Kamil Kijanka: Czy udało się już wypocząć po ostatnim wyczynie?
Dorota Rasińska-Samoćko: Tak. Na szczycie było mnóstwo emocji i to jest normalne, że potrzebowałam trochę czasu na to, by dojść do siebie. Jest już jednak wszystko w porządku. Wchodziłam na szczyt Sziszapangmy 9 października. Wejście to jedna rzecz. Trzeba pamiętać o powrocie. To jest kolejna sprawa. Na szczyt weszłam zresztą bardzo szybko. Zajęło to niespełna osiem godzin. Praktycznie 3-4 godziny wcześniej niż przypuszczałam. Ze szczytu zeszłam także bardzo szybko. Przede wszystkim dlatego, że zapowiadali załamanie pogody. Faktycznie, był niezwykle silny, huraganowy wiatr. Kiedy wydawało się, że najgorsze już za nami, pojawił się problem z powrotem do Polski. Ze względu na powodzie i lawiny błotne w Nepalu musiałam wszystko przeorganizować i przedostać się najpierw przez Tybet. Wymagało to niezwykłej logistyki. Teraz już w Polsce powoli dociera do mnie waga mojego osiągnięcia, jego rekordowy czas oraz jak wiele wysiłku włożyłam, by osiągnąć ten wymarzony cel. Zasadniczą część ekspedycji sfinansowałam sama. Jednocześnie chciałabym podziękować wszystkim którzy mnie wspierali, pomagali ekwipunkowo i wierzyli w moje jakby się wydawało nierealne cele, a szczególnie mojemu jedynemu partnerowi finansowemu w wyprawie na Gaszerbrumy Alpenverein Austria.PL.
„Szybkość” to jedna z Pani cech rozpoznawczych. Przez nią doczekała się Pani pseudonimu „Speed Lady”.
Prawda. Jako pierwsza Polka i piąta kobieta w historii zdobyłam Koronę Himalajów i Karakorum. W dodatku, w rekordowym czasie – trzech lat. Bez komercyjnego teamu i wielkiego wsparcia sponsorskiego. Do każdej wyprawy przygotowuję się bardzo poważnie. Ten mój pseudonim wynika z treningu i wytrzymałości psychicznej. Nie ścigam się jednak z nikim celowo i to po prostu samo tak pięknie wychodzi. Przydomek ten wziął się bezpośrednio z mojej wyprawy na Nanga Parbat w 2022 roku. Dla mnie była jedną z najtrudniejszych gór, nawet trudniejszą niż K2. Mimo to, udało mi się pokonać odcinek z Obozu I do II w nieco ponad 6 godzin, podczas gdy inni, nawet ci dobrze znający tę trasę, na dotarcie potrzebowali godzinę lub dwie więcej. Moi współpracownicy z Pakistanu dziwili się, że to ja na nich czekałam na górze z kubkiem gorącej herbaty, a nie na odwrót. Stąd też wzięła się „Speed Lady” oraz wielki szacunek i respekt wśród Nepalczyków i Pakistańczyków. Kiedy na jednej z wypraw przybyłam do bazy, usłyszałam jak wszyscy zaczęli skandować moje imię. Było to dla mnie ujmujące i wzruszające, bo do tamtej chwili wydawało mi się, że jestem jednym z wielu wspinaczy.
Czyli celem samym w sobie nie było zdobycie wszystkich ośmiotysięczników jak najszybciej? Pani dokonała tego w ponad trzy lata.
Zupełnie nie. To wyszło tak naturalnie. Konsekwencja wielu lat doświadczenia i przygotowań. Kiedy wspinam się, po prostu czuję radość. Mimo wysiłku i obciążenia. U mnie zaczęło się to wszystko od zdobycia Mount Everestu w 2021 roku. Wtedy tak naprawdę mogłam przekonać się, czy to jest w ogóle coś dla mnie. Często słyszałam, że to, co chcę zrobić, jest niemożliwe. Ja chciałam jednak sprawdzić swoje granice wytrzymałości. Rok później w ciągu miesiąca weszłam w Nepalu na cztery ośmiotysięczniki. Niektórzy przygotowują się całe życie, by zdobyć K2, a dla mnie to było pięknym podsumowaniem sezonu. Pamiętam, że musiałam dość sprawnie z niej zejść bo zamykało się okno pogodowe. Kiedy jednak weszłam na ten szczyt, trafiłam na czterdzieści minut dość dobrej widoczności, podziwiałam Himalaje, w tym piękny Broad Peak.
Podczas takich wypraw na pewno nie brakuje trudnych, wręcz ekstremalnych sytuacji. Tak jak wtedy, gdy zabrakło dla Was namiotu.
Tak, to było podczas jednej z moich ostatnich wypraw w Pakistanie w lipcu podczas wejścia na Gasherbrum I. Wchodziliśmy małą grupą, czterech wspinaczy i 3 szerpów. Mieliśmy naprawdę trudne warunki. Po pewnym czasie, nie bez trudu, udało mi się dotrzeć wraz z moim partnerem do trzeciego obozu. Tam też, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, miał czekać na nas namiot, gdzie mielibyśmy kilkanaście minut na to, by się ogrzać i odsapnąć. Na miejscu okazało się, że nie ma dla nas miejsca. Wiał wtedy bardzo mroźny wiatr. Wiedziałam, że nie możemy czekać, bo zamarzniemy. Po kubku gorącej herbaty ruszyliśmy w dalszą drogę. Była to dla nas niezwykła walka z własnymi słabościami. Himalaje pokazują czasem etykę i prawdziwe oblicze ludzi. Wszystko weryfikuje się tam na górze. Było to dla mnie wyjątkowo przykre, bo Włochom z tamtej ekipy, która zachowała się tak wobec nas, pomagałam wcześniej podczas wyprawy na K2. Czasami tak jednak bywa.
Zakładam, że niebezpiecznych przygód było jednak więcej.
Doskonale pamiętam powrót z K2. Kiedy wydawało mi się, że wszystko co najtrudniejsze już za mną, prawdziwe przygody przytrafiły mi się później. Myślałam, że po tym jak przeżyliśmy dwa załamania pogody i zdobyliśmy szczyt, wszystko pójdzie już z górki. Jakieś czterdzieści minut przed obozem czwartym pojawiła się niestety biała ciemność. Jest to niezwykle niebezpieczne zjawisko. Wszystko się wtedy zlewa. Nie wiemy, czy idziemy do góry, czy na dół, czy gdzie są szczeliny. W tej mgle utknęliśmy w dwie osoby. Zastanawialiśmy się, co robić. Dyskutowaliśmy, jak powinniśmy się zachować. Ostatecznie wygrał zdrowy rozsądek. Przeczekaliśmy najgorsze kilkadziesiąt minut i bezpiecznie zeszliśmy, gdy zaczęliśmy dostrzegać pierwsze zarysy. Trzeba było zachować zimną krew.
Porozmawiajmy o Pani karierze dyplomatycznej.
W dawnej Jugosławii byłam sekretarzem ds. politycznych i jednocześnie pełniłam rolę rzecznika Ambasady RP. Okres ten wspominam bardzo dobrze. Mogłam sprawdzić swoje umiejętności dyplomatyczne, wiedzę oraz mieć możliwość reprezentowania Polski na tak trudnym terenie. Byłam też świadkiem historii. Mogłam na własne oczy obserwować rozpad Jugosławii, kształtowanie się niepodległego Kosowa. Uczyłam się sztuki negocjacji i dyplomacji, co przydaje mi się do dziś. Wielokrotnie odwiedzałam właśnie Kosowo i były tam takie regiony, gdzie ze względów bezpieczeństwa musiałam nosić kamizelkę kuloodporną i podróżowałam opancerzonymi samochodami. Bałkany w tamtym okresie kształtowania się państwowości nie były nadal do końca stabilne i nie byliśmy pewni, czy coś na nowo się tam niebezpiecznego nie wydarzy. Trzeba było na siebie uważać.
Jest Pani także zapaloną miłośniczką podróży, czego efektem są już dwie wydane książki.
Pierwsza z nich to jest „Moja Azja”, a druga to „Australia i coś więcej”. Opowiadam w nich o swoich doświadczeniach z podróży po takich krajach i regionach jak Laos, Wietnam, Kambodża, Australia czy Polinezja Francuska. Sama odkrywam ludzi, naturę i dzielę się swoimi wrażeniami. Wybrałam się z plecakiem w takie tereny, gdzie biała kobieta postrzegana jest często za pewien ewenement. Ja jednak jestem niezwykle otwarta do ludzi i spragniona poznawania innych kultur, co pozwoliło często otworzyć serca poznanym podczas tych podróży ludziom. Serdecznie zachęcam do sięgnięcia po moje książki, w których opowiadam o wszystkich swoich doświadczeniach z tych niesamowitych miejsc, jak np. podróżuje się promem po Wschodniej Indonezji, gdzie opóźnienia liczy się nie w godzinach i dniach, czy jak smakuje „balut”, czyli zarodek kaczego jaja, czy jak na Vanuatu zwiedzam wyspę z misjonarzami. Dodatkowo to dla mnie wielka radość, jak mogę swoimi wrażeniami i emocjami podzielić się z czytelnikami i wysłać im osobiście książki z autografami.
Jakie cele stawia sobie Pani jeszcze przed sobą?
Jestem niezwykle dumna z tego co udało mi się osiągnąć – jako pierwsza Polka mająca Koronę Himalajów i Karakorum i jako piąta himalaistka na świecie. Odnajduję wielkie pokłady radości i satysfakcji z tych wypraw, więc nie potrafiłabym zrezygnować z kolejnych ekspedycji w Góry Wysokie. Mam w planach ukończenie marzenia Podwójna Korona, czyli Korona Himalajów i Karakorum oraz Korony Ziemi. Wtedy będzie to ukoronowanie całego projektu i będę jedyną kobietą, która będzie miała taki tytuł. To jest plan na najbliższe miesiące. A potem kolejne wyśnione cele ku realizacji…