Otwieramy Opener
W tym roku na Openerze chyba nie ma aż takich gwiazd by fani muzyki mogli uznać festiwal za wyjątkowy. Chociaż szykuje się kilka znakomitych koncertów jak chociażby zawsze świetni Kasabian czy Modest Mouse. Iza Lach, która zagra swój koncert na gdyńskim festiwalu w piątek będzie w sumie jedyną przedstawicielką Łodzi.

Trzeba jednak przyznać, że to nie będzie festiwal z wybitnymi osobowościami na miarę Bruce’a Springsteena, na którego koncert czeka wielu fanów w Polsce, w tym piszący te słowa. Nie ma tak porażających artystycznie propozycji jak wyjątkowa wizyta Prince’a. Z prawie setki wydarzeń festiwalowych chciałbym Państwu przypomnieć sylwetkę grupy, na której koncert liczę najbardziej. To wspomniani Modest Mouse.
Modest Mouse to jedna z tych grup, które mają status kultowej i całkowicie na niego zasługują. W Polsce jeszcze nigdy nie koncertowali. Najbliżej byliśmy dwa lata temu, ale zespół ostatecznie odwołał całą europejską trasę w tym koncert na Openerze. Dotrzymali słowa o powrocie, dlatego zobaczymy ich z zupełnie nowym materiałem! Modest Mouse został założony w 1993 roku przez gitarzystę i wokalistę Isaaca Brocka, basistę Erica Judyego i perkusistę Jeremiaha Greena. Pierwszym długogrającym albumem zespołu był “This Is a Long Drive for Someone with Nothing to Think About”, wydany w 1996. Płyta zebrała doskonałe recenzje w niezależnej prasie muzycznej i obecnie należy do kanonu niezależnego rocka dzięki takim utworom jak otwierający ją “Dramamine”. Po wydaniu w 1997 The Lonesome Crowded West” zespół zdobywał coraz większy rozgłos, co przypieczętował kontraktem z dużą wytwórnią, Epic Records. Pierwszym wydawnictwem w nowym miejscu zostało “The Moon & Antarctica” (2000). Album zrywał z hałaśliwym, pustynnym rockiem pierwszych albumów i przynosił bardziej wypolerowaną produkcję. Z drugiej strony, teksty i brzmienie na tej płycie są szczególnie mroczne i chłodne, pełne tłumionej złości.
Po kilku zmianach w składzie, zespół powrócił w 2004 z “Good News for People Who Love Bad News” i sięgnął po światową sławę. Album przyniósł hity “Float On” i “Ocean Breathes Salty”. Znalazł się na czołowych miejscach list przebojów i sprzedał w ponad milionie egzemplarzy. Naturalnym stał się fakt, że od tego momentu Modest Mouse można było częściej spotkać w wielkich salach, a nie klubach na 500 osób. Dwa lata później, wspólnie z Johnnym Marrem, gitarzystą legendarnych The Smiths, Modest Mouse nagrali album “We Were Dead Before the Ship Even Sank” (2007), który zadebiutował na pierwszym miejscu listy Billboardu. Do dziś to jeden z największych sukcesów w historii amerykańskiej alternatywy. Na nowy album Modest Mouse czekaliśmy osiem lat. 15 marca ukaże się Strangers To Ourselves, szóste studyjne wydawnictwo amerykańskiego zespołu. Poznaliśmy trzy single, wiemy, że będzie to znakomity album!
Niewątpliwie wydarzeniem będzie koncert powaracjacych po latach nieobecności i narkotykowych skandali The Libertines. Natomiast czy będzie to wydarzenie także natury artuystycznej? No nie wiem Zobaczymy w jakiej formie są Pater Doherty i jego koledzy.
Pete Doherty i Carl Bart. W relacji tych dwóch muzyków zawiera się cała skomplikowana historia The Libertines, jednego z najważniejszych brytyjskich zespołów XXI wieku. Dokładnie rok po reaktywacji londyński kwartet jest główną gwiazdą czołowych festiwali na Wyspach, a ich powstający album to prawdopodobnie najbardziej oczekiwana płyta tego roku. Kiedy zaczął się ten fenomen? W 1997 roku doszło do przypadkowego spotkania Petea i Carla. Pete przyszedł odwiedzić swoją siostrę, która dzieliła mieszkanie ze studentem dramatopisarstwa. Tym studentem był Bart. Tak narodziła się przyjaźń od pierwszego wejrzenia, którą przypieczętowało założenie zespołu The Libertines. Na swój oficjalny singlowy debiut musieli czekać do 2002 roku, ale było warto. What A Wester wyprodukowany przez Bernarda Butlera ze Suede ukazał się w Rough Trade, wytwórni pamiętającej najlepsze lata postpunka i będącej kolebką indie-rocka na Wyspach. Pomogła lokalna londyńska sława zdobywana chaotycznymi koncertami w mieszkaniach oraz ogromny sukces The Strokes i The Vines, odpowiednio amerykańskich i australijskich odnowicieli gitarowego grania, które zmieniło scenę muzyczną wraz z nadejściem nowego milenium.
Miesiąc po premierze pierwszego singla The Libertines zamknęli się w studiu i pod okiem Micka Jonesa, gitarzysty The Clash, zarejestrowali materiał na Up The Bracket. Ten przełomowy (nie tylko dla grupy, ale także całej brytyjskiej sceny) debiut ukazał się w październiku 2002 roku i z miejsca stał się przebojem, obiektem kultu fanów i zachwytu muzycznej prasy. 39 minut witalnego, garażowego rocka, naturalnie zadziornego, nieprzestylizowanego i po prostu świetnie zagranego. Niestety, wraz z sukcesem Up The Bracket i tempem koncertowego życia (w 2002 roku zagrali ponad sto koncertów) zaczęły się problemy. Doherty, uzależniony od ciężkich narkotyków, popadł w konflikt z resztą zespołu, zwłaszcza z Bartem. Kumulacją fatalnych wydarzeń 2003 roku było włamanie Dohertyego do mieszkania Barta i 2-miesięczne więzienie. Doherty nie uczestniczył też w największych festiwalowych koncertach The Libertines i praktycznie był nieobecny w czasie nagrywania singla Dont Look Back Into The Sun. Ponowne spotkanie muzyków nastąpiło w dniu wyjścia Dohertyego z zakładu karnego. Przez kilka miesięcy wydawało się, że sytuacja w zespole jest ustabilizowana, ale konflikty w studiu i narkotyki spowodowały ponowne odejście Dohertyego ze składu. Ostatni, krótki koncert zagrali w czerwcu 2004 roku. Dwa miesiące później ukazała się druga płyta The Libertines, zatytułowana po prostu The Libertines. Album znalazł się na szczycie najchętniej kupowanych płyt w Wielkiej Brytanii, ale Pete nie wziął udziału w jego promocji. W tym czasie zajmował się już swoim nowym zespołem, Babyshambles. Znamienne, że najważniejszym utworem na drugim albumie The Libertines, a także ich największym przebojem stało się nagranie Cant Stand Me Now, będące wiwisekcją relacji love & hate.
Ostatni koncert The Libertines zagrali w Paryżu, w grudniu 2004 roku. Na ponad pięć lat zniknęli ze sceny. Powrót nastąpił latem 2010, zagrali dwa festiwalowe koncerty oraz dwa małe klubowe występy i zniknęli na kolejne 4 lata. Dziś ich powrót wydaje się trwalszy niż kiedykolwiek wcześniej. Atmosfera w zespole jest bardzo dobra, muzycy pracowali w Tajlandii nad nowym albumem i ogłosili kilka festiwalowych koncertów. Dawne problemy prawdopodobnie zawsze będą budowały historię The Libertines, zespołu o wiele dojrzalszego niż dekadę temu.
Całą twórczość The Libertines można zamknąć w niewielu ponad 30 utworach, ale jest to materiał tak bogaty kompozytorsko, tak świetnie napisany i wzbogacony tekstami, które z racji wykształcenia ich autorów (ale i doświadczenia) są nie tylko bardzo współczesne, ale także wyjątkowo poetyckie. Jedyna składanka w dyskografii The Libertines Time For Heroes wypełniona jest w całości przebojami, a przecież złożyły się na nią utwory tylko z dwóch płyt i kilka singli! I taki też będzie ich pierwszy polski koncert jak swoiste the best of zagrane polskiej publiczności po raz pierwszy, w oryginalnym składzie.
Iza Lach pojawi się na scenie Openera w piątek. Otworzy scenę zwaną Talent Stage. Jej koncert rozpocznie się około 17,30. Czy pojawią się na scenie czarnoskórzy raperzy z Kanady, z którymi nagrywała ostatnio dla telwizji program Made in Polska Nie wiemy natomiast ma zaprezentować publiczności Openera kilka nowych piosenek z nowej, świeżo powstającej płyty.
Festiwal zaczyna się dzisiaj i potrwa do soboty włącznie.