masz jeszcze inne pasje?
Bardzo lubimy z Pauliną włóczyć się po Polsce. Pokochaliśmy Beskid Żywiecki, czyli Babią Górę i okolice. Ostatnio naszą miłością są Bieszczady, które już przewinęły się przez naszą rozmowę. Jeśli tylko mamy czas, staramy się podróżować, uciekać w turystykę i to niekoniecznie biegową. Lubimy również zabrać ze sobą rowery. Jazda to fajny sposób na odpoczynek od biegania, a jednocześnie kolejna jednostka treningowa. Zresztą czasami, gdy miasto dopiero budzi się ze snu, wsiadam na rower i podróżuję po Wzniesieniach Łódzkich. Kręcę od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu kilometrów. A później zbieram się do pracy. To pobudza lepiej niż czarna kawa, którą uwielbiam (śmiech).
Bieganie, jazda rowerem. Dorzuć jeszcze pływanie i możesz startować w triathlonie.
Czasem gdzieś przemknie taka myśl po głowie, ale potrzebowałbym więcej czasu na dodatkowe treningi (śmiech). Na razie nie jest to możliwe.
Czego zatem można Ci życzyć?
Wytrwałości. Nie tylko w sporcie, ale i w życiu zawodowym. Żebyśmy stworzyli taką stronę internetową Radia Łódź, z której będę dumny, na której nasi odbiorcy znajdą interesujący dla siebie kontent i potrzebne funkcjonalności.
Komentowane 3
A czemu Pan Mądry nie wspomina że pracował w Urzędzie Miatsa Łodzi przy, kilka lat? Wstydzi się?
Nie wspominam, bo nie zostałem o to zapytany. Tak jak i o moje inne miejsca pracy, o których w artykule nie ma mowy. Ot, i cała tajemnica. A to, że pracowałem w UMŁ, nie było i nie jest sekretem. Informacje te są dostępne chociażby w moim profilu LinkedIn. Nie wstydzę się tego, bo nie ma czego. To były lata pracy, które uzbroiły mnie w ogrom nowych kompetencji.
Była telewizja Kurskiego , teraz mamy radio Zdanowskiej