Drzewko szczęścia albo los włókniarki [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA]
“Kiedy przemalujemy aleję Włókniarzy na aleję Włókniarek?” – pyta znajoma na Facebooku. “To już było” – odpowiada inna – “Teraz musimy wymyślić coś innego”. Od jakiegoś czasu w Łodzi, nazywanej kiedyś “miastem włókniarek”, trwają starania, by społecznej świadomości przywrócić pamięć o kobietach, dzięki którym rozwijał się przemysł lekki stanowiący o sile Ziemi Obiecanej.
Moja pamięć jest połowa lat 80. XX wieku, przygotowuję reportaż poświęcony łódzkim włókniarkom. Zaczynam od dziewcząt, które zapisały się do Ochotniczych Hufców Pracy i tam uczyły się zawodu. W miejscu, gdzie dziś stoi uniwersytecki paragraf, u zbiegu ulic Pomorskiej i Strykowskiej znajdował się budynek należący do OHP. Mijałam go codziennie jadąc do radia i w oknach – rano – widywałam suszącą się bieliznę, a wieczorami rozgadane dziewczęta z łokciami na parapetach. Po uzyskaniu pozwolenia od kierowniczki domu, umówiłam się z jego mieszkankami na spotkanie. W kilkuosobowym pokoju, pośród tapczaników, na których królowały pluszowe misie, wysłuchałam opowieści Gosi, Ani, Doroty i Kasi o ich planach i marzeniach. Przyjechały z małych miejscowości położonych niedaleko Łodzi, uczyły się w szkole przyzakładowej, marząc o pracy w jednej z fabryk i o miłości. Z błyszczącymi oczyma, rozgorączkowane, rozmawiały o sukienkach, jakie sobie kupią, gdy już zaczną zarabiać, zaśpiewały mi też tęskną piosenkę o tym jednym, jedynym, na którego czekają. Gdy wychodziłam od nich, dostrzegłam na parapecie roślinkę w doniczce. To drzewko szczęścia powiedziała Kasia trzymamy je, bo wierzymy w to, że przyniesie nam szczęście. Ja na przykład chciałabym dostać się do Obrońców Pokoju, wyjść za mąż i zostać w Łodzi na stałe. O tym, jak wygląda praca w fabryce, mówiły mało, miały za sobą niewiele przepracowanych godzin. Podobne drzewko szczęścia zobaczyłam w pokoju w hotelu robotniczym, gdzie mieszkały włókniarki zatrudnione w Marchlewskim Sylwia, Iza i Ewa, dwudziestokilkuletnie; na ścianach powiesiły obrazki z widokami, a na szafkach nocnych miały fotografie swoich narzeczonych. Gdy zjawiłam się u nich, jedna z nich wybierała się na trzecią zmianę do fabryki, dwie pozostałe marzyły o tym, aby wziąć prysznic i położyć się, czekał je kolejny dzień ciężkiej pracy. Że ciężka, już wiedziały. W hałasie, cały czas na nogach, z krótkim odpoczynkiem w zadymionym pokoju socjalnym. Jestem zmęczona mówiła Iza ale zarabiam, a co czekałoby mnie u nas na wsi? Wolę miasto, można pójść do kina, z chłopakiem do kawiarni, potańczyć. Jak wyjdę za mąż, będzie nam lżej. Kupimy może jakieś mieszkanie, wyjedziemy na urlop. Źle znoszę nocki, ale jakoś daję radę. A szczęście? No to chyba jest to? I ostatnia część tryptyku o łódzkich włókniarkach lat 80. z panią Marzeną umawiam się w fabryce, w zakładach 1 Maja. Kolega technik, z którym poszłam na nagranie widzi moją przerażoną minę hałas jest taki, że prawie niczego nie słyszę, ale on daje mi znaki wszystko w porządku, nagranie jest dobre. Po nocnej zmianie jedziemy z panią Marzeną do niej, na Widzew. Ogródek, a w nim niewielki domek, parterowy, piece na węgiel, jakaś komórka. Dzieci szykują się do szkoły i przedszkola, dziś odprowadzi je mąż, bo ona musi odpocząć po nocce, ale i tak ma w planach pranie, jakieś zakupy i pójście z chorą mamą do lekarza. Gdy syn i córka wychodzą z domu, siada ciężko na krześle, z opuszczonymi rękoma. Pytam o jej szczęście wybucha płaczem. Reportaż Drzewko szczęścia nie zostaje wyemitowany wstrzymujący go redaktor naczelny mówi, że nie może go puścić, bo po jego wysłuchaniu żadna z kobiet nie chciałaby zostać włókniarką
Łódzkie fabryki przetrwają jeszcze kilka lat. Po niektórych z nich zostaną ruiny. Część, jak Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Marchlewskiego, które utworzono w dawnej fabryce Izraela Poznańskiego, będą miały swoje życie po życiu, choć w nieco innym charakterze. Dzisiejsza Manufaktura pamięci o włókniarkach przechowuje raczej mało, choć istnieje tu niewielkie Muzeum Fabryki, powstałe dzięki ostatniemu dyrektorowi zakładu i części pracowników. W innych miejscach jest jeszcze gorzej. Pamięć starają się przywrócić ludzie dbający o własną tożsamość socjolodzy i antropolodzy kultury, historycy, osoby związane ze środowiskiem Krytyki Politycznej, Kolektyw Kobiety znad Łódki. Kilka dni temu KP razem z Cyfrowym Archiwum Łodzian Miastograf.pl oraz Stowarzyszeniem Topografie zorganizowały projekcje filmów poświęconych łódzkim włókniarkom oraz przypomniały wydarzenia z 1971 roku, kiedy to pracujące w fabrykach kobiety zorganizowały strajk, sprzeciwiając się planowanym obniżkom zarobków. 14 lutego do strajkujących przyjechał nowo wybrany premier, Piotr Jaroszewicz. Rozmowy toczyły się w zakładach Marchlewskiego i Obrońców Pokoju. Nie doszło do porozumienia. Stawały kolejne fabryki, 15 lutego strajkowało już 55 tysięcy osób, mówiono o rozruchach na Piotrkowskiej. Tego samego dnia podano komunikat – nie było już mowy o obniżce wynagrodzeń, obiecano również modernizację zakładów włókienniczych. Mało kto o tym pamięta. Mało kto też pamięta o tysiącach kobiet, które wraz z transformacją straciły miejsca pracy i możliwość utrzymania rodziny. Pewnie były wśród nich Gosia, Sylwia, Dorota czy Ania. O ich losach, o tym, co pozostawiły za sobą opowiada film Miasto kobiet Witolda Szymczaka, który zostanie ukończony pod koniec tego roku, będzie więc okazja, by przy kolejnej rocznicy strajków do niego się odwołać. By pomyśleć o dzielnych kobietach budujących przemysłową Łódź, która odeszła w przeszłość, choć jak twierdzą niektórzy nie musiała i nie powinna.
A drzewko szczęścia zwane też drzewkiem pieniężnym? No cóż, nie zawsze przepowiednie sprawdzają się.