Serce Bieńczyka [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Spotkanie z autorem zbioru świetnych esejów “Jabłko Olgi, stopy Dawida” – Markiem Bieńczykiem – było jednym z najbardziej interesujących wydarzeń ostatnich dni. Także – niezwykły wieczór w Sali Lustrzanej Pałacu Poznańskiego z udziałem Olgi Tokarczuk i jej “Księgami Jakubowymi”. Do tego – wydany po raz pierwszy w całości w Polsce “Dziennik” Dawida Sierakowiaka. Wszystkie one splatają się w przedziwny sposób i tworzą coś osobnego, niepowtarzalnego.
![Serce Bieńczyka [Piszę, więc jestem - Joanna Sikorzanka] 1 13906 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/13906-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Dawid – ten z łódzkiego getta i ten z opowieści Marka Bieńczyka. Nastolatek, który zmarł z głodu i dziewięćdziesięciokilkuletni mężczyzna, który ocalał. Raz jeszcze wracam do zapisków “chłopaka z muralu” – tak nazwałam go pisząc ubiegłotygodniowy felieton – zapisków o głodzie, szarej codzienności , braku nadziei. Sierakowiak czyta w oryginale “Sagę rodu Forsyte’ów” i “Buddenbrooków”, tłumaczy Owidiusza, pisze wiersze, a jednocześnie, z niezwykłą skrupulatnością, notuje racje żywnościowe przydzielane w getcie – “mięso raz na 3 lub 4 tygodnie, po 10 dkg na osobę”, “zjedliśmy dziś ostatniego kartofla w zupie”, “[…] ojciec znów dobrał się do mojego chleba. Będę musiał czekać do czwartku, aż mi odda 12 dkg, które sobie pożyczył”… Czytająca “ten dramatyczny dokument walki o każdy dzień” Marta pisze na Facebooku – “odważyłam sobie przykładowe 10 dkg cukru, żeby to zobaczyć – porcja na 10 dni – koszmar”. Dziewiętnastoletni Dawid, za drutami getta, osaczony przez głód, umiera. Dwudziestojednoletni Dawid z opowieści Marka Bieńczyka ucieka i – aby przeżyć – chodzi po mieście od rana do wieczora, bo “tylko w ruchu twarz człowieka zaciera swe rysy”. Chodzi w dzień, śpi w nocy w piwnicach, do których się włamuje. Towarzyszący mu inny zbieg rankiem opluwa mu twarz, by stała się “twarzą na pokaz”, to ich codzienna toaleta, on robi potem to samo i ruszają w miasto dwaj wieczni tułacze, wiecznie w ruchu. Patrzący na stopy starego już, śpiącego w gościnnym łóżku, Dawida autor zauważa – “trzyma je lekko rozstawione, pomyślałem, że gotowe do marszu”.
Stopy Dawida – jabłko Olgi, podarowane jej przez siedzącą obok kobietę w pociągu. Jabłko, które przyniosło niebywałe wrażenia – “słodycz słodyczy, rześkość rześkości, czystość czystości”. Zanim jednak o tej Oldze i jej czterech porach roku napiszę, chciałabym na chwilę wrócić do wieczoru z inną Olgą, Olgą Tokarczuk, autorką “Ksiąg Jakubowych”, która przyjechała do Łodzi na niecodzienne spotkanie. O “Księgach” wydanych przez Wydawnictwo Literackie napisano już wiele; w rozmaitych recenzjach czy rozmowach z autorką pojawiają się główni bohaterowie opowieści, a więc Jakub Frank i jego wyznawcy, ksiądz Benedykt Chmielowski, autor pierwszej polskiej encyklopedii – “Nowych Aten”, ówcześni władcy, dostojnicy kościelni, mowa jest o wielonarodowej i różniącej się religijnie Rzeczypospolitej Obojga Narodów drugiej połowy XVIII wieku, natomiast w czasie spotkania w Pałacu Poznańskiego uwagę zwrócono na wątek kobiecy. W czytanych performatywnie przez Kolektyw Kobiety znad Łódki fragmentach przywołano postacie Jenty, Chai, Gitli, Chany czy Awaszy, niezwykłe. Przypomnijmy choćby niepokorną Gitlę, córkę sekretarza lwowskiego rabina, która ucieka z domu i – jak pisze Tokarczuk – “Stoi na rogu ulicy[…], wiatr podwiewa jej cienką spódnicę i drobinki zmrożonego śniegu topią się na jej cienkich pończochach […] Powoli godzi się z myślą, że wygląda jak ladacznica, ma potargane włosy, jest brudna, głodna. I nagle czuje się zupełnie wolna. Wchodzi na pierwsze lepsze podwórko, […] a potem idzie schodami na piętro i po chwili puka do pierwszych z brzegu drzwi. Otwiera jej wysoki, zgarbiony mężczyzna[…], na nosie ma szkła. – Jestem prawnuczką polskiego króla mówi Gitla.”
“Księgi Jakubowe” bowiem to także opowieść o kobietach, ich losie, miejscu w społeczeństwie, które wyznaczyło im służebną rolę wobec mężczyzn, próbach zaznaczenia swojej odrębności i marzeniach o wolności. Opowieść wielozmysłowa, która pozwala nam zobaczyć żydowski sztetl, jasnogórski klasztor, otomański pałac i dom w Firlejowie na Podolu, gdzie ksiądz Chmielowski pisze słynne słowa – “Koń, jaki jest, każdy widzi”. Pozwala poczuć unoszący się nad wsią dym i orientalne perfumy, usłyszeć słowa wymawiane w języku polskim, tureckim, hebrajskim, rosyjskim czy w jidysz. Tę zmysłowość odnajdziemy także w esejach Marka Bieńczyka, chociażby w przywołanym już “jabłku Olgi”, ale nie tylko. Ci, którzy sięgną po wydaną w Wielkiej Literze książkę, przekonają się sami. “Byłam dziewczyną, byłam późną godziną, strużką deszczu na asfalcie […] Trącałam liście na drzewach, piłam kwaśne mleko, chuchałam na szyby […] Szłam przecinką, wydmą, plażą. […] Miałam sześć, szesnaście, sześćdziesiąt lat, miałam misia, dwie pończoszki, szłam ulicą, miedzą, lasem”…
Kiedy podeszłam do autora, by poprosić go o autograf i podziękować za piękne opowieści, tak bliskie mym doznaniom, pochylił się nad stroną tytułową i napisał – “Drogiej Pani Joannie – z przyjaźnią – “Jabłko Olgi, stopy Dawida, serce Bieńczyka”.