Spotkanie fanów z Marianem Lichtmanem
Podczas spotkania z Marianem Lichtmanem uczestnicy mogli dowiedzieć się, że według zamysłów jego ojca miał wcale nie zostać muzykiem.
Szczęśliwe granie, które trafiało do wszystkich
– Lubię słychać jego piosenek, udział w zespole Trubadurzy, sympatyczne melodie – mówi jedna z łodzianek biorąca udział w spotkaniu z Marianem Lichtmanem.
– Za śpiew, za osobowość. Bardzo taki przystępny, fajny, normalny – dodaje druga łodzianka.
– No chyba za jego utwory i za to szczęśliwe takie granie, które trafiało do wszystkich w tych latach 60. i 70. – podkreśla łodzianin.
Posłuchaj:
Wywiad z Marianem Lichtmanem
Moim i państwa gościem jest Marian Lichtman – perkusista Trubadurów, ale także wokalista i kompozytor. Witam serdecznie!
Witam serdecznie. Kłaniam się.
Możemy powiedzieć, że Trubadurzy już świętują 60-lecie. Jakie były początki Trubadurów? Bo to był czas, kiedy rodził się bigbit.
Oczywiście, my się urodziliśmy w tak zwanej Polsce zniewolonej przez politykę, można powiedzieć w socjalistycznej. Cierpiała na tym też muzyka. Nie mogliśmy robić tego, co chcieliśmy, ale jakoś sobie dawaliśmy radę, bo jednak bez muzyki nie może nikt przeżyć. Ludzie muszą mieć muzykę. Nigdy nie braliśmy udziału w jakiejś propagandzie politycznej, tylko graliśmy, śpiewaliśmy. Chcieliśmy nasze szczęście po prostu przekazywać tym ludziom, którzy nas słuchają. Uważam, że tamte czasy były piękne. Nie było łatwo, ponieważ: aparatury nie było, byliśmy zamkniętym krajem, nic do nas nie dochodziło. Te wszystkie aparatury, wzmacniacze, perkusje trzeba było robić w Polsce, ale dawaliśmy sobie radę. Jak widać, naród przetrwał. Może mamy jakąś małą cegiełkę, bo graliśmy cały czas. Jakoś mi się udało, bo moje hobby stało się moim zawodem. Tata chciał, żebym był inżynierem, lekarzem, ale nie… Pamiętam Krzysio Krawczyk przyszedł ze Sławkiem Kowalewskim (do mojego ojca) powiedzieć: “pani Marianie, niech Pan mu kupi perkusję albo coś, bo my zakładamy Beatlesów łódzkich”. Ja byłem Elvisem Presleyem, takim łódzkim. Miałem z zagranicy przysłane spodnie skórzane. Wtedy to było jak najdroższy mercedes! No i jak przyszli do ojca, to mówili “panie Marianie, on nie będzie naprawdę inżynierem”. Tata chciał mnie nawet wysłać do wojska, do Bartoszyc. Chciał, żebym nic nie robił w muzyce! No nie dał rady... Przyszli moi koledzy: “niech pan jemu kupi perkusję, brakuje nam perkusisty”. Byłem wtedy gitarzystą i oni mi zaproponowali, że robią Beatlesów: Krzysiek Krawczyk, Sławek Kowalewski. A ja na to: Przecież nie mamy perkusisty! Oni mówią: “jak to nie mamy perkusisty? Ty będziesz grał na perkusji!” Ale przecież jestem zapiewajło, znany w Łodzi gitarzysta – mówię. “To ty się szybko nauczysz!” i poszli do mojego taty, podstępnie powiedzieli, że ze mnie nic nie wyjdzie, tylko muzyka. I Tata kupił mi po cichu (perkusję), przenieśli mi ją pod siódemkę, tutaj na ulicę Piotrkowską. Rozstawili mi perkusję i mówili: “Marian będziesz Ringo Starrem łódzkim”. No i ja zostałem tym Ringo Starrem łódzkim, ale nie żałuję. Nie żałuję.
Czy panowie się spodziewali, że osiągnięcie taki sukces?
To znaczy uwierzyliśmy w siebie. O wiele jest nam łatwiej, że my byliśmy wszyscy, tak jak się to mówi z jednej parafii: i chodziliśmy, śpiewaliśmy, graliśmy. To był zespół, który się rodził tutaj na ulicy Piotrkowskiej, w klubach łódzkich. Scena łódzka była przez nas zawsze mile odwiedzana. To nie był zespół, tak jak na przykład dzisiaj się mówi: założymy zespół, wytwórnię płytową: ten będzie z Gdańska, ten będzie z Londynu i robimy zespół. Taki zespół przetrwa tylko na okres koniunktury, a u nas nie – my się rodziliśmy. Można powiedzieć tak, jak Beatlesi byli z Liverpoolu, a my byliśmy z Łodzi.
Przyszedł też ten czas. Na pewno muszę o to zapytać. Odejście Krzysztofa Krawczyka z zespołu. To był taki charakterystyczny baryton w Trubadurach. Jak dalej funkcjonował zespół bez Krzysztofa Krawczyka?
Ja opuściłem Polskę w 1974 roku, dostałem bilet w jedną stronę, bo wtedy była nagonka na wyznanie mojżeszowe w Polsce. Wyjechałam i zespół miał długą przerwę. Można powiedzieć, że Krzysiu już zaczął (solo), jak widział, że mało się dzieje. Poza tym władze czuły, że będzie jakaś rewolucja, że trzeba też brać się za muzykę, bo przy takiej muzyce to się rodzili opozycjoniści. Bo to rock and roll, jazz i inni. Tam się zaczyna od muzyki, od tej publiczności, która przychodzi. No i Krzysiek po prostu wiedział, że ja opuszczam Polskę. Sławek też wiedział. Przykre to było, bo rock’n’roll nie był zabroniony, ale już nie puszczano nas w telewizji, żeby te koncerty nie wychodziły – był taki bojkot! Komuniści, socjaliści już się bali, że coś się dzieje, że trzeba zatrzymać tę zachodnią kulturę. Bigbit to był taki pomysł, jak przemycić tę zachodnią kulturę do Polski. To Franciszek Walicki zrobił – ten, co zakładał legendarne zespoły polskie. Ja powiedziałem: “Krzysio, wyjeżdżam, wylatujemy”, no i zaczął już myśleć o karierze. Predyspozycje miał znakomite, był wspaniałym muzykiem. Brakuje takiego głosu jak Krzysztof Krawczyk, Czesław Niemen. Rozeszliśmy się nie z naszej winy. Uważam, że Krzysztof zrobił bardzo dobrze, zawsze go wspierałem i będę zawsze, mimo że on jest już tam i słucha (spogląda ku górze), w niebie, co teraz na jego temat mówię. I te 10, 11 lat z Krzysztofem – to było bardzo dużo sukcesów. Krzysztof nam bardzo dziękował do końca swojego życia. Zawsze na ważnych świętach byliśmy z Krzysztofem. Zawsze byliśmy, pamiętam zawsze! I na jego weselach, gdy się żenił z nowymi żonami. Mówię troszeczkę tak humorystycznie, no ale takie życie! Mnie się udało, bo ja mam tylko jedną żonę. Od 53 lat! To bardzo rzadkie nawet w takich rodzinach, w których nie ma artystów. Krzysztofowi się nie udało, ale mu się pięknie kariera udała. Zrobił fantastyczną karierę, zostawił piękną spuściznę muzyczną. Tak że on będzie żył cały czas w naszych sercach.
Później przyszedł rok 1993. Reaktywacja Trubadurów. Krzysztof Krawczyk również występował, również przywdziewał strój trubadura i jednak ta zażyła relacja była widoczna na scenie.
Ale zawsze, kiedy były jubileusze, ważne koncerty, Krzysztof zawsze! Nawet jak były imprezy, które były nieopłacalne – nigdy w życiu się nie zapytał: “a ile dla mnie?”. Zawsze był, stał na posterunku. Jak była ważna impreza – to jedziemy razem wszyscy.
To na koniec jeszcze pytanie, jakie plany mają Trubadurzy na przyszłość?
Chcemy zrobić nową płytę, ale ludzie nie chcą słuchać nowości. Tylko jak się wychodzi na scenę, to trzeba grać numery. Ludzie kochają nas za to, co stworzyliśmy kiedyś i to jest tak do nich przylepione, że gdybyśmy nawet wymyślili cudny numer, to jest niemożliwe. Tak samo mówił Ringo Starr jak ostatnio słyszałem w wywiadzie, że ludzie nie chcą słuchać w ogóle nowych piosenek, tylko starsze, czyli coś zostawiliśmy w tym swoim przedziale muzycznym. Jesteśmy z tego dumni. Na razie z Trubadurów tylko Krzysztof czeka na nas tam na górze. Ja uważam, że jeszcze będziemy grać, dopóki będą gardziołka zdrowe, będzie to brzmiało, jeżeli to będzie jakaś moc, to będziemy cały czas grać.
Z Marianem Lichtmanem rozmawialiśmy o Trubadurach, ale nie tylko. Bardzo dziękuję za rozmowę. Dziękuję ślicznie. Kłaniam się.