Shylock – wow! [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA]
Niewiele o nim wiadomo, ale jego utwory znane są na całym świecie. Przegrywają podobno – jeśli chodzi o liczbę wydrukowanych kopii – jedynie z Biblią.
Wystawiane na deskach teatralnych, filmowane, komentowane wciąż na nowo zdają się nie tracić nic na aktualności. Porywają, smucą, skłaniają do refleksji, śmieszą. Bez nich trudno byłoby wyobrazić sobie światową kulturę, nic więc dziwnego, iż 400. rocznica śmierci ich autora wzbudza takie zainteresowanie i obfituje w różnego rodzaju, niekiedy zaskakujące, wydarzenia. Zaliczyć do nich niewątpliwie można projekt grupy aktorów z The Globe, którzy w ciągu trwającego ostatnie dwa lat tourne zagrali na całym świecie, także w miejscach najbardziej zagrożonych, Hamleta. To be or not to be słychać było nie tylko na scenie, ale również w parkach i świątyniach, na plażach czy w obozach dla uchodźców, m.in. w Afganistanie, Iraku, Sierra Leone czy Liberii. Multikina retransmitują, także do Polski, spektakle szekspirowskie z londyńskiego National Theatre, w sklepach pojawiły się czekolady z Otellem czy Falstaffem, procesja jazzowa muzyków z Nowego Orleanu uczciła rocznicę na ulicach Stratford, a na stronie Shakespearelives.org znaleźć można fotografie z Szekspirem w tle i poznać przepisy na trucizny, które pomagały bohaterom jego dramatów usuwać niewygodnych osobników. Ukazują się też kolejne powieści inspirowane twórczością autora Romea i Julii na zamówienie brytyjskiego wydawnictwa Hogarth Press tworzą je tacy pisarze, jak Anne Tyler czy Tracy Chevalier. Janette Winterson, o której już miałam okazję pisać, w swej Przepaści czasu odwołała się do Zimowej opowieści Szekspira, a kilka dni temu odbyła się premiera kolejnej książki, nawiązującej do Kupca weneckiego. Jej autorem jest Howard Jacobson, Brytyjczyk, laureat wielu nagród literackich, który powieści dał tytuł Shylock się nazywam.
William Szekspir swój dramat napisał pomiędzy 1594 a 1597 rokiem, jego akcję umieścił w XVI-wiecznej Wenecji, zaś głównymi bohaterami uczynił dwóch kupców – Antonia chrześcijanina i Shylocka Żyda, zajmującego się dawaniem wysokooprocentowanych kredytów. Wielu literaturoznawców uważa, że dramaturg utrwalił w sztuce negatywne stereotypy o Żydach, pokazując swego bohatera jako chciwego wyzyskiwacza, zaś jego adwersarza jako uczciwego i dobrego człowieka, co mogło wynikać z chęci przypodobania się ówczesnej widowni niewolnej od antysemickich poglądów. Przypomnijmy, że Żydów wygnano z Anglii w 1290 roku i dopiero za czasów Cromwella zezwolono im na ponowne osadnictwo, które rozwijało się bardzo powoli i z oporami. Nie powinno więc dziwić nazywanie Szajloka kundlem i niewiernym rabusiem, co znosi on z godnością, gdyż jak sam mówi jest Izraela przeznaczeniem cierpieć. Jednak na propozycję Antonia, by pożyczył mu pieniądze, nie waha się odpowiedzieć z ironią Jak to być może, by miał pies pieniądze / By mógł pożyczyć kundel trzy tysiące? Do transakcji w końcu dochodzi, pod warunkiem jednak, iż w razie niemożności spłaty pożyczki w terminie Shylockowi będzie się należał funt z ciała dłużnika. Ten funt u Howarda Jacobsona przyjmuje postać obrzezanego penisa. Pisarz, nie ukrywający swego pochodzenia i nazywający się sam żydowską Jane Austen, w prześmiewczy sposób traktuje szekspirowską intrygę i bierze swego rodzaju odwet w imieniu Shylocka. Jego bohater nie zostaje, jak w oryginale, wykiwany dzięki prawniczym sztuczkom i choć nie wszystko potoczy się zgodnie z jego oczekiwaniami, czuje na koniec, iż jest staromodny, ale zadowolony, zaś list do swojego przeciwnika, DAntona, kończy słowami nie jesteśmy na tym świecie po to, by wiecznie się smucić. Mówiąc o bohaterze mam na myśli nie tylko tytułowego Shylocka, ale i jego powieściowe alter ego – Simona Strulovitcha. Akcja Jacobsonowskiej powieści rozgrywa się w XXI-wiecznym Londynie, niektóre sceny w Wenecji, jednak to brytyjska stolica jest tu najważniejsza i londyńczycy, których pisarz portretuje niezwykle dowcipnie i trafnie. Mamy tu więc telewizyjny talk-show, operacje plastyczne, niezbyt rozgarniętych i żądnych sławy piłkarzy Premier League, bogatych mieszkańców Złotego Trójkąta i tych, którzy dopiero pretendują do wielkiego świata. By się doń dostać, u Szekspira poddani są próbie polegającej na wybraniu właściwej szkatułki do dyspozycji mają wykonaną ze złota, srebra i ołowiu, u Jacobsona chodzi o marki samochodów porsche carrera, bmw alpina i volkswagen garbus. Wygrywa ołów i garbus. Shylock to jednak nie tylko kpiny i uszczypliwości zarówno pod adresem chrześcijan jak i Żydów, to także poważne pytania. Obok ironii w rodzaju dojrzał jego dziadków w chustach i myckach, tratowanych kopytami kozackich wierzchowców, mruczących coś do swego omszałego boga, znajdziemy tu rozważania o długich wiekach niechęci i braku zaufania oraz niepokój o to, czy zostanie zachowana ciągłość narodu. Jest tu i zemsta i wybaczenie, a także miłosierdzie, które zarówno u Szekspira, jak i Jacobsona spada z nieba na ziemię jak rosa.
Gdybym miała zagrać w grę Emoji Shakespeare, zaprojektowaną podobno we współpracy z British Council w Rosji, powieści Howarda Jacobsona Shylock się nazywam przypisałabym ikonki przedstawiające serduszko i okrzyk wow! Jest poruszająca, mądra, a jednocześnie dowcipna. Świetna. Przed nami kolejne książki inspirowane Szekspirem Burza Margaret Atwood oraz Makbet Jo Nesbo nie mogę się ich doczekać. Ukażą się, tak jak dwie pierwsze, w polskim przekładzie, w Wydawnictwie Dolnośląskim.