Mariusz Janik: Byłaś w szkole prymuską?
Iza Berkowska: Prymuską nie byłam. Pisałam niezłe wypracowania z języka polskiego, ale najlepsza byłam z plastyki. Wyróżniałam się na tle klasy. Chciałam nawet zostać malarką.
Co stanęło na przeszkodzie?
Też chciałabym to wiedzieć (śmiech). Chodziłam do dwóch szkół średnich. Prywatnej szkoły rysunku i malarstwa oraz najzwyklejszej – ogólnokształcącej. W artystycznej szkole słyszałam, że jestem krnąbrna, ponieważ nie malowałam tego, czego ode mnie oczekiwano.
To znaczy?
Nigdy nie inspirowały mnie martwa natura czy pejzaże. Chciałam malować akty. Można powiedzieć, że inspirowała mnie golizna (śmiech). Uważam kobiece ciało za artystycznie doskonałe.
Odezwał się w tobie bunt?
Nie czułam się dobrze, więc w pewnym momencie zrezygnowałam. O swojej decyzji nie poinformowałam rodziców, więc domyślasz się, jakie było ich zdziwienie, gdy prawda wyszła na jaw. Myśleli, że uczęszczam na zajęcia, a ja tymczasem przez rok wolałam spędzać ten czas, np. w kinie.
O kinie jeszcze porozmawiamy. Nieprzypadkowo zapytałem cię o edukację. W Radiu Łódź prowadzisz m.in. audycje dotyczące właśnie sfery naukowej.
Gdyby mój nauczyciel od fizyki z podstawówki dowiedział się, że będę prowadzić magazyn o fizyce („Wszystko jest fizyką” – MJ), pewnie spadłby z krzesła (śmiech).
A jak z owadami? Masz swojego ulubionego?
Ulubionego nie, ale mam dwa, których nie cierpię. Biedronka azjatycka oraz wtyk amerykański. To obce i inwazyjne owady, z którymi w ostatnim czasie sporo problemów mają także działkowcy.
Skąd wziął się pomysł na „Niesamowity świat owadów”? Bohaterowie tej audycji nie są, nazwijmy to, mainstreamowi.
Jeśli spotykasz na swojej drodze takiego człowieka, jak dr Radomir Jaskuła, nie możesz przejść obok niego obojętnie. Jest znakomitym entomologiem, dodatkowo fantastycznie potrafi wciągnąć w dyskusję. Każdy temat z nim omawiany staje się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. W ogóle dobry rozmówca to klucz do sukcesu. Możesz mieć najlepszy temat, ale jeśli ktoś nie umie go „sprzedać”, to ten staje się niewypałem.
Iza Berkowska i dr Radomir Jaskuła, fot. Konrad Ciężki
Skąd wiesz, że dany gość dobrze „sprzeda” temat?
Pierwszy kontakt z rozmówcą następuje, gdy dzwonię do niego i zapraszam do studia. Już w trakcie takiej telefonicznej rozmowy wiem, czy z kimś nadaję na tych samych falach. Korzystając z okazji, z tego miejsca przepraszam wszystkich, do których nie odezwałam się po pierwszym kontakcie (śmiech).
W trakcie pracy w Radiu Łódź byłaś aktywna na wielu polach. Zajmowałaś się reporterką, czytałaś serwisy informacyjne, a nawet byłaś wydawcą online. Obecnie kierujesz Redakcją Publicystyki i Kultury. Właśnie publicystyka jest najbliższa twojemu sercu?
Zdecydowanie czuję się publicystką. Ludzkie problemy są mi bardzo bliskie i często im poświęcone są debaty, które organizujemy w Radiu Łódź. Choć debaty nie są chyba najlepszym określeniem, za bardzo kojarzą się z polityką.
Radiowe dyskusje.
To zdecydowanie mój świat. Bardzo lubię, gdy mogę ze swoimi gośćmi porozmawiać na głębsze tematy społeczne, które zahaczają o tematykę filozoficzną czy religijną. Te dyskusje prowadzimy najczęściej w godzinach wieczornych. Siadamy w studiu i jesteśmy, jak przyjaciele, którzy spotykają się na kawie, by podyskutować na konkretny temat. Z tą różnicą, że mamy przed sobą mikrofony. Jednak, gdy tworzy się fajna atmosfera, wszyscy czujemy się swobodnie.
Wartoprzeczytać
Podejrzewam, że praca daje ci dużo satysfakcji.
Szczególnie gdy podejmujemy temat, który jest kontrowersyjny albo taki, którym żyje cała Polska. Ostatnio tak było w przypadku powodzi, która nawiedziła południowo-zachodnią część kraju. Spotkałam ludzi bezpośrednio zaangażowanych w pomoc. Rozmawiałam nie tylko z osobami organizującymi zbiórki, ale i ze strażakiem, który znajdował się w centrum wydarzeń. Opowiadał o tym, jak nadzorował akcję i denerwował się, gdy mieszkańcy zalanych terenów nie chcieli ewakuować się z domów. Takimi tematami wszyscy żyjemy, więc należy reagować na bieżąco. Zawód dziennikarza daje taką możliwość.
Można też pomóc ludziom znajdującym się w potrzebie.
Nierzadko podejmujemy interwencję. Słuchacze informują nas o swoich problemach, dzwoniąc czy pisząc do redakcji. Wtedy wchodzimy z nimi w relację. Próbujemy działać.
Pomagasz także poza radiem. Jako wolontariuszka.
Działam w Stowarzyszeniu mali bracia Ubogich. Dwie godziny w każdym tygodniu poświęcam pani Romie. To samotna kobieta, która potrzebuje towarzystwa. Po roku naszych spotkań czuję z panią Romą szczególną więź. Gdyby mi ktoś rok temu powiedział: „spotkasz wyjątkową osobę, z którą będziesz chciała spędzać cudowny czas”, raczej nie pomyślałabym o 84-letniej starszej pani…
Życie lubi zaskakiwać.
Wolontariat to nauka nie tylko pokory, ale i organizacji czasu. Jak dobrze wiesz, w naszej pracy, w ogromnym gąszczu informacji, ciągłym niedoczasie, wprowadzenie dodatkowych godzin na pracę charytatywną, to wyzwanie, ale warto! Gorąco zachęcam do tego, żeby robić coś nie tylko dla siebie. Myślenie o innych to czasem także sposób na wyjście z trudnych emocji. W końcu łapiemy dystans i mobilizujemy się, żeby kogoś nie zawieść. Co więcej, pomagając innym, możemy kreować także nowe tematy. A przecież kreacja w radiu jest bardzo ważna. Niestety, szczególnie młodzi dziennikarze mają z nią problem. Przychodzą do redakcji bez świadomości, że tematy powinny tworzyć się w ich głowach.
Podobno tematy leżą na ulicy. Trzeba tylko się po nie schylić.
Wielu początkującym dziennikarzom wydaje się, że pojadą na konferencję, nagrają kilka setek i już mają temat. Trzeba jednak pamiętać, że konferencje organizują przede wszystkim politycy, którzy doskonale wiedzą, co mają powiedzieć. Takie wydarzenie powinno być punktem wyjścia, a nie tematem. Należy dociekać, zadawać pytania, a nie tylko podstawiać mikrofon. Dziennikarz musi mieć zmysł, ale i intuicję. Wiedzieć, w którą stronę podążać, by temat był ciekawy, oryginalny. Wtedy sam tworzy rzeczywistość. Szuka nieodkrytej jeszcze przestrzeni. Przecież do każdego tematu można podejść na wiele sposobów.
Noc Muzeum 2023 w Radiu Łódź. Iza Berkowska z gośćmi w studiu, fot. Radio Łódź
Masz złotą radę dla początkujących dziennikarzy?
Na pewno nie jest to praca dla każdego. Jeżeli ktoś nie ma wspomnianego zmysłu, nie jest dociekliwy, to powinien poszukać innego zajęcia. Wiem, że młodzi ludzie czasem wybierają studia z przypadku. Sama poszłam na studia dziennikarskie trochę z ciekawości. Studiowałam podyplomowo w Krakowie. Były to moje drugie studia. Pierwsza była etnologia w Łodzi. W Krakowie bardzo dobrze trafiłam, ponieważ miałam za wykładowców nieodżałowanego Grzegorza Miecugowa czy Katarzynę Kolendę-Zaleską. Fantastycznych dziennikarzy, doskonale rozumiejących, na czym polega ten zawód. Poza tym bardzo dobrze przekazywali wiedzę i fajnie się z nimi rozmawiało. Uczyli nas właśnie ciekawości świata i dociekliwości. Nie wiem, czy podobnie jest na innych uczelniach, wiem jednak, że niektórym młodym ludziom, którzy przychodzą do naszej redakcji, często brakuje tej ciekawości. Nie wykazują żadnej inicjatywy.
Może uważają, że bardziej doświadczone osoby powinny być dla nich drogowskazami.
Większość młodych ludzi czeka, aż pokaże im się palcem, co mają robić. To nie na tym polega. Każdy z nas przecież kiedyś zaczynał. Zawód dziennikarza wymaga ciągłego myślenia, szukania. Dlatego też wielu z nas ma problemy ze snem. Jestem jednym z takich przykładów. Gdy wracam do domu po pracy, to już obmyślam gości na następny dzień. Planuję w głowie zarys rozmowy. Czasem trudno jest się od tego odciąć.
Masz swoje radiowe marzenie?
Chciałabym znaleźć przestrzeń na bardzo pogłębione filozoficzne dyskusje o absolutnie podstawowych sprawach. Takich głęboko ludzkich. Nie wiem tylko, czy na antenie jest na to miejsce. Co jakiś czas staram się przemycać tego typu treści, na przykład rozmawiając o eutanazji, która jest tematem niezwykle poruszającym. Wymagającym od nas uruchomienia filozoficznego myślenia. W takich sytuacjach musimy odejść od odpowiedzi, że coś mi nam się podoba albo nie. Jesteśmy zmuszeni do tego, by zastanowić się, dlaczego tak się dzieje. Lubię zadawać właśnie to pytanie – dlaczego. Mam nadzieję, że kiedyś znajdziemy moment na tego typu dyskusje. Może jakoś późno w nocy. To temat, który potrzebowałby wyciszenia. Nocna pora mogłaby sprzyjać takiemu projektowi.
Może na takie rozmowy odpowiednią przestrzenią byłby Internet?
Proszę bardzo, jestem otwarta na typowo internetowy podcast. Tym bardziej że długo walczyliśmy o to, by nasze radiowe audycje zaistniały także w przestrzeni online. Na szczęście teraz zrobiliśmy krok do przodu. Nikt przecież nie śledzi radia przez całą dobę. Nie każdy też ma czas, by słuchać swojej ulubionej audycji w czasie rzeczywistym. Publikując nasze antenowe audycje w Internecie, umożliwiamy naszym odbiorcom dostęp do nich w dowolnej, wygodnej dla nich chwili. Korzystając z okazji, zachęcam wszystkich do tego, aby słuchać naszego radia wieczorami. Prowadzimy dużo bardzo ważnych dyskusji z inspirującymi gośćmi. Można nas nie tylko słuchać, ale i włączać się do rozmów, dzwonić, pisać, zadawać pytania ekspertom. A teraz jeszcze każda rozmowa znajduje swoje miejsce na stronie radiolodz.pl. Gorąco polecam (śmiech).
Materiał promocyjny za nami. Wróćmy do ciebie. Z Radiem Łódź związana jesteś od 2006 roku.
Idzie dziewiętnasty rok. Jak widzisz, ta relacja jest już pełnoletnia.
Czym jest dla ciebie radio?
Bardzo bym chciała, żeby pozostało teatrem wyobraźni. Trochę mnie niepokoi, że niektóre nasze rozmowy są udostępniane także w wersji wideo. Materiały filmowe odzierają radio z tajemniczości, pewnego niedopowiedzenia. Dla mnie radio jest też bardzo przyjemnym towarzyszem. Przyjacielem, z którym można miło spędzać czas.
A jak trafiłaś do Radia Łódź?
Nie jest to szczególnie spektakularna historia. Do rozgłośni przy Narutowicza trafiłam poprzez nabór dziennikarzy. To był absolutny przypadek. Szukałam pracy, ktoś mi podpowiedział, że w Radiu Łódź trwa rekrutacja. Pomyślałam, że spróbuję.
Iza Berkowska z Radiem Łódź związana jest od 2006 roku, fot. Konrad Ciężki
Radio Łódź nie było twoim pierwszym zetknięciem się z mediami.
Swoje pierwsze radiowe kroki stawiałam w innej rozgłośni, jeszcze w czasach studenckich. Poszła za mną fama, że jestem krnąbrna, że robię po swojemu, jak z tym moim malarstwem. Co ciekawe, nikt nie oceniał, że robię coś źle. Po prostu inaczej. Później, gdy mieszkałam w Krakowie, odeszłam od mediów. Zajmowałam się… kontrolą rachunków, czyli krótko mówiąc, pracowałam w biurze. Nie lubiłam zarówno tej pracy, jak i miasta. Mogę to powiedzieć – nie lubię Krakowa.
Niepopularna opinia.
Mentalność mieszkańców Krakowa jest co najmniej trudna, a samo miasto wydaje się troszeczkę przereklamowane i nadęte. Dużo bardziej podoba mi się Łódź. I tutaj wracamy do historii o tym, jak trafiłam na Narutowicza 130. Będąc w Łodzi, uznałam, że muszę ponownie zająć się dziennikarstwem. Wspominałam już, że ktoś podpowiedział mi o naborze. Dziś nawet nie pamiętam, kto to był. Wyobraź sobie jednak, że gdy przyszłam do rozgłośni na przesłuchanie, na swoją szansę czekały ze mną setki osób. Ludzie zajmowali dosłownie całe schody.
Czwarta władza kusi. Jak wyglądało to przesłuchanie?
Najpierw trzeba było przeczytać fragment serwisu informacyjnego. Później opowiedzieć o jakimś wydarzeniu. Kiedy wyszłam z przesłuchania, pomyślałam, że z czytaniem sobie dobrze poradziłam. Nigdy z tym nie miałam problemów. Gorzej z opowiadaniem. Było ono związane z Łodzią i dotyczyło wydarzenia sprzed roku, a ja dopiero co wróciłam z Krakowa. Nie byłam na bieżąco. Wydawało mi się, że opowiedziałam o tym wszystkim bardzo pobieżnie. Nie potrafiłam sobie przypomnieć nazwisk osób, które wówczas w Łodzi piastowały ważne stanowiska. Uważałam, że wypadłam bardzo marnie. Dlatego, gdy opuściłam budynek Radia Łódź, popłakałam się. Uznałam, że moje szanse na angaż bardzo zmalały. Straciłam nadzieję, pomyślałam, że już nikt się do mnie nie odezwie.
Historia miała jednak swoje szczęśliwe zakończenie.
Mimo moich czarnych myśli, ktoś jednak do mnie zadzwonił. Co więcej, z ponad setki osób, które przyszły na przesłuchanie, szansę otrzymały tylko trzy. Wszystkie przyjęto do pracy. Po trzech miesiącach zostałam tylko ja. Dowiedziałam się później, że moja opowieść nie była mistrzostwem świata, natomiast spodobał się mój głos. Właściwie od razu skierowano mnie do Redakcji Informacji na czytanie serwisów informacyjnych. Przez chwilę próbowałam swoich sił jako reporter, ale ostatecznie szybko zostałam w serwisach. Na wiele lat.
Myślisz czasem, co by było, gdyby nie Radio Łódź?
Potrzebuję pracy twórczej. Bardzo męczyłam się w biurze. Było to dla mnie nieprawdopodobnie nudne zajęcie. Cały czas tylko szukałam pretekstu, by gdzieś wyjść, coś załatwić. Mało tego, wstawałam od biurka za każdym razem, gdy potrzebowałam wydrukować choćby kartkę. Koleżanki z pracy patrzyły na mnie i zastanawiały się, czy nie mam czasem ADHD. Jak się tak zastanawiam, to może rzeczywiście trochę mam… One wstawały od biurek na koniec zmiany, by skserować czy wydrukować wszystko hurtem, a ja nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. Do tego stopnia, że angażowałam się także w działania promocyjne firmy.
Kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boi. Tym bardziej zaskakujące, że w Światowym Dniu Smerfa na pytanie Kuby Michalskiego, którym niebieskim bohaterem Peyo jesteś, odpowiedziałaś, że… Marudą.
No tak, jeszcze się o tym nie przekonałeś? (śmiech)
Myślałem, że jednak Pracusiem.
Zarzucasz mi pracoholizm? (śmiech) Tak, chyba coś mi świta… Ale tylko wtedy, kiedy praca jest pasją, kiedy lubi się to, co się robi. W innych przypadkach będzie to tylko uciekanie w pracę, prawdopodobnie od problemów. Ja zwykłam mówić „przyszłam trochę wcześniej, ale za to wyjdę nieco później”, bo kocham to, co robię. Redakcja to moje miejsce. Bardzo energiczne, w którym często dyskutujemy, a nawet się kłócimy. Toczymy zażarte spory m.in. z Jarkiem Turkiem, ale jednocześnie się inspirujemy, wzajemnie się wspieramy.
Iza Berkowska i Jarosław Turek w redakcji Radia Łódź, fot. materiały prywatne
Lubisz pomagać innym, ale sama również na pewnym etapie życia potrzebowałaś pomocy.
Kilka lat temu przeszłam bardzo ciężką depresję, która była związana z moją trudną sytuacją rodzinną. To był ten moment, kiedy pracodawca wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Stwierdziłam, że nie nadaję się do tej roboty i postanowiłam złożyć rezygnację. Na spotkanie z szefostwem przyszłam z gotowym wymówieniem. Zostałam jednak poproszona, żebym została. Nie wiem, co kierowało ludźmi, ale widocznie ktoś stwierdził, że mogę się jeszcze do czegoś przydać. Nie odeszłam, ale odmówiłam pracy na antenie. W ten sposób trafiłam do Redakcji Nowych Mediów. Wzięto mnie na przeczekanie. Przyznam jednak, że wciągnęłam się w działalność internetową. Nawet sprawiała mi przyjemność. Jednym z moich obowiązków było robienie zdjęć, a to także działalność na poły artystyczna. Lubiłam uzupełniać materiały o ilustracje, redagować teksty. A jak artykuły się klikały, to miałam dużą satysfakcję.
Jak to się stało, że wróciłaś na antenę?
Bodaj po dwóch latach przyszedł moment, że trzeba było kogoś zastąpić. Miałam ogromne opory i obawiałam się powrotu przed mikrofon. Obecnie nie wyobrażam sobie innego życia zawodowego. Bardzo się cieszę, że ktoś wtedy dał mi szansę. Nie przekreślił mnie, nie pozwolił odejść. Gdybym wówczas opuściła rozgłośnię przy Narutowicza, nie wiem, co by się ze mną działo. Może zaczęłabym malować, a może pisać. Dobrze jednak, że zostałam. Na pisanie książek jeszcze może przyjdzie czas.
O jakiej tematyce myślałaś?
W tamtym czasie interesowały mnie skomplikowane relacje międzyludzkie. Pisanie o tym, co w życiu ważne. Może nawet najważniejsze. Mariusz Szczygieł w swoich felietonach porusza się w sferze problemów, które czasami prowadzą do nie najlepszych decyzji życiowych. On jednak stara się wyjaśniać, jak to się dzieje, że człowiek wikła się w pewne sytuacje. Mogę polecić książkę „Nie ma”. A jeśli chodzi o mnie, to teraz już nie myślę o pisaniu książek. Nie mam na to czasu. Bardziej się zastanawiam nad tematem mojej najbliższej radiowej rozmowy (śmiech).
A znajdujesz czas, by czytać książki?
Mało i słabo śpię. Kiedyś na antenie powiedziałam nawet, że na moją bezsenność wpływ miała pełnia księżyca. Tych czynników pewnie było więcej, ale coś rzeczywiście w tym jest. Srebrny Glob zagląda do mojego okna i nie pozwala zasnąć. Dlatego, gdy tak leżę w nocy w łóżku, sięgam po książki.
Możesz polecić jakieś tytuły?
Zdecydowanie polecam pozycję „Ok, amen. Miłość i nienawiść w świecie nowojorskich chasydów”. To wyjątkowa opowieść Niny Solomin o tym, jak można żyć w ogromnym mieście, będąc w absolutnym wyłączeniu. Zapoznając się z tą historią, człowiek zastanawia się, jak to jest w ogóle możliwe. Jeśli kiedyś będę miała sposobność trafić do Nowego Jorku, z chęcią odwiedzę chasydzką dzielnicę Williamsburg na Brooklynie. W wolnych chwilach lubię sięgać także po kryminały. Szczególnie te skandynawskie.
Co cię w nich fascynuje?
Świat przedstawiony i osadzone w nim pozytywnie zaburzone osobowości. Znakomite pod tym względem są książki wychodzące spod pióra Jo Nesbo, Ten autor tworzy psychologiczno-filozoficzne nieoczywistości. Mam wrażenie, że takiego elementu brakuje polskim kryminałom. W wielu z nich nacisk za bardzo jest położony na przemoc i wulgaryzmy. Dlatego bardzo rzadko po nie sięgam. Mówiąc o skandynawskiej literaturze, nie można też zapominać o wyśmienitej serii „Millenium” Stiega Larsona. To jednak banalne.
Od czego zaczęła się twoja przygoda z literaturą?
Może cię zaskoczę, ale od fantastyki Stanisława Lema. Przeczytałam wszystko, co napisał. Jego książki zajmują w moim domu całą półkę. Wciąż absolutnie kocham „Dzienniki gwiazdowe”, „Solaris” i „Bajki robotów”. Długo by wymieniać. U tego autora science-fiction mieszało się z bajką. Te bajkowe klimaty znajdowałam również u Carlosa Ruiza Zafona.
Autora powieści z cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek”.
Tworzył historie w wyjątkowym klimacie, z pogranicza fantastyki i horroru. Kiedyś podrzuciłam je mojej mamie. Była jednak zdziwiona, że mnie się to podoba (śmiech). A ja po prostu lubię tematykę etnograficzno-filozoficzną, trochę poetycką. Na studiach czytałam Olgę Tokarczuk. Wtedy myślałam, że jestem w mniejszości. Po latach okazało się, że została laureatką Nagrody Nobla. Teraz słyszę, że ona oraz Mariusz Szczygieł mają trafić na listę lektur. Przyznam, że mnie to zadziwia. Ci autorzy są trudni w odbiorze. Tyle mówi się o zdrowiu psychicznym dzieci i młodzieży, a te książki na duchu z pewnością nie podnoszą. Może to ma być terapia szokowa.
À propos mocnych wrażeń, w kinie również ich szukasz?
Nie przepadam za horrorami. Jedyny dreszczowiec, który utkwił w mojej pamięci to „Szósty zmysł”. Znacznie bardziej wolę komedie, zwłaszcza te Woody’ego Allena. Odpowiada mi jego poczucie humoru i to, że lubi kpić z pewnych konwenansów, w jakich się poruszamy. Jego filmy mają jeszcze jedną zaletę.
Zgaduję, że chodzi o muzykę.
Właśnie taką, której lubię słuchać, czyli nowoorleański jazz praktycznie sprzed wieku. Kiedyś powiedziałam w redakcji, że muzycznie urodziłam się sto lat temu w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście, najczęściej słucham Radia Łódź (śmiech). Kiedy jednak nie jestem w zasięgu radiowych fal, włączam utwory Glenna Millera, Benny’ego Goodmana, Franka Sinatry. To bardzo ładna muzyka. Miękki, sprawiający przyjemność swing. Potrafi relaksować. Polecam wszystkim.
Iza Berkowska i jej „American dream”, fot. materiały prywatne
Muzycznie urodziłaś się w USA. Wyprawa za ocean jest twoim marzeniem?
Dotąd podróżowałam wyłącznie po Europie. Nie ukrywam, że chętnie zobaczyłabym Amerykę z jej ogromem i klimatem. Dopiero wtedy mogłabym wyrazić opinię na jej temat. Mówiłam już, że pojechałabym do Nowego Jorku, do dzielnicy Chasydów. Może okazałoby się, że to jest właśnie moje miejsce na Ziemi. Tylko pewnie musiałabym zapuścić brodę (śmiech). Chociaż nie, kobiety nie mają przecież bród. Mają peruki. I wiesz co, gdy rozmawiamy o Ameryce, to myślę, że warto poruszyć jeszcze jeden aspekt.
Jaki?
Wolontariat. Za oceanem niemal każdy jest wolontariuszem – pomaga konkretnej osobie, opiekuje się zwierzętami, angażuje w działania charytatywne. Dzieci już w szkole zaczynają się udzielać. Tam to zupełnie normalne.
W Polsce nie?
Wolontariusz w Polsce to młodziutka osoba, która może dostanie jakieś punkty z zachowania, więc będzie coś robić dla podniesienia średniej. Mamy też wolontariuszy na chwilę – nieszczęścia, takie jak powódź czy wybuch wojny na Ukrainie. Te dramatyczne wydarzenia zmobilizowały wiele osób do działania. Serce rosło, kiedy patrzyło się na ten ogrom zaangażowania, ale kiedy emocje mijają, znikają też wolontariusze. Mam nadzieję, że to się będzie zmieniać, że staniemy się wolontariuszami na dłuższą metę.
Nieco odbiegliśmy od tematu, a o podróże pytam z pewną celowością. O twoich eskapadach krążą w redakcji legendy.
Większość ludzi jeździ odpocząć nad morze, w góry czy nad jezioro. Ja wybieram miasta. Muszę być w ciągłym ruchu. Mieszkam na wsi, więc nie mam wielkiej potrzeby, by na urlopie zanurzać się w naturę. Łaknę urbanizacji. W tym roku pokonałam niemiecko-czeską trasę Berlin-Drezno-Praga. W każdym z tych miast byłam przez kilka dni. Dodam, że zawsze wakacje organizuję samodzielnie, a nocleg załatwiam dopiero na miejscu. Wszystko jest kombinowane po to, by poczuć klimat danego miejsca, zobaczyć jak wygląda zwykła codzienność. Do celu dojeżdżam pociągiem, czasem autobusem, jeśli akurat połączenie kolejowe mnie nie satysfakcjonuje. W trakcie każdego pobytu testuję mieszkańców. Sprawdzam, jacy są, jak wchodzą w interakcję. Bywam zaskoczona.
Czym na przykład?
Berlin i Drezno to dwa niemieckie miasta. Dwa bardzo różne. O odmiennej mentalności mieszkańców. Dobrze, że w stolicy jest metro, bo poruszanie się nim nie należy do przyjemności. Trudno też na swojej drodze spotkać rdzennych berlińczyków. Dużo łatwiej jest o obcokrajowców. Ponadto ciągle się tam coś dzieje, organizowanych jest mnóstwo protestów, manifestacji. Co innego Drezno. Mimo dużej liczy turystów, to bardzo spokojne miasto. Mieszkańcy też są inaczej nastawieni do świata, żyją spokojniej.
Dzielnica Chasydów w Nowym Jorku dopiero może być twoim miejscem na Ziemi. A jest już jakieś, które szczególnie skradło twoje serce? Wiemy już, że nie jest to Kraków.
(śmiech) Zdecydowanie Praga. Jest cudowna. Byłam w niej już kilkukrotnie i za każdym razem wracam z ogromną przyjemnością. Jestem absurdalistką, nie lubię prostego humoru. Bawi mnie ten sytuacyjny, zabawa słowem. Trochę jak w czeskim filmie. Poza tym bardzo odpowiada mi mentalność Czechów.
Czego ci można życzyć?
To pytanie zawsze zadaję jubilatom. I nikt nigdy na nie nie odpowiada. A ja przecież nie wiem, czy dana osoba chce, aby życzyć jej: zdrowia, szczęścia i pomyślności. Radiowo na pewno chciałabym wypracować niszę do rozmów, o których mówiliśmy. Gdzie filozofia i absurd wypierają zdrowy rozsądek. Nie wiem tylko, czy to się ze sobą nie miesza.
Monty Python nie miał z tym problemu.
O widzisz, ich poczucie humoru też bardzo lubię.
Wróćmy do życzeń. Może jakieś prywatne?
Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wrócić do malowania. Wiem, że nie będę tego robiła zawodowo, ale tak dla własnej przyjemności. Czemu nie? Po to, by udekorować ściany pokoju własnymi pracami. Może jeszcze będzie mi się chciało… I wiesz co, życz mi również szczęścia. W sumie chyba wszyscy do tego w życiu dążymy. Żeby być szczęśliwymi. Ja także.
Komentowane 2
Jest pani super pani Izo dla takich dziennikarzy słucham tego radia niech pani nigdy nie przechodzi czasem na emeryturę bo bez pani radio nie ma sensu.
śliczna kobieta