Lato z książką Cybulka albo triumf tłumacza [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA]
Ptak dobrego Boga Jamesa McBridea w znakomitym, porywającym przekładzie Macieja Świerkockiego uzmysławia nam, jak wielką rolę może odegrać tłumacz. Od pierwszego do ostatniego zdania czytałam tę książkę z ogromną satysfakcją, bawiąc się przy tym językiem stworzonym specjalnie dla niej przez translatora. Jak to brzmi?
![Lato z książką – Cybulka albo triumf tłumacza [PISZĘ, WIĘC JESTEM - JOANNA SIKORZANKA] 1 28302 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/28302-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Urodziłżem sie kolorowym menżczyznom i wbijcie to se do głowy. Ale przez siedemnaście lat żyłem jako kolorowa baba. Mój papa był pełnokrwistym Murzynem i pochodził z Terytorium Kansas, z miasteczka Oswatomie na północ od Fort Scott, koło Lawrence Tak zaczyna się opowieść Henryego Shackleforda zwanego Cybulką, który opowiada historię swego życia. Opowiada ją panu Higginsowi, a ten spisuje każde jego słowo, chcąc zachować dla potomnych wspomnienia człowieka, który znał walczącego o zniesienie niewolnictwa Johna Browna. Dokumenty te zostają znalezione w latach 60. XX wieku, w zgliszczach najstarszego murzyńskiego kościoła w Wilmington. Oprócz nich w ognioodpornym blaszanym pojemniku są też konfederackie dolary i pióro dzięcioła wielkodziobego To pióro ptaka dobrego Boga. Jest wyjątkowe powiedział John Brown, dając je Cybulce jak powiada Biblia, weźmij to, co wyjątkowe, ze swojej renki i daj potrzebującemu, a bendziesz szedł drogom Pana
Oddajmy teraz głos tłumaczowi, Maciejowi Świerkockiemu – “Ptak…” był na pewno jedną z najtrudniejszych książek językowo, jakie zdarzyło mi się tłumaczyć, opowiadany niegramatycznie, westernowo – murzyńskim żargonem przez niewolnika półanalfabetę z Południa USA i (rzekomo) spisany nieortograficznie przez niemal równie kiepsko wykształconego Murzyna. Właściwie nie ma w tej książce zdania bez jakiegoś językowego odstępstwa od normy i trzeba było coś z tym zrobić. Postanowiłem po namyśle “pojechać po bandzie”, czyli pójść na całość, kaleczyć polszczyznę tak jak kaleczył angielski McBride, choć miałem obawy, jak to się będzie czytać. Wiedziałem, że ryzykuję, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana… I nie żałuję, bo powieść wydana przez CZARNE – dobrze się sprzedaje, narzekań na przekład jest mniej niż pochwał, a ja pracuję już nad następną książką McBride’a, biografią Jamesa Browna (muzyka). U nas, rzecz jasna, nie było niewolników ani kowbojów, więc język powieści trzeba było po części stworzyć z niczego, a po części złożyć go z elementów naszej (nieco podarchaizowanej) gwary wiejskiej, ale i miejskiej, co w sumie dobrze pasuje, bo przecież akcja powieści toczy się właśnie gdzieś na styku kultury “wiejskiej” i “miejskiej”. Dodatkowo trzeba było pamiętać o tym, że powieść jest pikarejska, ale i komiczna, język przekładu musiał więc też odzwierciedlać te cechy gatunkowe.
W książce właściwie wszystkie postaci mówią takim prymitywnym, chociaż bardzo muzycznym i mięsistym językiem, nawet te, których pochodzenie czy wykształcenie właściwie wyklucza jego zastosowanie (np. John Brown prawie na pewno nie mówiłby takim żargonem, on miał całkiem niezłe wykształcenie), ale trzeba pamiętać, kto jest narratorem – bo to narrator każe przecież wszystkim postaciom swojej opowieści posługiwać się jedynym językiem, jaki zna. Było to więc wyzwanie, ale tym przyjemniejsze, że bez względu na wynik mojego starcia z McBridem wiedziałem, że wyprodukuję książkę inną od wszystkich, że nie przełożę jej zgrabnym może, ale trochę nijakim językiem “ogólnoprzekładowym”, który często gubi indywidualne cechy stylu tłumaczonych autorów.
Mały Henry, wzięty pomyłkowo za dziewczynkę i od tej pory ukrywający się pod dziewczyńskim ubraniem, jak na bohatera powieści łotrzykowskiej przystało, przeżywa niewiarygodne przygody, zawsze uchodząc z nich cało i wiele się ucząc. Ma jeszcze to wyjątkowe szczęście, że napotyka na swej drodze niezwykłego człowieka Johna Browna, znanego abolicjonistę, który otacza go ojcowską opieką. Przekonany o słuszności swych racji, niezwykle pobożny Starzec, na czele swej armii złożonej z obdartusów i głodomorów, walczy ze zwolennikami niewolnictwa, obmyślając kolejne zasadzki i modląc się [] w powietrzu swond przypalonych bażantów, dokoła szeroka preria i zapach bizonich gówien [] z drugiej Starzec kłapie paszczom [] Brown pocił sie z wysiłku, pot spływał po jego skórzastej szyi na koszule, glendził o ofiarach całopalnych, krwi ze świecznika Jezusa i tak dalij [] W kuńcu Owen mruknoł: – Papo! Musimy ruszać w droge. Ścigajom nas! Komizm miesza się tu z powagą, wydarzenia błahe z dramatycznymi. Obraz rozdartego miedzy zwolennikami niewolnictwa a jego przeciwnikami stanu Kansas, jaki przedstawił w swej powieści James McBride, porywa. Nic więc dziwnego, że doczekała się ona wielu ważnych nagród, w tym National Book Award 2013. Jej autor, muzyk jazzowy, któremu nieobcy jest twainowski humor, stworzył jedyną w swoim rodzaju opowieść o Ameryce sprzed wojny secesyjnej, niesztampową i przejmującą. Pokazującą, jak trudna była walka z rasistowskimi przekonaniami, jak wiele ofiar pochłonęła. Jedną z nich był sam John Brown, którego powieszono w 1859 roku w Zachodniej Wirginii. I Sibonia, której egzekucję obserwował Henry-Cybulka [] ta historia odmieniła mię na całe życie czytamy Bondź menżczyznom! powiedziała wtenczas do tego młodego Murzyna, co upadł na stopniach szubienicy, jak go mieli wieszać. [] dobrze sie spisał. Przyjoł śmierć odważnie. Przypominał mi Starca. [] To on dźwigał brzemię, dźwigał cienżar mojego ludu na swoich ramionach. To on porzucił dom dla czegoś, w co wierzył
To piękna opowieść o zniewoleniu i wolności, o dojrzewaniu do podejmowania decyzji, o wierności swym przekonaniom, o nadziei i wierze w to, co nadejdzie. Kończąc ją James McBride podziękował tym wszystkim, którzy przez tyle lat podtrzymywali pamięć o Johnie Brownie