Mariusz Ostrowski, aktor | Radio Łódź
W piątkowym wydaniu programu “Gość po 8” rozmawialiśmy z Mariuszem Ostrowskim, aktorem, m.in. o historycznej rekrutacji na Wydział Reżyserii w łódzkiej Szkole Filmowej. Na ten kierunek w tym roku przyjęto same kobiety. Mówiliśmy też o wzroście zainteresowania zawodem aktora.
Joanna Goszcz-Stasiak: W łódzkiej Szkole Filmowej doszło do historycznej rekrutacji, ponieważ na Wydziale Reżyserii przyjęto same kobiety.
Mariusz Ostrowski: To wspaniale, bardzo się cieszę. Może to znak czasu, a może dowód na to, że sztuka nie wybiera artystów. Fakt, że osoby dostają się na studia w łódzkiej Szkole Filmowej wynika z ich talentu. Tym razem są to same kobiety.
Profesor Andrzej Sapija, przewodniczący komisji egzaminacyjnej przekonuje, że ta sytuacja absolutnie nie jest rekompensatą za ostatnie wydarzenia, czyli oskarżenia mobbing w szkole. Profesor podkreśla, że kobiety, które wybrano były bardzo dobrze przygotowane.
Komisja wybiera najlepszych, więc chapeau bas dla pań.
Kobiety stały się odważniejsze? Przez lata mówiło się, że reżyseria to męski zawód.
Na pewno w ten sposób mówiło się o zawodzie operatora kamery. Sprzęt jest ciężki i tego fizycznego zawodu kobiety nie powinny wykonywać. To zmieniało się przez lata. Podobnie zawód reżysera, obecnie mamy na pierwszym roku 100 proc. kobiet. I bardzo dobrze. Można powiedzieć, że jest to szczęśliwa siódemka.
Pan kończył szkołę w 2005 roku. Jak wówczas wyglądała sytuacja kobiet na uczelni?
Dziewczyny studiowały, ale dziś wydaje się, że ludzie, tzn. profesorowie i przedstawiciele komisji rekrutacyjnej, otworzyli się mentalnie. Kobieta również może być artystką. Nie tylko aktorką, ale i reżyserką. Coraz więcej reżyserek kończyło Szkołę Filmową w Łodzi. Robiły debiuty, otrzymywały wiele prestiżowych nagród. Kobiety się ośmieliły, ale trzeba pamiętać, że od zawsze miały w sobie pierwiastek artyzmu.
Jest jakaś różnica między pracą z kobietą a z mężczyzną?
Kobiety są bardziej wrażliwe na świat. Choć praca w tej branży jest trudna, a zawód aktora czy reżysera nie należy do łatwych, panie sobie fantastycznie radzą. Nigdy się jednak nie zastanawiałem nad tym, czy lepiej pracuje mi się z kobietą, czy z mężczyzną. Traktuję to parytetowo. Dla mnie najważniejszy jest przekaz. Spotykamy się na planie, rozmawiamy na temat scen. Reżyser musi być przygotowany, musi umieć poprowadzić aktora. A czy jest on kobietą, czy mężczyzną, to nie ma większego znaczenia. Świat kina nie istniałby bez kobiet. To nie są te czasy, gdy mężczyźni odgrywają żeńskie role. Teraz mam nadzieję, że ta szczęśliwa siódemka będzie ze sobą współpracować i się dogadywać. A za kilka, może kilkanaście lat zobaczymy, czy te panie zawojują świat.
Mimo wspomnianych problemów łódzkiej Szkoły Filmowej, podczas rekrutacji było duże zainteresowanie kandydatów. Także na Wydziale Aktorskim, który w ostatnim czasie nie miał dobrej opinii.
Uważam, że dobrze się stało, że nagłośniono sprawę mobbingu w szkole. Sytuacja trochę jak w sądzie. Byli oskarżeni i poszkodowani. Tym pierwszym trudniej się bronić, natomiast cieszę się, że pani Anna Paliga nazwała sprawy po imieniu. Sam będąc studentem przeżywałem różne chwile, acz nie doświadczyłem przemocy fizycznej czy psychicznej. Poza tym wówczas pewne rzeczy nie miały swojej nazwy. Inna sprawa, że aktor czy aktorka muszą przejść drogę i wejść głęboko w swoją psychikę, by móc odgrywać pewne role. Zawód aktora jest autoprzemocowy. Musimy zmuszać się na przykład do płaczu, czyli odkrywać swoje emocje.
Są jednak pewne granice.
Oczywiście. Za przeproszeniem, nie można łapać się za tyłki. Wtedy to już nie jest pedagogika. Na drugim lub trzecim roku miałem za zadanie się rozpłakać, ale nie potrafiłem zrobić tego na zawołanie. Jak wracałem do moich rodzinnych Kielc, wysiadłem po drugiej stronie osiedla, by przechodząc przez park, wkręcić sobie emocje. Myślałem wówczas o trudnych chwilach, śmierci rodziców. To były moje początki. Dziś oczywiście jest łatwiej.
Porozmawiajmy jeszcze o pana obecnych zajęciach. Gra pan rolę Krzysztofa Krawczyka w spektaklu “Chciałem być”, którą można oglądać w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Był pan zaskoczony, że właśnie panu zaproponowano tę rolę?
Na potrzeby premiery zapuściłem nawet wąsy. A czy byłem zaskoczony, na pewno bez wahania przyjąłem tę propozycję. Jest to wyjątkowa rola. Chcieliśmy zrobić premierę jeszcze za życia pana Krzysztofa Krawczyka, liczyliśmy, że będzie on obecny na premierze. Niestety, nagła śmierć artysty zweryfikowała nasze plany. Skierowała spektakl na inne tory. Końcowe sceny są już tylko wspomnieniem.
Co było najtrudniejsze w tej roli?
Głównie wokal pana Krzysztofa. Bardzo ciężko zbliżyć się do tej barwy. Każdy z nas zna melodie i słowa, ale jeśli chodzi o odtwórczość już nie jest tak łatwo. Pan Krzysztof Krawczyk był profesjonalistą i miał wyjątkowy głos.
Joanna Goszcz-Stasiak namówiła Mariusza Ostrowskiego, aby zaprezentował próbkę swoich wokalnych możliwości a la Krzysztof Krawczyk.
Zobacz całą rozmowę:
WCZEŚNIEJSZE ROZMOWY DNIA ZNAJDZIESZWARCHIWUM |