• O nas
  • Reklama
  • Prywatność
  • Kontakt
TELEFONY DO STUDIA: (42) 678 78 78 | 606 78 78 78
SŁUCHAJ NA ŻYWO
środa, 25 czerwca 2025
  • Zaloguj
Radio Łódź
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Mocne nocne
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Woda nie tylko święcona
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności
Brak wyników
View All Result
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Mocne nocne
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Woda nie tylko święcona
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności
Brak wyników
View All Result
Radio Łódź
LIVE
Brak wyników
View All Result
  • Mariusz Janik
    Mariusz Janik
    Zobacz wszystkie artykuły
  • 25 czerwca 2025 10.26
  • 25 czerwca 2025 15.55

Dariusz Postolski, czyli człowiek-orkiestra. „Myślę, że ojciec byłby ze mnie odrobinę dumny” [ROZMOWA]

O czym marzy Dariusz Postolski? Co sprawiło, że został nauczycielem, a nie piłkarzem? Dlaczego śpiewał na imieninach słynnego „Janosika”? Kiedy wesela stają się najbardziej niebezpieczne? W drugiej odsłonie wywiadu-rzeki Dariusz Postolski odpowiada nie tylko na powyższe pytania. Opowiada również historie mrożące krew w żyłach oraz o swojej, bardzo ważnej, muzycznej stronie życia.
Dariusz Postolski

Dariusz Postolski, fot. Sebastian Szwajkowski

Udostępnij na FacebookuTwittnij

Mariusz Janik: Przebrnęliśmy już przez wiele dyscyplin sportowych. Miłość do sportu rozpoczęła się jednak od tej, o której jeszcze nie wspomnieliśmy.

Dariusz Postolski: Wychowałem się na kolarskim Wyścigu Pokoju. Bodaj od 1956 roku prowadziłem zeszyty, które wyklejałem wycinkami z gazet. Codziennie biegałem do kiosku i kupowałem: „Trybunę Ludu”, „Dziennik Łódzki” i „Głos Robotniczy”.

Zachował pan te zeszyty?

Niestety nie. Mam żal do mamy, że gdzieś zniknęły. Pozwalała mi na moje hobby, bo gazety były tanie. Szkoda jednak tego mojego zbierania i wycinania. Wszystko przepadło.

Wyścig Pokoju przez lata kojarzył się z urodzonym w Łodzi Bogdanem Tuszyńskim i jego słynnym „Halo, halo! Tu helikopter!”.

Jak już mówiłem, fascynowałem się Bogdanem Tuszyńskim. Po latach miałem przyjemność go poznać. Było to dla mnie ogromnie emocjonujące przeżycie. Myślę, że chyba nawet się polubiliśmy.

Zanim panowie się poznaliście, w dzieciństwie próbował pan w domowym zaciszu naśladować tego sprawozdawcę.

W naszym mieszkaniu przy ulicy Więckowskiego 21 w Łodzi najlepszy pogłos był w toalecie. Nauczyłem się naśladować głos tłumu (pokazuje, składając ręce i przykładając je do ust). Siedziałem i gadałem.

Jak na pana „treningi” reagowali domownicy?

Śmiali się, traktowali je pobłażliwie. Po latach okazało się, że ubikacja była proroczym miejscem (śmiech). Byłem dosłownie przeżarty Wyścigiem Pokoju. Gdy trasa jednego z etapów przebiegała ul. Próchnika, biegłem od siebie, by obejrzeć w akcji Ryszarda Szurkowskiego, następnie wracałem do domu i śledziłem końcówkę etapu już w telewizji.

Jako dziennikarz sportowy marzył pan, by sprawozdawać Wyścig Pokoju. Prawie się udało.

Kilka razy byłem przymierzany, ale za każdym razem trafiałem na rezerwową listę. Gdy któregoś roku zadzwonił do mnie Henryk Urbaś, informując, że zostałem wyznaczony na sprawozdawcę, wyścig odwołano. Pozostały mi tylko wspomnienia kolegów.

Dariusz Postolski na stadionie Widzewa
Dariusz Postolski na trybunie prasowej stadionu Widzewa Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski

I wpadka jednego z działaczy „Solidarności”.

Andrzej Słowik, żegnając kolarzy uczestniczących w Wyścigu Solidarności, był tak przejęty, że powiedział do peletonu: „Niech płynie, niech jedzie ta piękna kawalkada Wyścigu Pokoju”. To było w Pabianicach, w obecności Hanny Suchockiej, ówczesnej premier polskiego rządu.

Która dyscyplina sportu obecnie jest panu najbliższa?

Kocham lekką atletykę, piłkę ręczną. Być może dlatego, że byłem trenerem obu.

Kibice najbardziej kojarzą pana jednak ze sprawozdawania meczów piłki nożnej.

Trenerem piłkarskim też byłem. Pracowałem m.in. w LKS Gałkówek. Nie da się ukryć, że futbol jest ze mną najdłużej. Pierwszy mecz na stadionie obejrzałem w 1959 roku. Ojciec zabrał mnie na spotkanie ŁKS Łódź – Legia Warszawa. Poza wynikiem 0:0 niewiele pamiętam. A już od 1963 roku grałem w Kolejarzu Łódź. Ten klub zawsze będzie w moim sercu. Gdy ktoś mnie pyta, komu kibicuję, odpowiadam, że właśnie Kolejarzowi.

Grając w piłkę, poznał pan legendarnego Władysława Króla, patrona stadionu, na którym swoje domowe mecze rozgrywa ŁKS.

W juniorskiej A-klasie nie było na nas mocnych. Władysław Król prowadził juniorów ŁKS. Przed rewanżem przyszedł do naszej szatni. Prosił, byśmy nie kopali jego chłopców. Mieliśmy jednak w pamięci naszą pierwszą rywalizację, przy ul. Ogrodowej, gdzie ełkaesiacy, wspierani przez sędziów, niemiłosiernie nas faulowali. Jeden z kolegów zwrócił się do Władysława Króla ze śmiałym pytaniem, czy nie pamięta poprzedniego spotkania. Dodał, że jak jeden z jego podopiecznych uderzył naszego bramkarza w nos i polała się krew, to nie temperował swojego zespołu.

Odważnie.

O ile dobrze pamiętam, tym śmiałkiem był Władek Bilski, prawdziwy boiskowy przywódca. Przed meczem trener mówił swoje, a później do głosu dochodził „Lalek”, jak go nazywaliśmy. Kazał nam zasuwać na całego, żeby rywale nas się bali. Mieliśmy pokazać, kto rządzi na boisku. I pokazywaliśmy. Z ŁKS trenera Władysława Króla wygraliśmy 3:0. Później spotykałem na mieście kulejących kolegów z al. Unii. Gdy pytałem, co im się stało, patrzyli na mnie i z zaciśniętymi zębami cedzili – ty już dobrze wiesz. A ja przecież byłem grzeczny na boisku, nawet kartki nie dostałem (śmiech). Trener Włodzimierz Turyński ustawiał mnie w obronie lub na boku pomocy. Grałem twardo, ale kulturalnie. 

Ile lat spędził pan w Kolejarzu?

Cztery, ale przez pierwszy rok nie mieliśmy wiele treningów. Miałem szczęście, że trafiłem na Włodzimierza Turyńskiego. Bardzo mądry człowiek i trener, który nie był szowinistą. Powtarzał nam również, że w meczu najważniejsze są pierwsze minuty. Trzeba dojść do rywala, lekko go trącić, zyskać przewagę psychiczną.

Dariusz Postolski w piłkarskim zespole dziennikarzy
Dariusz Postolski (stoi w górnym rzędzie, szósty od prawej strony) grał w drużynie piłkarskiej dziennikarzy. Zdjęcie z początku lat 90., zrobione na stadionie ŁKS, fot. archiwum prywatne

Nie myślał pan o tym, żeby związać swoją przyszłość z piłką nożną?

Po części się udało, przecież regularnie pojawiam się na stadionach (śmiech). A tak poważnie, jestem dumny z mojego czteroletniego epizodu w Kolejarzu Łódź. Całą niedzielę spędzałem z klubem. Po nas grali seniorzy, później B-klasa, w której kilka razy wystąpiłem. Udało się nawet zadebiutować w A-klasie. To był zaszczyt, choć doświadczeni piłkarze mocno nas młodych ganiali po boisku. Do tego stopnia, że później miałem problem, by wejść do swojego mieszkania na trzecim piętrze. Mimo tych wszystkich gier wiedziałem, że nie zrobiłbym kariery jako piłkarz.

Dlaczego?

Widział pan kiedyś piłkarza w okularach?

Kilku by się znalazło.

Za moich czasów był jeden. Nazywał się Ginter Gawlik i grał w Górniku Zabrze. Szukałem takich ewenementów, żeby przekonać mamę, że też mogę grać w piłkę. Poza tym trener pokazał nam, że są inne wartości od kopania się po nogach. Nie jest przecież tajemnicą, że do piłki nie garnęli się ludzie z wyższym wykształceniem. Gdy poszedłem na studia, koledzy zaczęli wołać na mnie „student”.

Pana brat też był zainteresowany sportem?

Zbyszek nie miał do tego serca. Czasem przychodził na moje mecze. Niestety, nie przynosił mi szczęścia.

Przegrywaliście?

Gorzej, gdy pojawiał się na stadionie, opuszczałem boisko na noszach. To zresztą u nas chyba rodzinne fatum. Mój chrzestny, grając w Skrze Częstochowa, przyjechał do Łodzi dwa razy na mecze z ŁKS i moja mama dwukrotnie płakała. Nie był w stanie dokończyć spotkania, noszowi mieli co robić.

Ze świadomością, że nie zostanie pan piłkarzem, zdecydował się nauczać.

Po szkole średniej ukończyłem studium nauczycielskie w Zgierzu z wychowaniem fizycznym i biologią. Chciałem uczyć wf. w szkole, ale nie było wakatów.

Z konieczności został pan nauczycielem biologii.

Pierwszą pracę podjąłem w Pogotowiu Opiekuńczym nr 1 w Łodzi. Obecnie znajduje się przy ul. Krokusowej, ale wówczas mieściło się przy ul. Kopernika. Pamiętam zabawną historię, kiedy uczyłem dzieci budowy serca. Poprosiłem jedną z uczennic, by narysowała je na tablicy. Kredą nakreśliła jednak kształt powszechnie znany jako symbol zakochanych. Gdy wskazałem, że chodziło mi o przekrój serca, dorysowała… strzałkę.

Kreatywność w życiu jest ważna.

Śmiechu nie brakowało, ale w pogotowiu nie zawsze bywało zabawnie. Zdarzały się również sytuacje mrożące krew w żyłach.

Dariusz Postolski w trakcie pracy
Dariusz Postolski od 40 lat pracuje z mikrofonem, fot. Sebastian Szwajkowski (archiwum RŁ)

Brzmi intrygująco.

Dla niespełna 20-letniego chłopaka praca w takim miejscu była niczym jazda na wysokim koniu. Moi podopieczni wymagali szczególnej uwagi. Duży problem miałem z chłopakiem, który w placówce przebywał raptem dwa dni, a i tak mocno dał się we znaki. Zakłócał ciszę nocną, głośno się awanturował. Tydzień czy dwa po tym, jak opuścił pogotowie, wrócił wraz z kolegą.

Domyślam się, że nie po to, by podziękować za opiekę.

Koleżanka poprosiła mnie o pomoc w wyproszeniu z terenu placówki dwóch pijanych mężczyzn. Jednym z nich był mój były podopieczny. Gdy tylko mnie zauważył, ruszył do mnie. Próbowałem go uspokoić, tłumaczyłem, żeby wrócił do domu. Usłyszałem, że na mnie poczeka. Zlekceważyłem groźbę i wróciłem do swoich zajęć. Gdy po skończonym dyżurze wracałem do domu, faktycznie na mnie czekał. Z nożem.

Jaki finał miała ta historia?

Koleżanka powiadomiła milicję, a ta się nie patyczkowała. Przyjechała i zabrała nas obu. To była niedziela, w poniedziałek nadano sprawie bieg. Sędzia zapytała mnie, czy obawiałem się o swoje życie. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że tak, ponieważ napastnik był uzbrojony, a ja nie. Poza tym chłopak był ode mnie wyższy i lepiej zbudowany. Różnie mogło się to skończyć. Ostatecznie otrzymał karę 2,5 roku pozbawienia wolności.

Miał pan z nim później kontakt?

Co miesiąc przysyłał do koleżanki pocztówkę zza krat i pisał, że jak wyjdzie, to policzy się z Postolskim. Po dwóch czy trzech latach rzeczywiście go spotkałem. Na ul. Obrońców Stalingradu (obecnie Legionów – red.), gdzie mieszkał. Wracałem ze spotkania towarzyskiego, całkowicie nie myśląc o tym, że może wydarzyć się coś niebezpiecznego. Było już po zmroku. Idę i nagle słyszę: „Dobry wieczór”. Od razu poznałem ten głos.

W takich chwilach serce może podskoczyć do gardła.

Musiałem zachować zimną krew. Stał w podcieniach. Zaczęliśmy rozmawiać. Zapytałem, co słychać. Szukał pracy. Nie chciałem jednak przedłużać spotkania, więc powiedziałem, że się spieszę. Podaliśmy sobie ręce na pożegnanie. I tyle. Wiem, że finał mógł być zupełnie inny. Wtedy uświadomiłem sobie, że wykonuję bardzo niebezpieczną pracę.

Mimo to nie porzucił pan zawodu pedagoga. Później przez 23 lata pracował pan jako nauczyciel w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym nr 1 przy ul. Siedleckiej.

Po tym, jak ukończyłem zgierskie studium, ojciec odnalazł w Warszawie Wyższą Szkołę Pedagogiki Specjalnej z otwartym kierunkiem resocjalizacja. Były to studia zaoczne. Pojechałem do stolicy, mając dwuletni staż w pogotowiu opiekuńczym. W trakcie naboru trzeba było napisać pracę o swojej przygodzie z pedagogiką. Tak też uczyniłem. Spodobała się do tego stopnia, że rektor zapytał, czy nie chciałbym studiować dziennie. Zgodziłem się. Dodam, że to były czasy, kiedy kuratorium płaciło studentowi przez dwa lata pełną pensję. Było to dla mnie bardzo opłacalne rozwiązanie. Z radości nawet zacząłem palić papierosy (śmiech). Po dwóch latach rektor wziął mnie na rozmowę i powiedział, że powinienem zmienić pracę. Stwierdził, że pogotowie opiekuńcze nie jest dla mnie odpowiednim miejscem. Uznał, że powinienem uczyć wychowania fizycznego.

Dariusz Postolski przy mikrofonie. Nie zawsze sprawozdawał wydarzenia sportowe
Dariusz Postolski przy mikrofonie. Nie zawsze sprawozdawał wydarzenia sportowe, fot. archiwum prywatne

Coś w panu dostrzegł.

Pojawił się jednak znany mi problem – w kuratorium nie było wakatów. Los się do mnie jednak uśmiechnął. Otrzymałem telefon z informacją, że zwolniło się miejsce w placówce przy ul. Siedleckiej. I tak do 1994 roku pracowałem w szkole. Jak już pan wie, łączyłem nauczanie z działalnością w radiu.

Studiując w Warszawie, nie myślał pan, by zostać w stolicy?

Oczywiście, że myślałem. Nawet miałem jakieś propozycje, ale musiałbym przewrócić całe swoje życie do góry nogami. Poza tym Warszawa mnie płoszyła, zdecydowanie lepiej czułem się w Łodzi, gdzie znałem wszystkich. W stolicy mógłbym zaliczyć skok finansowy, ale i byłbym zmuszony zaczynać od nowa. Nie nadaję się do wyścigu szczurów.

Skąd w pana życiu pojawił się pomysł, aby zostać trenerem sportowym?

Trenowanie łączy się z pracą nauczyciela. Podczas jednej z lekcji wf. byłem hospitowany przez pracownika kuratorium. W szkole mieliśmy drużynę piłki ręcznej, więc zaproponował, żebym zrobił kurs instruktora. Tak też uczyniłem. Dwa tygodnie po uzyskaniu uprawnień niewiele zabrakło, bym pracował w II lidze.

Mogła to być błyskawiczna kariera.

Zwolniło się miejsce w Starcie Łódź. Zadziałał jednak mój zdrowy rozsądek. Zawodniczki błyskawicznie zorientowałyby się, że jestem żółtodziobem w tej materii. Nie było sensu ryzykować.

Pracował pan jednak jako trener szczypiornistek w Chojeńskim Klubie Sportowym.

To już było jakiś czas po kursie. Kolega poprosił, żebym został kierownikiem drużyny piłki ręcznej. ChKS miał zamożnego sponsora, zaproponowano mi utworzenie zespołu juniorek.

W jaki sposób budował pan zespół?

Kandydatki do gry znajdowałem w łódzkich szkołach podstawowych. Z czasem udało się zmontować bardzo dobrą drużynę. Oczywiście, nikt nie miał wtedy szans z Piotrcovią czy łódzką Anilaną, ale moje podopieczne były wyżej od rówieśniczek z Metalowca i Rudzkiego Klubu Sportowego. Jak już mówiłem, gdy otrzymałem pracę w Radiu Łódź, porzuciłem trenowanie. Było mi ciężko, ale z drugiej strony nie byłem w stanie wykrzesać nic więcej z moich dziewczyn. Dopiero po latach dowiedziałem się, co było tego powodem.

Też jestem ciekaw.

Jedna z moich byłych podopiecznych uświadomiła mnie, że wszystkie paliły papierosy. Bez wyjątku, a miałem w zespole również 14-latkę. Byłem zbyt naiwny. Ufałem swoim zawodniczkom bezgranicznie, a one to wykorzystały. Po moim odejściu zespół długo nie przetrwał.

Dariusz Postolski ze szczypiornistkami ChKS, fot. archiwum prywatne
Dariusz Postolski ze szczypiornistkami ChKS, fot. archiwum prywatne

Jako trener pracował pan także ze swoimi uczniami ze szkoły przy ul. Siedleckiej. Byli zdecydowanie bardziej zdyscyplinowani.

Pracowałem z dziećmi z niepełnosprawnościami, a moja szkoła odnosiła sukcesy. W podziękowaniu za wyniki w 1978 roku dostałem nawet mieszkanie.

To się nazywa nagroda.

Wszyscy byli zszokowani, że do szkoły przyszedł człowiek, który potrafi nauczyć dzieciaki skoku w dal czy wzwyż. Mało tego, moi uczniowie wygrywali zawody dla osób pełnosprawnych. Nie ze wszystkich zwycięstw byłem jednak dumny.

Dlaczego?

Nie były osiągane z duchem fair play. Na łódzkich Chojnach organizowano miejskie mistrzostwa w biegach przełajowych. Zgłosiliśmy się. W zawodach sztafet wystartowało 9 moich uczniów. Dzieciaki dawały z siebie tyle, ile mogły, ale znajdowały się na szarym końcu. Nie poganiałem ich, najważniejsze było to, że mogły wziąć udział w sportowej rywalizacji. W pewnym momencie, ku własnemu zdziwieniu, na czele stawki dojrzałem czerwoną koszulkę mojego zawodnika.

W jaki sposób wysforował się na prowadzenie?

Dowiedziałem się już w tramwaju, gdy wracaliśmy z wygranych zawodów. Rysiek, triumfator biegu, z uśmiechem na twarzy pokazał mi, w języku migowym, że skrócił drogę, przez kładkę, gdy cała reszta uczciwie pobiegła dookoła. Zadzwoniłem do kolegi ze szkolnego związku, przedstawiłem sprawę i przeprosiłem za całe zajście. Ta sytuacja pokazała, że zawsze trzeba być czujnym. Później otrzymywałem kolejne lekcje.

Na czym polegały?

Miałem chłopaka z ŁKS, nazywał się Górski, biegał długie dystanse.

Bardzo sportowe nazwisko.

Byłem w niego wpatrzony jak w obrazek. Wziąłem go na lekkoatletyczne mistrzostwa Łodzi. Przed biegiem na 10 kilometrów podszedł do mnie Głuchy chłopiec i próbował przekonywać, że też jest mocny. Nie zwracałem na niego uwagi, byłem pochłonięty Górskim. Przygotowywałem mu rozgrzewkę itd. Tamten jednak nie dawał za wygraną, więc dla świętego spokoju wpisałem go na listę startową. Po rozpoczęciu biegu Górski ugrzązł gdzieś w środku stawki, a do przodu rzucił się inny chłopak. Ruszył tak, jakby biegł nie na 10 km, tylko maksymalnie na 400 metrów. Górski zrezygnował gdzieś po połowie dystansu, a po chwili na mecie zrobiło się wielkie poruszenie.

Co się stało?

Nikt nie potrafił się porozumieć ze zwycięzcą. W końcu podszedł do mnie jeden z kolegów i zasugerował, że to może być któryś z moich uczniów. Okazało się, że wygrał ten Głuchy chłopiec, który prosił, żeby go zapisać.

Dariusz Postolski na ławce trenerskiej. Zdjęcie zrobione na stadionie Widzewa Łódź
Dariusz Postolski na ławce trenerskiej. Zdjęcie zrobione na stadionie Widzewa Łódź

Udowodnił swoją wartość.

Później jeździł na różne zawody sportowe i znakomicie się spisywał. Obecnie nie mieszka w Polsce, tylko w Stanach Zjednoczonych. Przysłał mi kiedyś pocztówkę z pozdrowieniami. Był zdeterminowany, miał trochę szczęścia i dobrze sobie poukładał życie.

Kiedy podejmował pan pracę w ośrodku przy ul. Siedleckiej, znał pan język migowy?

Absolutnie nie. To była tragedia. Wspólnie z koleżanką mieliśmy stworzyć drużynę dziewcząt na lekkoatletyczne mistrzostwa Polski. Któregoś razu zorganizowaliśmy trening. Pokazywałem zawodniczkom ćwiczenie do wykonania, a one je odwzorowywały. Patrzę, a jedna z podopiecznych przykłada dwa palce między wargą a podbródkiem.

Co to oznaczało?

Teraz wiem, ale wtedy nie miałem pojęcia. Koleżanka uświadomiła mnie, że nasza podopieczna nie chce wykonywać ćwiczeń.

Jak pan zareagował?

Na kolejnych zajęciach, gdy sytuacja się powtórzyła, odpowiedziałem w języku migowym, że mnie to nie interesuje, ma ćwiczyć. Zrobiła duże oczy, ale problem zniknął.

Zaskoczył ją pan.

Poza kursami, na które uczęszczałem, język migowy najlepiej poznawałem podczas wyjazdów. Miałem w drużynie niedosłyszącą Basię i ona bardzo mi pomagała. Tłumaczyła kolejne migi. Po powrocie z zawodów zdecydowanie lepiej znałem ten język.

Trening czyni mistrza.

Później pokończyłem kursy w Polskim Związku Głuchych, gdzie byłem trenerem lekkiej atletyki. Polski Język Migowy znałem zdecydowanie lepiej, ale nadal za bardzo ufałem swoim podopiecznym.

Kontrola podstawą zaufania.

Żeby pan wiedział. Któregoś razu pojechaliśmy na zawody. Gdy wybiła godzina 20, dopilnowałem, żeby wszyscy moi podopieczni grzecznie poszli spać. Później kolega zaprosił mnie na piwo. W drodze do knajpy rozmawialiśmy i on zapytał, jak sprawują się moi uczniowie. Odpowiedziałem, że leżą w łóżkach i regenerują się przed zmaganiami. Ku mojemu zaskoczeniu, tylko się roześmiał. Błyskawicznie się przekonałem dlaczego.

Naiwność?

Weszliśmy do tej mordowni, a tam przy stolikach siedział cały mój zespół.

Dariusz Postolski w studiu Radia Łódź
Dariusz Postolski w studiu Radia Łódź, fot. Sebastian Szwajkowski

Kolejna bolesna lekcja.

Mimo tych różnych, nie zawsze przyjemnych, momentów kochałem szkołę. To było miejsce, w którym widać było czynione przez uczniów postępy. Gdy jechaliśmy na mistrzostwa Polski w biegach przełajowych, każdy się z nami liczył. W Bielsku-Białej zdobywaliśmy złoty medal, a miejscowi przecierali oczy ze zdumienia. Nie mogli pojąć, jak to się stało, że pokonali ich ludzie z nizin. Dzieciaki były niesamowite. Pierwszy raz w życiu widziałem finisz pod górę. Kolega stał na dole, ja czekałem na górze. Tak dopingował naszych uczniów, że wstąpiły w nich dodatkowe siły.

Można było pękać z dumy.

Podobne przykłady mogę mnożyć. Trenowałem oszczepniczkę, dla której szkolne boisko było za krótkie. Tak rzucała, że oszczep wbijał się w… drzwi komórki. Niedawno byłem na uroczystości nadania szkole imienia. Widziałem ślady po tamtych treningach. Z ogromną przyjemnością chodziłem na zajęcia. Podczas jednych omal nie zginąłem.

Jak to?

Na terenie ośrodka wspólnie z uczniami zrobiliśmy bieżnię, skocznię w dal, wzwyż, zbudowaliśmy też arenę do pchnięcia kulą. I właśnie tam otarłem się o śmierć. Kolega się zamyślił, a jeden z uczniów nie patrząc, że zabieram poprzednią kulę, pchnął. Zdecydowały centymetry. Z kolei kolega, pokazując, jak rzuca się dyskiem, omal nie trafił w głowę chłopaka, który siedział na ławce i czytał gazetę.

Ryzyko zawodowe?

Coś w ten deseń. Bywało niebezpiecznie, ale chwil satysfakcji było zdecydowanie więcej.

Sukcesy jako trener odnosił pan także ze swoim piłkarskim zespołem Inter.

W ośrodku szkolno-wychowawczym przy ul. Siedleckiej funkcjonowały dwie szkoły – dla osób Głuchych i z niepełnosprawnością intelektualną. W skład Interu wchodzili uczniowie obu placówek. Zgłosiłem drużynę do Ligi Szóstek.

Eliminowała zespoły z bardzo dobrych łódzkich szkół.

Byliśmy sensacją rozgrywek. W półfinale graliśmy z Technikum Energetycznym, gdzie nie brakowało piłkarzy ŁKS. Do pewnego momentu mecz układał się dla nas świetnie, prowadziliśmy 1:0. Rywale jednak wyrównali, a na 20 minut przed końcem, sędzia… zakończył zawody. Tłumaczył, że musimy zwolnić boisko, bo miał rozpoczynać się trening.

Jak rozstrzygnięto rywalizację?

Zaproponowałem karne, ale usłyszałem, że mecz kończy się remisem ze wskazaniem na naszych rywali. Przepchnęli ich, bo rok wcześniej dotarli do finału. Takie historie były przykre. Tłumaczyłem sobie jednak, że nas się obawiano, bo byliśmy mocni.

Dariusz Postolski z zespołem Ab Ovo, fot. archiwum prywatne
Dariusz Postolski z zespołem Life Family, fot. archiwum prywatne

Radiowiec, nauczyciel, trener. Można o panu powiedzieć człowiek-orkiestra. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze śpiewanie.

Śpiewałem od 1969 roku. W liceum Kazik Starzykowski, który grał na gitarze, stwierdził, że mam ku temu predyspozycje. Występowaliśmy na akademiach, robiliśmy kabaret.

Jaki obecnie jest pana stosunek do piosenki „Nie mów nic” Czerwonych Gitar?

Uważam, że to bardzo ładny utwór, ale nie zawsze się lubiliśmy (śmiech). Zostałem namówiony, by wziąć udział w konkursie wokalnym. Wszystkim wykonawcom akompaniował zespół Cykady. Zapytałem za kulisami Jurka Rochalę, gitarzystę zespołu, czy zna tę piosenkę. Potwierdził, a następnie… zrobił mi straszną krzywdę.

Jak wspomina pan swój sceniczny debiut?

Jurek źle zagrał, ja fatalnie zaśpiewałem. Wychodząc na scenę, martwiłem się też o to, czy nie potknę się o kable. Oświetlenie dawało po oczach. Później to śpiewanie gdzieś mi towarzyszyło. Gdy zacząłem pracę w pogotowiu opiekuńczym, byliśmy na kursie wychowawców w domu dziecka przy ul. Marysińskiej. Tam usłyszał mnie Staszek Kościński.

W dziennikarstwie pana „ojcem chrzestnym” jest Wojciech Filipiak, w Kolejarzu Łódź był nim Włodzimierz Turyński. Można powiedzieć, że największy wpływ na pana przygodę z piosenką miał właśnie Stanisław Kościński?

On mnie odnalazł. Uczył muzyki w Technikum Mechanicznym nr 4 przy ul. Franciszkańskiej. W 1971 roku śpiewałem poezję jego brata – Grzegorza. W eliminacjach do konkursu piosenki organizowanego przy ul. Moniuszki zaśpiewałem dwie piosenki. Trafiłem do konkursu finałowego, który organizowano w Filharmonii Łódzkiej. Akompaniował mi Andrzej Żylis, bardzo dobry muzyk, prywatnie mąż Biruty Żylis, spikerki Radia Łódź.

Z czasem trafił pan do zespołu Ab Ovo.

Na koncercie laureatów w parku Poniatowskiego, zainteresował się mną Jurek Jefimik, człowiek z zespołu Ab Ovo. Zaproponował współpracę. Nie byłem pewien czy się nadaję, ale wymieniliśmy się adresami. Któregoś dnia przyszedł do mnie i powiedział, że za kilka godzin grają na wieczorku tanecznym. Błyskawicznie przygotowaliśmy program. Nieszczęściem było jednak to, że wszystkie utwory zaczynały się w tonacji C-dur. Janek pozapisywał sobie akordy na kartce. Graliśmy w Karolince, dawnej knajpie na Retkini. Niestety, ktoś otworzył drzwi, powiał wiatr i wszystkie kartki pofrunęły. Zbieraliśmy je wśród publiczności.

Karolinka nie cieszyła się dobrą opinią.

Nie ma co się oszukiwać, był to szemrany lokal. Jak komuś coś się nie podobało, można było dostać w głowę kieliszkiem pełnym wódki. Na szczęście bez szwanku udało nam się dokończyć premierowy dansing. Później były kolejne imprezy, w tym wesela. Dołączył do nas Romek Andruszkiewicz, grający na klawiszach i prostym flecie. W Ab Ovo zastąpiłem Włodka Zalewskiego, który poszedł na studia wyższe. Został solistą Teatru Wielkiego w Łodzi.

W Karolince śpiewał pan w swoim języku „El Condor Passa”.

Dobrze powiedziane, w swoim języku. Tekst spisywałem z radia. Nie do końca poprawnie. Jedna z niezadowolonych uczestniczek wieczorku tanecznego przekazała uwagi swojemu partnerowi, a ten krzyknął do mnie – w jakim języku śpiewałeś? To było dla mnie ostrzeżenie, żeby nie porywać się na język, którego nie rozumiem.

Dariusz Postolski w trakcie jednego z występów w Klubie Nauczyciela
Dariusz Postolski w trakcie jednego z występów w Klubie Nauczyciela, fot. archiwum prywatne

Śpiewał pan też piosenkę Jacka Lecha „Dwadzieścia lat, a może mniej”.

To już na dansingu Pod Żurawiami przy ul. Drewnowskiej. Podczas naszego występu ścianę podpierały dwie dziewczyny. Piosenka zaczynała się od słów „Nie miałem prawie nic”. Po występie przechodząc obok nich, usłyszałem, jak jedna mówi do drugiej – to ten, co nie ma prawie nic.

A jak było z „Samotnością”? Właśnie przy tym utworze poznał pan swoją pierwszą żonę.

Nie był to żaden znany przebój. Ot, klezmerski utwór, który śpiewało się na głosy. I chyba właśnie to najbardziej podobało się kobietom. Wszystkie chciały, żebyśmy go grali. Wykonywałem też piosenkę Waldemara Noconia „Wyznania najcichsze”.

Pana muzyczna kariera zespołowa rozpoczęła się od Ab Ovo. Później były jeszcze Life Family i Pakt. Coś by pan dodał?

Nie przypominam sobie (śmiech). Z jednym z wymienionych pojechaliśmy grać do Darłówka nad morze. Spędziliśmy tak 9 miesięcy. Wciąż mam sentyment do tego miejsca.

Żyliście jak gwiazdy „na walizkach”.

Zarabialiśmy bardzo przyjemne pieniądze, choć mieliśmy tylko jeden wolny dzień w tygodniu. Był to poniedziałek. W niedzielę po dansingu wsiadaliśmy w samochody i jechaliśmy 500 kilometrów do Łodzi. We wtorek około południa wyruszaliśmy w drogę powrotną.

Sztuka wymaga poświęceń, a dzięki śpiewaniu poznał pan m.in. Joannę Rawik.

Po jednym z występów w klubie Agawa kolega powiedział, że przyjechali nas posłuchać ludzie z Margonina. Chcieli, żebyśmy podpisali kontrakt i grali u nich w motelu położonym nad jeziorem. Mieliśmy jednak problem, ponieważ nie mogło jechać z nami dwóch kolegów. Jeden podpisał kontrakt w Tomaszowie Mazowieckim, drugi odrabiał wojsko w Kochanówce.

Jak sobie poradziliście?

Kolega wszedł w nocy do jednego z lokali i wyciągnął dwóch muzyków. Ruszyliśmy mercedesami, którymi po nas przyjechano. Stwierdziliśmy, że mamy dwa dni, więc spokojnie ułożymy sobie program. Pamiętam, że to był 24 marca. To ważna informacja, ponieważ w tym dniu w Margoninie organizowano imieniny Marka Perepeczki.

Legendarnego „Janosika”.

Gospodarze nas poinformowali, że mamy zagrać na dansingu, podczas którego aktor świętuje swoje imieniny. Nie można było odmówić. Mieliśmy trzy godziny, żeby się przygotować, więc gdy jeden się kąpał, pozostali tworzyli program, układać akordy itd. W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że zagramy nie tylko dla słynnego „Janosika”, ale także wśród gości będą: wspomniana już Joanna Rawik, Zbigniew Namysłowski czy Bernard Ładysz. Joanna Rawik była krótko po swoim wielkim przeboju „Romantyczność”. Publiczność nas onieśmielała, ale stwierdziliśmy, że raz kozie śmierć. Najwyżej będzie zabawnie.

Dariusz Postolski podczas jednego z występów
Dariusz Postolski to człowiek orkiestra. Na zdjęciu podczas jednego z dansingów, fot. archiwum prywatne

Finalnie okazało się, że „śpiewa pan lepiej od Beatlesów”.

Gdy na scenie wykonywałem „Yesterday”, weszła na nią szczupła ruda dziewczyna we fryzurze afro. To była właśnie Joanna Rawik. Do ucha szepnęła mi, że śpiewam lepiej od Beatlesów. Odpowiedziałem pytająco – wszystkich czterech? (śmiech). Rozbawiłem ją tymi słowami, zaprosiła nas do swojego stolika. Później zaproponowała, byśmy wspólnie wykonali jej przebój. Nasz klawiszowiec zagrał tak dobrze, że aż wyskoczyła z butów.

Okazało się, że strach miał wielkie oczy.

Do końca pobytu Joasia była naszą ulubienicą. My też jej przypadliśmy do gustu. Nie miała w zwyczaju jeść śniadań, a mimo to zamawiała potężne porcje. Kelner przynosił jajecznice i inne smakołyki, więc się dzieliła z nami. Jedliśmy jej śniadanie, ona smakowała koniaczki. Było bardzo sympatycznie, ale mogło skończyć się tragicznie.

Jak to?

Którejś nocy po dansingu bardzo chciała popłynąć łódką. Spełniliśmy jej życzenie. Wyruszyliśmy w ciemnościach na Jezioro Margonińskie, które ma chyba ze 20 metrów głębokości. Nasza przyjaciółka w pewnym momencie stanęła na łódce i krzyknęła zgodnie z refrenem jej piosenki: „Kocham życie”! Dobrze, że kolega zachował przytomność umysłu. W ostatniej chwili złapał ją za nogę. W ułamku sekundy wszyscy byliśmy trzeźwi. Szczęśliwie dobiliśmy do brzegu. Cudem udało się uniknąć tragedii.

Wasze kariery mogły błyskawicznie się zakończyć. W zespole zajmował się pan wyłącznie śpiewaniem?

Trochę grałem na gitarze, ale moim głównym zadaniem był wokal.

Zdarzało się panu pisać własne teksty?

Kilka piosenek napisałem, ale nie ma o czym mówić. Natomiast, gdy graliśmy w Klubie Nauczyciela, w naszym zespole był Mirosław Chrześcijanek. Obecnie jest muzyczną szychą w Kaliszu, wtedy bardzo dużo komponował. Szybko łapaliśmy jego propozycje. Najlepsi byliśmy, śpiewając w pięć osób. Większość zespołów miała solistkę, solistę i tyle. Wyróżnialiśmy się. Na nasze występy przychodzili inni łódzcy muzycy.

Jak reagowali?

Byli pod wrażeniem, ponieważ wszyscy śpiewaliśmy czysto. Przy okazji muszę jeszcze wspomnieć o Wieśku Juszczaku, basiście multiinstrumentaliście. Wciąż koncertuje, tyle że w formule one man show. Kiedyś spodobał mu się utwór „Don’t Answer Me” zespołu The Alan Parsons Project. Jest w nim solo na saksofonie. Przed kolejnym dansingiem Wiesiek przyniósł saksofon. W domu nauczył się na nim grać. I zagraliśmy ten kawałek. Niesamowicie utalentowany facet.

Posłuchaj, jak śpiewa Dariusz Postolski:

album-art
00:00
1X
Przykro mi, ale nic nie znalazłem.
Proszę wpisać inną frazę
  • "dariusz-postolski-mix-przebojow".

Karolinka, Klub Nauczyciela, Agawa. W ostatnim z klubów klienci nie dali wam w spokoju obejrzeć meczu piłki nożnej.

Na dansing przyszła jedna para i chciała się bawić. My natomiast chcieliśmy obejrzeć mecz hiszpańskiego mundialu ’82, więc przez dwie godziny zagraliśmy ze trzy utwory. Kolega ich uciszał, w końcu napisali na nas skargę.

Sport zawsze korespondował z pana życiem. Nawet gdy był pan pochłonięty innymi aktywnościami. 7 lat temu porzucił pan jednak śpiewanie. Co było tego powodem?

Koledzy, młodsi ode mnie, czuli się zmęczeni. Jako najstarszy nie protestowałem. Nadal się przyjaźnimy, nie poróżniły nas pieniądze, jak to często bywa w przypadku muzyków (śmiech).

Specjalizowaliście się w weselach.

Potrafiliśmy sobie radzić nawet bez prądu. Mieliśmy taką sytuację w lokalu przy ul. Tomaszowskiej. Właścicielka pewna, że nie jesteśmy przygotowani na taką okoliczność, z tryumfem spojrzała na nas, zastanawiając się, co poczniemy. Koledzy bez mrugnięcia okiem wyjęli saksofon, gitary akustyczne, akordeon, flet i graliśmy dalej.

Wesele unplugged.

Ponad godzinę graliśmy akustycznie. Zresztą, jak gra się wesela, to trzeba chodzić do stołów, śpiewać z ludźmi. Nie można być przyklejonym do sceny, więc ten prąd nie zawsze jest tak potrzebny.

Uczestniczył pan także w jednym z najkrótszych wesel w historii.

Trwało maksymalnie pół godziny. Na salę weszła młoda para, zagraliśmy im „Sto lat”. Nic nie zapowiadało katastrofy. Nagle teściowe zaczęli się kłócić o to, gdzie mają usiąść ich goście. Zrobiło się zamieszanie, wybuchła awantura i już było wiadomo, że zabawy nie będzie. Przyszedł do nas ojciec panny młodej, zapłacił i po robocie.

Podczas innego z wesel otrzymał pan cios w głowę.

Nasz zespół miał zły dzień, a jeden z weselnych gości był agresywny. Ciągle miał o coś pretensje. Po skończonym graniu koledzy poszli załatwić bagażówkę, a ja zostałem przy sprzęcie. Okazało się, że ten nerwowy gość, wyjeżdżając taksówką, wdał się jeszcze w jakąś pyskówkę. Ktoś go chyba nawet uderzył. Facet, zamiast jechać do domu, wrócił do domu weselnego. A za nim reszta gości. Wszyscy ruszyli do mnie. Tłumaczyłem, że nie mogłem go uderzyć, przecież cały czas pilnowałem instrumentów. W całym zamieszaniu ujrzałem deskę zmierzającą wprost na moją głowę. Całe szczęście, że miałem czapkę.

Skąd nadszedł cios?

Jakiś krewki staruszek próbował wymierzyć sprawiedliwość. W swoim mniemaniu. Facet miał z 85 lat, ale przyłożyć potrafił.

Okazuje się, że wesela to bardzo niebezpieczne przyjęcia.

Kolega mi opowiadał, że grał na takim, gdzie na sali spotkało się rozwiedzione małżeństwo. Eksmąż pod wpływem emocji poderżnął gardło swojej byłej żonie.

Dariusz Postolski na scenie podczas wesela
Dariusz Postolski z zespołem na weselu, fot. archiwum prywatne

Historia nadająca się do kroniki kryminalnej.

Na szczęście takie przypadki nie są normą. Byłem natomiast na weselu, gdzie wezwano grupę interwencyjną z Retkini. Tradycyjnie, nic nie zapowiadało zamieszek. Oczepiny, śpiewy, tańce i nagle ktoś kogoś popchnął. Wywiązała się taka awantura, że zwykła policja nie mogła sobie poradzić. Bardzo sprytnie zachowała się obsługa imprezy, ponieważ wypchnęła bijących się ludzi poza salę. Było naprawdę intensywnie, na zewnątrz w ruch poszły nawet popielnice mające betonowe podstawy.

Wesele „lepsze” niż u Wojtka Smarzowskiego.

Jak w poniedziałek przyjechaliśmy po sprzęt, sprzątaczki jeszcze zmywały krew z szyb. Awanturnik, który wszczął zadymę, przepraszał, ale wesele zepsuł. Na pewno wszyscy o nim będą pamiętać długie lata. Podobnie jak moja koleżanka, zawodowa modelka, która jako panna młoda kończyła imprezę z ręką w gipsie.

Wartoprzeczytać

Prezydent Piotrkowa Trybunalskiego z absolutorium za 2024 rok. Juliusz Wiernicki także z wotum zaufania

Prezydent Piotrkowa Trybunalskiego z absolutorium za 2024 rok. Juliusz Wiernicki także z wotum zaufania

25 czerwca 2025
piekarnia chłopi

Wystawa obrazów z filmu “Chłopi” w łódzkiej… piekarni

25 czerwca 2025
Likwidacja fabryki włókniny w Zgierzu. Przedsiębiorstwo zwolniło 200 pracowników

Likwidacja fabryki włókniny w Zgierzu. Przedsiębiorstwo zwolniło 200 pracowników

25 czerwca 2025
Niepokojący stan łódzkich stawów. Ubywa wody a na powierzchni pojawiły się glony

Niepokojący stan łódzkich stawów. Ubywa wody a na powierzchni pojawiły się glony

25 czerwca 2025

Ekstremalnie.

Goście nosili ją na rękach, ale któryś nie wytrzymał. Pozostali wyłamali jej rękę. Graliśmy też na weselu, gdzie goście się potruli.

Znowu jak u Smarzowskiego.

Dantejskich scen nie brakowało. Przypomina mi się wesele w Bronisinie. Podczas prób widzieliśmy ojca pana młodego, który wnosił na salę skrzynki z wódką. Do tego ustawił na sali jeszcze dwie beczki z bimbrem. Próbowałem mu tłumaczyć, że gdy goście przyjmą taką dawkę alkoholu, popadają jak kawki. Usłyszałem jednak, że ma taką rodzinę, że obawia się, czy ten „arsenał” będzie wystarczający. Po godz. 1 w nocy na parkiecie tańczyły już same dziewczyny.

Panowie się „zmęczyli”.

Nie raz graliśmy na takich imprezach. Chłopcy kończyli z twarzami w sałatkach, a ich kobiety bawiły się w najlepsze. Przypomina mi się m.in. sylwester na Lublinku, krótko po otwarciu lotniska.

Gdy opowiada pan te przeróżne historie, widzę błysk w pana oczach. Rozumiem, że lubił pan występy na imprezach okolicznościowych.

To były naprawdę fajne czasy. Graliśmy dwa sylwestry na 400 osób w hali Anilany. To największa publika, przed którą wystąpiliśmy.

Szkoła, radio, imprezy. Jak pan to wszystko godził?

Też się zastanawiam (śmiech). Rano szedłem do szkoły. Pracowałem do południa. Żeby nie tracić czasu, po szkole jechałem do radia. Zrobiłem, co miałem zrobić i jechałem do mamy. Kładłem się spać na dwie, góra trzy godziny. O godz. 21 szedłem do klubu Casanova przy ul. Zachodniej, gdzie graliśmy do godz. 4 nad ranem. Wracałem do siebie, kilka godzin snu i do szkoły.

Dariusz Postolski na scenie
Dariusz Postolski z zespołem, fot. archiwum prywatne

Długo pan wytrzymał życie w takim tempie?

Ze dwa miesiące. W końcu powiedziałem kolegom, że robię bokami. Nie mogę tak dłużej. Muszę jednak przyznać, że w Casanovie przydarzyła mi się jedna z najpiękniejszych nocy w moim życiu.

Czym wyróżniała się na tle pozostałych?

Jeden z gości zapytał, ile kosztuje piosenka „Nie płacz, kiedy odjadę”. Podaliśmy kwotę, a on zapytał, ile utworów gramy w danym bloku. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że cztery. Wypłacił nam pieniądze i cały wieczór graliśmy tylko ten jeden utwór.

Aż tak lubił twórczość Marino Mariniego?

To była jego ostatnia noc na wolności. Przed pójściem do więzienia chciał słuchać tej piosenki. Nie było gadania, zapłacone, więc graliśmy. Wpływowi ludzie mieli opanowany ten lokal, więc nikt nie protestował.

Myślałem, że opowie pan o historii ze… striptizem.

To na pewno nie była najpiękniejsza noc (śmiech). Razem z kolegą Jurkiem Szlęzakiem zostaliśmy zaproszeni do współpracy z Casanovą. Mieliśmy w duecie zaśpiewać sześć utworów. Gdy wykonywaliśmy „Sound of Silence” z filmu „Absolwent”, na scenie pojawiła się kuso ubrana dama. Tańcząc, pozbywała się kolejnych elementów odzieży. Gdy doszło do momentu kulminacyjnego i stanęła przed nami w „stroju Ewy”, nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Nie był to szczególnie atrakcyjny widok. Niestety, kierownikowi zespołu nie spodobało się, że szydzimy z jego życiowej partnerki. Zrobiła się afera, zostaliśmy zawieszeni.

Z czasem jednak wrócił pan do Casanovy, gdzie zaglądali również piłkarze Widzewa i ŁKS.

Z Widzewa miałem kontakt tylko z Heniem Bolestą. Więcej było zawodników z al. Unii. Jeden z nich uparł się, by przykleić mi do czoła 100 złotych. Nie lubiłem takich praktyk. Skoro chce pić, niech pije, ale mnie czepiać się przecież nie musi. Sytuacja się powtarzała, więc powiedziałem kilka słów koledze dziennikarzowi. Nie chciałem lecieć na skargę do trenera. Później piłkarze krzywo na mnie patrzyli. Pytali, czy na nich doniosłem. Proponowałem konfrontację, ale nie byli zainteresowani.

W dawnych latach Casanova to klub, gdzie kwitło życie nocne.

Każdy prędzej czy później kończył w Casanovie. Był to jednak najlepszy lokal, jeśli chodzi o dodatkowy zarobek. Nie brakowało osób z gestem.

Te wszystkie pana opowieści to idealny materiał na książkę autobiograficzną.

Może kiedyś. Na razie czytelnikom musi wystarczyć ten obszerny wywiad (śmiech). Poza tym pisanie książek jest niezwykle czasochłonne.

Przekonał się pan o tym na własnej skórze. „Łódzka scena młodzieżowa. Lata 60. i 70. XX wieku” zabrała panu ponad pięć lat życia.

Miałem dwuletnią przerwę. Zacząłem, szło ładnie i nagle straciłem impet. W międzyczasie część muzyków poumierała. Gdy wróciłem do pisania, odeszli kolejni.

W zakończeniu książki pisze pan, że wielu zespołów nie udało się odtworzyć. Może to furtka do drugiej odsłony tej muzycznej opowieści?

Razem z Kamilem Kijanką myśleliśmy o kontynuacji, ale namnożyło się nam za dużo tych książkowych projektów. Najpierw trzeba pozamykać wszystkie pootwierane furtki, by otwierać kolejne.

Co pan lubi robić w wolnym czasie?

Jeśli książek nie piszę, to je czytam. Aktualnie zachwycam się „Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza.

A co z książkami sportowymi?

Uwielbiam te, których autorem jest Paweł Czado. „Zieloni. Szombierki, niezwykły śląski klub” czy „Asiu. Joachim Marx” – genialnie napisana biografia. Wśród sportowych moja ulubiona.

Co w niej wyjątkowego?

Autor nie skupia się na skandalach. Pisze o tym, jak wyglądało życie w dawnych czasach. Jakie były możliwości, jak ludzie opiekowali się piłkarzami, a jakie ci mieli z życia profity.

Co poza czytaniem wypełnia pana wolny czas?

Zdarza mi się odpoczywać także podczas wędkowania. Na drugą część swojego urlopu jadę do Ślesina, gdzie przyjedzie syn z rodziną. Na co dzień mieszkają w Anglii. Wnuczka ma 13 lat, wnuczek 23. Może da się namówić na wspólne łowienie ryb z dziadkiem.

Rozumiem, że nie jest to jego pasją?

Jak był młodszy, zabrałem go nad wodę w okolice Zgierza. Wziąłem dla niego cztery bułki, dla siebie trzy i kilka kawałków chleba. Wszystko po to, żeby mieć z czego robić kulki na przynętę. W rezultacie Kacper zjadł swoje bułki i chleb. Tyle było z wędkowania. Widać było, że się nudził.

Ważne miejsce w pana życiu zajmują także domowe zwierzęta.

Miałem psy i koty. Obecnie mam jednego psa – wabi się Wafel. Jeśli dobrze liczę ma już 13 lat.

Obecność zwierzaka dodaje kolorytu naszemu życiu.

Wafel przejął absolutną władzę w domu. Budzi nas, kiedy mu się podoba. Potrafi o godz. 5 rano wejść do sypialni i zacząć szczekać.

Dariusz Postolski nad morzem
Dariusz Postolski nad morzem, fot. archiwum prywatne

Skoro on może nie spać, to inni także.

Chyba wychodzi właśnie z takiego założenia (śmiech). Wie, że kochamy go bezgraniczną miłością. Jeździ z nami wszędzie, ostatnio był nawet na Węgrzech. Śmieję się, że to mój stalker. Chodzi za mną krok w krok. Żona powiedziała jednak, że to ostatni nasz zwierzak. Ma sporo racji. Nie zawsze człowiek ma ochotę czy też siłę wyprowadzać go na spacer.

Przed Waflem były Hektor i Bąbel.

Bąbel zszedł na babeszjozę. To była moja wielka miłość. Niesamowicie mądry pies. Do tego stopnia, że gdy żona myła podłogę i zakazała mu wejść do pokoju, czekał, aż nie otrzyma pozwolenia. Niezwykle posłuszne zwierzę i wspaniały przyjaciel.

Pytałem już o pana zawodowe marzenia. A jakie są te prywatne?

O moje marzenia proszę zapytać moją żonę (śmiech). Kobiety już odpadają, dalekie podróże też, ze względu na Wafla. Czas szybko mija, przychodzą kolejne choroby. Wiem! Chciałbym schudnąć.

Poza zrzuceniem zbędnych kilogramów, czego mogę panu życzyć?

Trochę więcej spokoju. W ciągu roku robię jakieś 100 meczów. To dużo, a moja obecna żona twierdzi nawet, że za dużo. Mam przecież 76 lat.

Może powinien pan częściej zabierać żonę na mecze, żeby z bliska zobaczyła pana pasję.

Jak kiedyś pojechaliśmy na mecz do Aleksandrowa Łódzkiego, to baliśmy się, że oberwiemy od tłukących się kibiców. Podobnie było w latach mojej młodości, gdy swoją ówczesną narzeczoną z Warszawy zaprosiłem na mecz Gwardii Warszawa z Widzewem Łódź. Kibice bili się cały mecz, a ona znajdowała się w epicentrum. Myślę, że mógł to być jeden z powodów, dla których nasza relacja została zakończona.

Dotychczas wszystkie rozmowy z cyklu „Ludzie radia” kończyły się pytaniem o życzenia. Skoro jednak przełamaliśmy schemat, zadam inne. Jakie są pana słabe strony?

Zdecydowanie języki obce. Kamil Kijanka opanował angielski i niemiecki. Wojtek Filipiak także zna dwa języki obce, a Marek Kondraciuk włada niemieckim. Języki obce otwierają przed dziennikarzami zupełnie nowe możliwości. Mam ogromny żal do losu, że nie było stać mojej rodziny, abym otrzymał solidną naukę języków. Uczyłem się rosyjskiego i łaciny. Dopiero później w moim życiu pojawił się angielski. W domu było nas czworo, pracował tylko ojciec. Brakowało pieniędzy na dodatkowe lekcje.

Brak znajomości języków obcych nie przeszkodził panu jednak zostać jedną z legend łódzkiego dziennikarstwa sportowego.

Ostatnio jeden z kolegów na Widzewie wymyślił mi pseudonim – Legendariusz. Choć podchodzę do tego z dużym dystansem, żałuję, że mój ojciec nie dożył czasów moich zawodowych sukcesów. Jako chłopak z przeciętnej kolejarskiej rodziny gdzieś jednak zawędrowałem. Myślę, że ojciec byłby ze mnie, choć odrobinę dumny.

Przeczytaj także pierwszą część rozmowy:

  • Dariusz Postolski – śpiewający nauczyciel, który został radiowcem. „Mam smykałkę do tej roboty”

Wszystkie wywiady z cyklu „Ludzie radia” dostępne są TUTAJ

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Tagi: 25 czerwcadariusz postolskiludzie radiaWiadomości Łódź
Poprzedni artykuł

Śmiertelny wypadek w Dębowej Górze. Zginął 68-latek

Następny artykuł

Akcja poszukiwawcza na Jeziorze Małszewskim. Zaginęli nastolatkowie z Łodzi

Następny artykuł
Akcja poszukiwawcza na Jeziorze Małszewskim

Akcja poszukiwawcza na Jeziorze Małszewskim. Zaginęli nastolatkowie z Łodzi

Piotr Rogucki otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Łodzi

Piotr Rogucki otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Łodzi

Radio Łódź

  • Zasięg i częstotliwości
  • Historia Radia Łódź
  • Kalendarium Radia Łódź
  • Polityka prywatności
  • BIP
  • Rada programowa
  • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
  • Kontakt

Do pobrania

  • Księga Znaku Radio Łódź
  • LOGO Radio Łódź [PDF]
  • Księga Znaku Radio Łódź Nad Wartą
  • LOGO Radio Łódź Nad Wartą [PDF]

Warto przeczytać

Prezydent Piotrkowa Trybunalskiego z absolutorium za 2024 rok. Juliusz Wiernicki także z wotum zaufania

Prezydent Piotrkowa Trybunalskiego z absolutorium za 2024 rok. Juliusz Wiernicki także z wotum zaufania

25 czerwca 2025
piekarnia chłopi

Wystawa obrazów z filmu “Chłopi” w łódzkiej… piekarni

25 czerwca 2025

BIP

  • BIP Radio Łódź
  • Informacje ogólne o spółce
  • Struktura Radia Łódź
  • Władze spółki
  • Akcjonariusze
  • Organy opiniodawczo – doradcze
  • Udostępnianie informacji
  • Dokumenty
  • Środki publiczne
  • Ogłoszenia publiczne
  • Instrukcja obsługi BIP

© 2012-2024 Radio Łódź

Witaz ponownie!

Sign In with Facebook
Sign In with Google
Sign In with Linked In
OR

Zaloguj się poniżej do swojego konta

Zapomniane hasło?

Przypomnij hasło

Please enter your username or email address to reset your password.

Zaloguj

Dodaj nową listę

Brak wyników
View All Result
  • Ramówka
    • Poniedziałek
    • Wtorek
    • Środa
    • Czwartek
    • Piątek
    • Sobota
    • Niedziela
  • Podcasty
    • 7 dni w Łodzi i regionie
    • ABC Atom
    • ABC Polskiego Rapu
    • Agata i film
    • Czas na kulturę
    • Dbaj o zdrowie
    • Ekologia. Bez. Ogródek
    • Ekonomiczna migawka
    • Gość Radia Łódź
    • Historie nieodległe
    • Im dalej w las
    • Inne audycje i podcasty
    • Liczy się człowiek
    • Łódzkie, jestem stąd
    • Masz głos
    • Mocne nocne
    • Na prawo patrz
    • Nasze dzieci
    • Nawiasem mówiąc
    • Niesamowity świat owadów
    • Okolice jazzu
    • Pierwszy dzień tygodnia
    • Podnoszenie Ciężarów
    • Podróże ze smakiem
    • Policja, słucham
    • Polityczny poniedziałek
    • Poranek dla aktywnych
    • Radio – czytelnia
    • Radio Nocą
    • Strefa kultury / Więcej kultury
    • Strefa ŁDK
    • Studio reportażu Radia Łódź
    • Szczeliny Łodzi
    • Szkiełko i oko
    • Świat mediów bez tajemnic
    • Taki jest świat
    • To jest temat
    • Woda nie tylko święcona
    • Z archiwum Radia Łódź
    • Zbudujmy rodzinę
    • Zdrowym być
    • Zwiesz się zwierz
  • Akademia Młodego Radiowca
  • Konkursy
  • Kalendarz
  • Patronat
  • Radio Łódź
    • Kontakt
    • Reklama
    • Promocja
    • Kampanie społeczne w Radiu Łódź
    • BIP
    • Rada programowa
    • Polityka prywatności

© 2012-2024 Radio Łódź

Ta strona korzysta z plików cookie. Kontynuując korzystanie z tej witryny, wyrażasz zgodę na używanie plików cookie. Odwiedź naszą Politykę prywatności.
{{playListTitle}}
  • {{ index + 1 }}
    {{ track.track_title }} {{ track.track_artist }} {{ track.album_title }} {{ track.length }}
artwork-hover Player Audio Artwork
{{list.tracks[currentTrack].track_title}}{{list.tracks[currentTrack].track_artist && typeof sonaar_music.option.show_artist_name != 'undefined' ? ' ' + sonaar_music.option.artist_separator + ' ' + list.tracks[currentTrack].track_artist:''}}
{{list.tracks[currentTrack].album_title}}
{{ list.tracks[currentTrack].album_title }}
Player Audio Artwork
{{list.tracks[currentTrack].track_title}}
{{list.tracks[currentTrack].track_artist }}
{{classes.speedRate}}X
Player Audio Artwork
{{list.tracks[currentTrack].track_title}}
{{list.tracks[currentTrack].track_artist }}
{{ cta['store-name'] }}
Przejdź do treści
Otwóz pasek narzędzi Dostępność

Dostępność

  • Zwiększ tekstZwiększ tekst
  • Zmniejsz tekstZmniejsz tekst
  • Czarno-białeCzarno-białe
  • Wysoki kontrastWysoki kontrast
  • NegatywNegatyw
  • Lekkie tłoLekkie tło
  • Podkreślone odsyłaczePodkreślone odsyłacze
  • Czytelny tekstCzytelny tekst
  • Reset Reset
spinner
spinner
ładuj więcej