Wypominki [PISZĘ, WIĘC JESTEM JOANNA SIKORZANKA]
Jest teraz na nie najlepszy czas. Zaduszkowy. Zapalamy znicze, kładziemy kwiaty, wspominamy tych, którzy odeszli. To im należą się wypominki, zwane też wymieniankami czy po śląsku zaleckami. O tych, których kochaliśmy za życia, nie zapominajmy też po śmierci pisał św. Ambroży. Nie zapominam.
![Wypominki [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA] 1 29796 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/29796-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Zacznę od tych po mieczu babcia Helenka i dziadek Leopold. Jego prawie nie pamiętam, zmarł, gdy miałam dwa lata. Ze zdjęcia patrzy na mnie dobrotliwie uśmiechnięty starszy pan w okularach. Ale przecież nie zawsze taki był na fotografii ślubnej, w sepii, stoi czarujący młody mężczyzna przytulający wybrankę. Był serowarem. Los rzucił go, wraz z rodziną, do Wilna, gdzie zakładał firmy serowarskie. W domowym archiwum zachowała się niezwykła pocztówka, jaką wysłał do Wielmożnej Pani Heleny Sikorowej na wileński adres ul. Św. Filipa 1 m 22. Na odwrocie widzimy mojego dziadka w jednym ze sklepów w Lidzie, coś testuje, wokół sery, miody. Jest rok 1938. Kilka lat później, jako repatrianci, dziadkowie wyruszyli z Wilna najpierw do Bydgoszczy, a potem do Łodzi, gdzie odnaleźli syna. Zabrali ze sobą trochę mebli, samowar i porcelanowy komplet talerzy, talerzyków, salaterek, półmisków i sosjerek, mam go do dziś, wyjmuję na wyjątkowe okazje. Pozostał nieskazitelnie biały. Babcia przeżyła męża o kilkanaście lat. Cały czas mieszkała z nami, w swoim wypełnionym pamiątkami pokoju. Zapamiętałam ją jako starszą, cierpiącą na astmę panią, a przecież gdy patrzę na zdjęcia z jej młodości, widzę piękną kobietę o wyrazistych oczach. Była absolwentką studium nauczycielskiego, wielbicielką książek, którymi się zawsze otaczała. To ona nauczyła mnie pisać i czytać. Lubiła ogórki z miodem i lekko pocukrzone pomidory. Robiła pyszne pierniczki. Gdy była już bardzo chora i nie wstawała z łóżka, siadywałam przy niej i czytałam jej książki. To pewnie po niej odziedziczyłam miłość do nich. A po dziadku miłość do serów
Teraz ci po kądzieli. Babcia Leokadia, zwana Lunią i dziadek Henryk Wykowscy. Warszawianie. Jego nie poznałam nigdy. W czasie wojny trafił do Auschwitz, skąd wysyłał listy do mojej mamy, mam je do dziś. Pisane po niemiecku, donoszące o śmierci kolegów i proszące o paczkę z cebulą i sucharami. Ostatnich przesyłek już nie otrzymał, gnany w marszu śmierci, zginął po drodze. W obozie zdążył jeszcze spotkać się ze swoją synową i dowiedział się o śmierci syna, który zginął zastrzelony w łapance. Z powstania warszawskiego moja babcia uratowała niewiele. Zachowało się tylko jedno jego zdjęcie zrobione w zakładzie Br. Mieszkowski, Warszawa, ul. Nowy Świat 27, telefon 37-59, przedstawiające szczupłego mężczyznę o przenikliwym, uważnym spojrzeniu. Był technikiem-wynalazcą. Babcia na fotografii z 1922 roku leży na sofie w otoczeniu czekoladek i książek, w falbankach, mocno puszysta. Po stracie męża i syna, po upadku powstania, pieszo przeszła z córką z Warszawy do Łodzi, skończyła szkołę pielęgniarską i wkrótce potem wyjechała do Krynicy Górskiej, gdzie objęła stanowisko głównej pielęgniarki uzdrowiskowej. Na zdjęciu z 1954 roku widać ją w krynickim parku szczupła kobieta w żakiecie i spodniach, a do tego szpilki! Kolejna fotografia przedstawia babcię w pięknej sukni w kwiaty, na ramionach biały szal, na nogach oczywiście szpilki. Zawsze zazdrościłam jej tego szyku i wdzięku, z jakim się poruszała, a także popularności i sympatii, jaką się cieszyła. Gdy przeszła na emeryturę, zamieszkała z nami. Uczyła mnie malować rzęsy. Pomagała przed egzaminami na polonistyce, gdy nie zdążyłam czegoś przeczytać, robiła to ona i na podstawie zrobionych notatek streszczała lekturę. Po niej mam determinację w dążeniu do celu. I jeszcze wujek Jurek, ten, który zginął zastrzelony w łapance. Brat mamy. Na zdjęciu z psami, Iskrą i Maksiem. Na obozie wojskowym, w mundurze. I na amatorskiej fotografii ze swą młodą żoną, która przeżyła Auschwitz idą przytuleni, ona w białej sukience, z torebką kopertówką, on w garniturze. Na odwrocie dedykacja Przyjacielowi serca i duszy Jurek Może to po nim odziedziczyłam emocjonalność i miłość do psów? Jego imię nosił potem mój brat. Teraz mój syn.
Nie może w wypominkach zabraknąć tych, którym zawdzięczam najwięcej moich rodziców i brata. Ale tu wszystko się komplikuje. Nie potrafię jeszcze o nich pisać. Zdjęcia, te z ostatnich lat, trzymam głęboko w szufladzie. Odważam się zerkać tylko na te wcześniejsze. Moja mama, Zofia, na wakacjach przed wojną. Koszula, bryczesy. Roześmiane grono młodych ludzi, konie, kąpiel w rzece. Romantyczne ujęcia wśród kwiatów. Mój tata, Bogusław, absolwent Państwowej Szkoły Technicznej im. Marszałka J. Piłsudskiego w Wilnie, przystojniak, cudowny uśmiech, pod rękę z kolegami na wileńskiej ulicy, potem przy winie. Wiem, że został przymusowo wysłany na roboty do Niemiec, wiem, że stamtąd uciekł, ale szczegółów nie znam. Dlaczego go o to nie zapytałam??? I oni we dwójkę, w lesie, pod brzozą, zakochani, szczęśliwi. Nie ma zdjęć ze ślubu, nie było ich na to stać. Za to potem lawina fotografii mojego brata, trochę później także moich, i naszych wspólnych, głównie na Mazurach. Z naszymi kolejnymi psami. Szczęście utrwalone.
I teraz ja sama. I moje wypominki.