Kamil Kijanka: Jak to się stało, że wyjechałaś do Japonii?
Kasia Nishioka: Zaczęło się od studenckiej wymiany, po której, choć z pewną przerwą, postanowiłam wyjechać na stałe. Studiowałam na Uniwersytecie Łódzkim… romanistykę. Rok wcześniej nasza uczelnia podpisała umowę dotyczącą wymiany studenckiej z Uniwersytetem Josai. Interesowałam się już wcześniej Japonią i uczyłam się tego języka. Moja koleżanka ze studiów, wiedząc o tym wszystkim, opowiedziała mi o tej wymianie. Zainteresowało mnie to i postanowiłam aplikować. Na miejscu chodziłam na zajęcia, głównie z języka japońskiego, bo taki był wymóg, choć nie tylko. Mieszkałam w Togane. To była najprawdziwsza wieś. Mieszkałam w domku z dwiema osobami. Pamiętam tamtejszy widok z okna – aż po horyzont rozciągały się pola ryżowe.
Jakie były twoje pierwsze odczucia?
Na pewno było dużo ekscytacji, ale i sporo strachu. Pierwszy raz mieszkałam poza domem, bez rodziców. Na szczęście na początku mogłam liczyć na wsparcie dwóch koleżanek, także Polek, z którymi mieszkałam. Z jedną z nich zresztą do dziś mam kontakt. Pamiętam jak bawiły mnie na początku jej reakcje, bo ona wyjechała nie wiedząc zupełnie nic o Japonii. Niemal każda, choćby najmniejsza rzecz do kupienia w sklepie lub widziana na ulicy rodziła w niej ekscytacje. To było dosyć zabawne.
Nie miałaś obaw, czy poradzisz sobie z barierą językową?
Raczej nie. Chodziłam na zajęcia do szkoły językowej od 12 roku życia. Zaczęłam od samodzielnej nauki w wieku 10 lat z kserówkami ze stron o języku, a anime przyszło dopiero później. Nawet jeśli robiłam coś innego, to włączałam coś w tle, żeby się osłuchać. Znałam więc wiele słów przed wymianą. Na starcie przypisano mnie do grupy średnio-zaawansowanej i o ile mnie pamięć nie myli, wszystkie zajęcia odbywały się w języku japońskim.
A skąd wzięło się zamiłowanie do Japonii?
Może nie tyle do Japonii, co do samego języka. Zwłaszcza do języków z innym rodzajem pisma. Fascynowały mnie, gdy widziałam je jako dziecko w encyklopedii. Wszystko właściwie zaczęło się, choć nie byłam tego oczywiście świadoma, gdy miałam jakieś 10 lat. Nie było wtedy jeszcze takich komputerów i Internetu, jak dziś. Nasza babcia kupowała mnie i siostrze takie karty do „segregatora-komputera”. To były takie subskrypcje, raz na miesiąc. Jedna z nich dotyczyła właśnie języka japońskiego.
Po powrocie z wymiany byłaś pewna, że chcesz związać swoje życie z Japonią?
Tak, choć musiały minąć 2 lata. Chciałam najpierw ukończyć licencjat z romanistyki. Miałam już wtedy chłopaka w Japonii, obecnie męża. Widywaliśmy się w miarę możliwości. Średnio raz na pół roku byłam w stanie do niego przylecieć. Po ukończeniu studiów stwierdziłam, że potrzebuję przerwy od nauki języka francuskiego i postaram się o wizę „Zwiedzaj i Pracuj”, dzięki której mogłam wyjechać do Japonii. Przez rok mieszkałam w Tokio i jego okolicach.
Jakie wrażenie zrobiła na tobie stolica Japonii?
Nie był to mój pierwszy raz w Tokio, bo zwiedzałam je już w trakcie wymiany. Na pewno ogromne miasto, pełne zgiełku i tłumu. Nie powiem, że moje ulubione. Za mało zieleni, jak na mój gust. Żeby się dobrze czuć, potrzebuję mieć w okolicy choćby park i przede wszystkim ciszę. Moim zdaniem Tokio jest świetne do zwiedzania, ale niezbyt fajne do życia.
Podobno tak też jest z samą Japonią. Wspaniały kraj dla turystów, ale nie każdy Europejczyk byłby w stanie się tam zaadoptować. Zgadzasz się z tym?
Oczywiście, że tak. Mnóstwo osób idealizuje Japonię. Myśli, że jest to niezwykle rozwinięty technologicznie kraj, niemal raj na Ziemi prosto z anime. Wcale tak nie jest. Ma swoje wady i zalety. Technologia może jest na wysokim poziomie, ale tylko w tych największych miastach i też nie wszędzie. Ja na przykład w pracy używałam faxu i telefonu stacjonarnego. Wiele rzeczy, które można zrobić cyfrowo, my wykonywaliśmy na papierze. Ja się jednak akurat bardzo dobrze tutaj odnajduję i nie przeszkadza mi to, jak tu się żyje.
Co w Japonii mogłyby zdziwić statystycznego Kowalskiego?
Brak publicznych koszy na śmieci. Trzeba śmieci zabierać ze sobą i segregować w domu. Bywają jakieś pojedyncze kosze na butelki na stacjach lub w sklepach, ale nic poza tym. Japonia przykłada dużą uwagę do segregacji, dzieląc śmieci na kilka kategorii, w tym palne i niepalne. Trzeba się zorientować w jaki dzień przyjeżdża śmieciarka po konkretne odpady, by się ich pozbyć z domu. Na pewno wiele do życzenia pozostawia także bankowość. Ta elektroniczna czy chociażby wyrobienie zwykłej karty kredytowej wymaga od Japończyków o wiele więcej wysiłku niż w Europie.
Porozmawialiśmy o negatywnych aspektach życia Japonii, ale jestem przekonany, że nie brakuje także i tych pozytywnych. Można do nich zaliczyć, np. kuchnię.
Zdecydowanie! Uwielbiam japońską kuchnię. Jeśli ktoś nie ma oporów przed surowymi rybami, to koniecznie musi spróbować sushi. Jest inne niż to, które znamy w Polsce. W Japonii najczęściej mamy nigiri, czyli ryż z położoną rybą. Rolki są mniej popularne. Ostatnio jadłam sushi z szynką na zewnątrz, krewetką i warzywami. Pojawiają się coraz to nowsze kombinacje, np. z parówką. Sushi ze śledziem również przypadło mi do gustu. Ramen też lubię, choć jak na mój gust jest raczej za tłusty, by jeść go codziennie. Moim faworytem jest miso ramen (sfermentowana pasta z soi – KK). Z tych mniej popularnych dań polecam spróbować shabu-shabu. Są to cienko pokrojone plasterki mięsa, które najpierw „gotujemy” w garnku na palniku przed nami. Jest podawane z różnymi sosami.
Wartoprzeczytać
Jakie zdobyłaś doświadczenie zawodowe w Kraju Kwitnącej Wiśni?
Ostatnie 4 lata pracowałam w Stowarzyszeniu Kulturalno-Artystycznym. Zatrudniono mnie przede wszystkim jako tłumacza. Miałam pomóc w kontaktach z grupami spoza Japonii, które miały przyjechać na Festiwal Dziecięcej Sztuki Teatralnej. Miał się odbyć już w 2020 roku, ale został odwołany z powodu pandemii. Odbył się dopiero 2 lata później.
Niedawno wróciłaś także z półrocznej podróży po Korei Południowej.
Wspominałam już, że bardzo lubię języki. Koreańskiego także się uczyłam. Najpierw sama, później w szkole językowej w Japonii. Po skończeniu kontraktu w pracy stwierdziłam, że zamiast szukać od razu nowej, wyjadę właśnie do Korei. Wybrałam się w samotną podróż. W czasie pandemii zwiedzanie było mocno ograniczone, więc zwyczajnie się za tym stęskniłam. Najwięcej czasu spędziłam w Seulu. Od razu uderzyła mnie różnica między Tokio, a właśnie Seulem. Koreańska stolica jest całkowicie nowoczesna. Wszędzie biją po oczach ekrany, szyldy, reklamy, światła i neony. W Tokio nie ma tego aż tyle. Wiele z nich zniknęło po katastrofie w Fukushimie. W Seulu zamiast restaurować stare budynki, po prostu je burzą i stawiają nowoczesne bloki.
Jak porównałabyś życie w Korei Południowej i Japonii?
W Korei życie pędzi o wiele szybciej. W obu krajach za to pracuje się dość długo. W Japonii jednak ludzie są na pierwszy rzut oka o wiele milsi, bardziej cierpliwi i wyrozumiali. Nawet jeśli popełnisz jakąś gafę lub zrobisz coś nie tak, nikt nie podnosi głosu. W Korei ludzie są bardziej ekspresyjni.
Co doradziłabyś osobom, którzy marzą o podróży do Japonii?
Przede wszystkim trzeba się zastanowić, kiedy chcemy przyjechać. Wiele zależy od pory roku, podczas której chcemy odwiedzić ten kraj. Wiosną koniecznie trzeba zobaczyć pięknie kwitnące wiśnie w parkach. Latem mamy możliwość wybrać się na fantastyczne festiwale, pełne stoisk z jedzeniem, muzyką i fajerwerkami. Jesienią możemy zaobserwować piękne kolorowe liście. Wielu Japończyków przywiązuje wagę do piękna przyrody. O dziwo, zimą także warto przyjechać do Kraju Kwitnącej Wiśni, chociażby do Sapporo na Festiwal Lodu i Śniegu. Byłam raz z koleżanką i widziałam nawet grupę z Polski, która w ramach konkursu przygotowywała własną figurę z lodu. Niezależnie od pory roku trzeba spróbować japońskiej kuchni!