Andrzejki, lanie wosku i wróżby. Czy dzisiaj jeszcze w to wierzymy?
– Andrzejki to jest taki magiczny czas i zawsze był w kulturze naszej tradycyjnej. W noc andrzejkową, bo ona była najważniejsza, to ona była takim momentem granicznym wróżyły sobie głównie dziewczęta i to właśnie te dziewczęta na wydaniu. – mówi Anna Smolińska z muzeum archeologicznego i etnograficznego w Łodzi.
Wiele osób traktuje wróżby i to nie tylko andrzejkowe jako zabawę, ale są też tacy, którzy w nie wierzą.
– Oczywiście. Byłam zaręczona z takim jednym z Elbląga i potajemnie chciałam wziąć ślub. Poszłam wtedy do wróżki, która powiedziała mi, że ten człowiek panią oszuka. On już trzecią żonę ma, pięcioro dzieci, nie płaci alimentów, a w niedługim czasie pani przez przypadek na ulicę spotka swojego mężulka. Nie wierzyłam w to. Ale spotkałam przyszłego męża przed kościołem. Poszliśmy do kawiarni, wypiłam lampkę wina i tak się zaczęło – mówi pytana o wróżby łodzianka.
Przelewanie wosku
Popularne była tak zwane gra w talerzyki, polegająca na tym, że pod jednym był różaniec, pod drugim obrączka, pod trzecim figurka, a pod czwartym listek. W zależności od tego co się wylosowało, taki los czekał losującą. Figurka symbolizowała dziecko nieślubne, różaniec – stan zakonny, listek – staropanieństwo, a obrączka zamążpójście.
– Niegdyś popularne w kulturze ludowej było wychodzenie na zewnątrz domu i na przykład wołanie w przestrzeń hop hop, gdzie mój chłop i echo, które do nas wracało, mówiło nam, z której strony rzeczony kawaler, przyszły mąż, do nas dotrze. Popularną wróżbą też było obieranie jabłka, ale tak, żeby skórka była jak najdłuższa. Rzucana za siebie, przez lewe ramię, w zależności od tego, jak się ułożyła pokazywała atrybuty lub wizerunek przyszłego męża – dodaje Anna Smolińska.