Psychoterapia i analiza przeszłości
Od analizy przeszłości psychoterapia bierze swój początek. A konkretnie, od psychoanalizy – klasycznej metody prowadzenia psychoterapii. W swej ortodoksyjnej formie: z pacjentem leżącym na kozetce i wpatrującym się w sufit oraz psychoanalitykiem siedzącym tuż za głową pacjenta, wszystko skrzętnie notującym. Raz na dwa albo trzy spotkania zabierającym głos, żeby wskazać na jakieś powiązanie pomiędzy faktem z dzieciństwa a obecną sytuacją życiową pacjenta. Jak w filmach.
Psychoanaliza miała, i wciąż ma, podstawowe założenie: jeśli uda się przenieść coś z nieświadomości do świadomości, rozwiąże to problem. W Trzech obliczach Ewy doktorowi to właśnie się udaje. I, w znacznej mierze, trudno się z tym nie zgodzić. Rzeczywiście, będąc nieświadomymi pewnych uwarunkowań, jakie nami kierują, jesteśmy ich niewolnikami. A uwarunkowania te są kształtowane właśnie w okresie dorastania. Albo, rzadziej, jako rezultat jakichś innych silnych przeżyć już w okresie dorosłym.
Psychoterapia: chwile, gdy coś kliknie
Te chwile zdarzają się raz częściej, raz rzadziej. To zależy głównie od klienta. Od jego zaangażowania, umiejętności łączenia faktów albo tego, czego oczekuje od psychoterapii. Bardzo często chwile te następują poza godzinami przeznaczonymi na spotkania psychoterapeutyczne. Przed zaśnięciem, przy porannym piciu kawy lub na spacerze. Nierzadko dzieje się też tak, iż najpierw dostrzegamy jakiś mechanizm funkcjonowania u innej osoby – u kogoś, kogo znamy – i dokonujemy jego analizy a dopiero moment później zdajemy sobie sprawę, że ten mechanizm również – albo przede wszystkim – dotyczy nas samych. Jest to pewnego rodzaju wgląd w siebie. Zygmunt Freud, po takich momentach, wypalał sobie z pacjentem po cygarze.
Ale jest też inny punkt spojrzenia na to, o czym właśnie mówimy. Czy ktoś z Czytelników był kiedyś na spotkaniu towarzyskim, gdzie większość z obecnych ukończyła kilkuletnie procesy psychoterapeutyczne (albo wciąż w nich jest)? Na spotkaniu, podczas którego każdy jest super świadomym samego siebie. Oraz uzurpuje sobie prawo bycia super świadomym struktury psychicznej każdej innej osoby wokoło bądź – w najlepszym przypadku – usilnie próbuje ją zrekonstruować. Takie wzajemne werbalne dżudo. Albo szachy. Połączone z milionem westchnień i przytaknięć. Gdy jednocześnie oczywistym jest, że każdy spośród obecnych, włącznie z nami samymi, jest – używając języka potocznego – zdrowo szurnięty.
Właśnie na tym polega cała rzecz w tej kwestii. Są tacy ludzie, którzy nie mają prawie w ogóle przemyśleń na temat samych siebie. Z różnych powodów. Po prostu, w ich przypadku rzeczy tylko „się z nimi dzieją”; są jak zwierzęta, reagujące odruchowo. Ale można też przesadzić w drugą stronę. Można, jak jeden z bohaterów filmów Woody’ego Allena, chodzić na psychoterapię kilkanaście lat i wiedzieć na swój temat prawie wszystko, a i tak żyć smutne życie.
Przeszłość i przyszłość: co jest ważniejsze
Wątpimy, żeby na tak postawione pytanie duża część osób odpowiedziała: przeszłość. Takie osoby, oczywiście, mogą się zdarzyć. Na przykład, osoba u schyłku życia. Osoba, która przeżyła ileś tam lat, z drugą ukochaną osobą. Dała życie potomstwu; osiągnęła już cele, jakie chciała osiągnąć i wie doskonale, że kolejnym osiągnięciom albo by już nie podołała, albo już zwyczajnie robić tego nie chce. Taka osoba może żyć przeszłością. I ma do tego prawo.
Każdy ma do tego prawo. Każdy może sobie żyć przeszłością. Każdy może ocenić rzeczy, które już przeżył jako wystarczające do tego, aby go w jakiś sposób wypełnić czy zająć. Według logoterapii, celem życia może być również przeżywanie cierpienia. Może nim więc być także i przeżywanie cierpienia z przeszłości. Godne jego przeżywanie. Albo i niegodne. Jak kto woli. Kluczowe jest jednak właśnie to, co kto woli.
Nie można oprzeć się wrażeniu, że właśnie ta większość osób, która na wcześniejsze pytanie odpowiedziałaby, iż ważne jest tylko to, co dopiero nastąpi, żyje właśnie – przede wszystkim – tym, co już się wydarzyło. I w takim wypadku życie przeszłością, jako niewolnik własnej nieświadomości, wydaje się mniej groźne. Bo ten status można stosunkowo łatwo zmienić, chociażby dzięki psychoterapii. Dużo groźniejsze jest wprowadzanie takich zmian jako rezultatu pewnego procesu samooszukiwania siebie; tworzenia iluzji zmiany.
Psychoterapia: wgląd w siebie samego
Wgląd w siebie samego może, i powinien, służyć w psychoterapii tylko jednej rzeczy: żeby już „teraz” coś z tym zrobić. Sam moment „acha” nie wystarczy. Po prostu nie. Trzy twarze Ewy to stary film. Zygmunt Freud już dawno nie żyje. A Woody Allen jest skrajnym neurotykiem, o czym sam mówi.
Zgoda, wgląd w siebie samego jest potrzebny. Jest niejako warunkiem, punktem wyjściowym, fundamentem, jakiegokolwiek procesu zmiany. Ale, na przykład, wracanie bez końca do relacji z matką albo ojcem, gdy już – tak naprawdę – wszystko o tej relacji z matką czy ojcem zostało powiedziane, powoduje tylko jedną rzecz: tkwienie dzisiaj, tu i teraz w relacji z matką lub ojcem. Jest to łatwe. Ale prowadzi to donikąd.
Jeśli ktoś chce tkwić w przeszłości, jak to było napisane wyżej, ma do tego prawo. Ale niech to zrobi w sposób w pełni świadomy. Przyzna się do tego przed samym sobą. Przemyśli. Porówna wszystkie korzyści i straty z tym związane. I dokona wyboru. W pełni świadomego wyboru.
Psychoterapia i przyszłość
Piękno życia polega między innymi na tym, że w każdej chwili można zacząć postępować inaczej niż postępowało się w podobnych okolicznościach w przeszłości. Można w ten sposób inaczej ukształtować samego siebie. Inaczej: w efekcie, ukształtować relacje z otoczeniem. Oraz, w dalszej konsekwencji, zacząć inaczej się czuć.
Jest to zarazem trudne, jak i banalnie proste. Trudność polega na tym, że najpierw trzeba mieć chęć, potem wgląd, a potem narzędzia. Wgląd i narzędzia można uzyskać w procesie psychoterapii ale można je też uzyskać na wiele innych sposobów. Potem przychodzi rzecz zarówno najtrudniejsza, jak i najprostsza: robienie. Nie chodzi tu o żadne oddzielanie poprzedniej części naszego życia grubą kreską i rozpoczynanie nowego życia, na nowo. Nie chodzi o to, że już „od teraz” zawsze będzie robiło się wszystko prawidłowo. Chodzi o to, żeby po prostu to zacząć robić. I kontynuować. I nie poddawać się.
Przyszłość nie jest czymś nam danym. Nie jest zapisana w gwiazdach. Nie jest czymś nam narzuconym. W każdym momencie mamy możliwość kształtowania swojej przyszłości. Wykuwamy ją. Możemy nie mieć wpływu na okoliczności zewnętrzne, ale zawsze mamy wpływ na to, jak na nie odpowiemy. I niekiedy możemy zasłonić się tym, że czegoś nie wiedzieliśmy. Ale nigdy nie powinniśmy się tym zasłaniać, gdy tak naprawdę wiedzieliśmy albo wiedzieć mogliśmy.