Fiołki na 4 czerwca [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA]
To był niezwykły czas – czerwiec 1989 roku. Dla mnie podwójnie – powiał wiatr historii, który miał zmienić nasz świat, a ja byłam w ciąży, w ostatnim miesiącu.
Zdążyłam jeszcze zagłosować w pierwszej turze wyborów do parlamentu – 4 czerwca swój głos oddałam na Marię Dmochowską i Cezarego Józefiaka. Zanim poszłam do szpitala, wiedziałam już, że moja kandydatka znalazła się w Sejmie, prof. Józefiak przeszedł dopiero w drugiej turze, już bez mego głosu, byłam wtedy na porodówce. Pokonał – znanego z programów telewizyjnych – oficera milicji obywatelskiej, hasło – Profesor w Senacie, milicjant w komisariacie okazało się skuteczne. Mój syn urodził się już w innej Polsce, oblepionej plakatami z Lechem Wałęsą. Niemożliwe stało się możliwe. Po Gazetę Wyborczą, wychodzącą od maja tego roku, ustawiały się przed kioskami kolejki, Trybuna Ludu leżała do wieczora. Ze szpitala wyszliśmy po kilku dniach, w książeczce zdrowia dziecka widniał stempelek Kartka 0. Kartki obowiązywały jeszcze jakiś czas, trzeba było stać w długachnych kolejkach po podstawowe rzeczy, z Warszawy, pociągiem, przyjechała moja ciocia, by przywieźć nam drewniane łóżeczko po swojej wnuczce i fotelik. Telewizja transmitowała wystąpienie w Sejmie nowo wybranego premiera Tadeusza Mazowieckiego; powiedział on, iż – Historia naszego kraju nabrała przyspieszenia. Stało się to za sprawą społeczeństwa, które nie godzi się dalej żyć tak jak dotychczas. Byłabym przysięgła, że to właśnie wtedy premier zapewnił, iż czekają nas dwa trudne lata, po których będzie nam się żyło znacznie lepiej Pamięć jednak bywa omylna – przeglądam zapis tamtego wystąpienia z 24 sierpnia89 i nie znajduję tych słów, owszem, jest mowa o powrocie do gospodarki rynkowej i o tym, iż trzeba przywrócić Polsce mechanizmy normalnego życia politycznego. Słuchałam tego, kołysząc w ramionach mego dwumiesięcznego synka. Wszystko wydawało mi się piękniejsze – drzewa w parku, wyboiste chodniki, kolejka do spożywczego i nasz stary maluch, nieco już skorodowany.
Po macierzyńskim wracam do pracy i z euforią wręcz przekonuję się, że praca dziennikarza może być satysfakcjonująca. Moim szefem zostaje dawny kolega, Zbyszek Wojciechowski, nieobecny w mediach po stanie wojennym, utalentowany dziennikarz sportowy, autor świetnych reportaży i słuchowisk. Tworzy od nowa zespół, jest czym oddychać. Rok 1989 przynosi jeszcze dwa ważne wydarzenia – w listopadzie zburzony zostaje mur berliński, symbol zimnej wojny, a w grudniu przed plutonem egzekucyjnym stają rumuński dyktator Nikolae Ceausescu i jego żona; ich ciała – po oddaniu strzałów – osuwają się na ziemię, pamiętam to do dziś. I tę myśl – jak dobrze, że u nas przebiega to inaczej Mijają miesiące, lata. Ostatnia dekada XX wieku w moim mieście jest nieco szalona – o ulicy Piotrkowskiej robi się w Polsce głośno – odnowiona, wypełniona nowo powstałymi pubami i restauracjami staje się mekką dla przyjezdnych. Zapala się zielone światło dla operatywnych, powstają nowe firmy. Sklepy przyciągają barwnymi witrynami. W restauracjach można zamawiać nieznane dotychczas specjały. Jakoś mało się mówi o tym, że padają kolejne zakłady włókiennicze. O ich likwidacji decyduje rynek – przestarzałe, niezautomatyzowane nie mają szans; brak wizjonerów, którzy mogliby uratować włókienniczą Łódź. W XXI wiek wkraczamy jako zubożałe miasto, w którym kwitnie bezrobocie, zaczynamy się wyludniać, już nie jesteśmy na drugim miejscu po stolicy. Ale chyba nie wszyscy to widzą. Mój synek skacze po wyłożonej cegiełkami z nazwiskami łodzian Piotrkowskiej, powoli kurczącej się w sobie; zaczynają na niej królować ciucholandy, markowe sklepy wycofują się do galerii handlowych. Na miejscu potężnych niegdyś Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Marchlewskiego powstaje centrum handlowo-rozrywkowe Manufaktura, nasza duma. Dalej pracuję w radiu, nagrywane przeze mnie reportaże budzą zdziwienie słuchaczy, którzy dopytują, gdzie znalazłam bohaterów mojej Limanki na koniec wieku Jak to gdzie? Na łódzkich Bałutach, w bramach, zdewastowanych domach, walących się pustostanach. Pokazywane przeze mnie ciemne strony miasta nie wszystkim się podobają. Doceniają je jednak jurorzy konkursów radiowych, Limanka wędruje do Berlina, a Teresa Torańska, wręczająca mi nagrodę, podkreśla, że to nasza, reportażystów, powinność – opisywać to, co widzimy wokół. Po Limance przyjdzie pora na Abramkę, Rybną, Włókienkę. Tego nie da się ukryć, to istnieje. Obok mamiących wystawami sklepów w Manufakturze, powstających pod Łodzią pól golfowych czy znów piękniejącej Piotrkowskiej. Owszem, moje – nasze – miasto zmienia się, i nie chodzi tylko o ławeczki na głównej ulicy czy klomby z kwiatami; odnawia się przecież kamienice, powstają rowerowe ścieżki, po których można śmigać rowerem miejskim, spada bezrobocie, ale chyba nie jest tak, jak marzyliśmy w czerwcu 89.
Zmarły w 2004 roku Jacek Kuroń jeden z twórców poczerwcowej rzeczywistości na krótko przed śmiercią powiedział dosadnie daliśmy d Niektórzy zgodzili się z nim, inni uważali / udawali, że nie ma sprawy i że liberalno-demokratyczny porządek nadal jest OK. Mój dwudziestoparoletni syn, doktorant na uniwersytecie, podsuwa mi na FB Sztuczne fiołki – to obraz niemieckiego malarza, grafika i karykaturzysty Georga Grosza przedstawiający kobietę i mężczyznę. Sprzedali demokrację za 500 zł, Marto mówi on do niej a ona – Demokracja, w której pozwala się na to, by rodzice nie mieli co dzieciom włożyć do garnka, jest z definicji sprzedajna Ciekawe czy widział to prof. Zbigniew Mikołejko, filozof, który w wywiadzie dla GW powiedział, iż 54% kobiet w wieku rozrodczym [] zostało kupione programem 500+ i mają w nosie naszą wolność.
Kuroń miał wiele racji, ale świętuję dzień 4 czerwca, nie zapomnę tego, co się wtedy wydarzyło i jak zmieniło moją ojczyznę.