Lato z książką – Delhi pełne dżinów [PISZĘ, WIĘC JESTEM JOANNA SIKORZANKA]
Latem jest tam nie do wytrzymania, zarówno w dzień jak i w nocy. Nagrzane pulsującym słońcem miasto nie oddycha. Nie można spać, ludzie stają się nerwowi, wybuchają kłótnie.
Dobrze jest wtedy wzorem wielkich Mogołów przenieść się do chłodnego Kaszmiru, gdzie można odpocząć nad strumyczkami w ogrodach lub nad jeziorem Dal. Kiedyś, gdy nie było jeszcze klimatyzacji, szukano innych sposobów kopano pod rzeką Jamuną podziemne komnaty, w których temperatura była o kilka stopni niższa. Uff, jak to dobrze, że nie spędzam wakacji w Indiach, w Delhi. Jak to wspaniale, że mogę odwiedzić to niezwykłe Miasto dżinów dzięki książce wydanej przez Noir Sur Blanc. William Dalrymple, szkocki pisarz, historyk, reporter i podróżnik, który spędził tam pięć lat, jest moim przewodnikiem.
Od pierwszej chwili oczarowało mnie to niesamowite miasto pisze obfitowało we wspaniałości i okropieństwa: labirynt, miasto pałaców, gnijące śmietnisko skąpane w przefiltrowanym przez misterne treliaże świetle, pejzaż usiany kopułami, kipiący od ludzi bezład, rozkaszlały od spalin i woniejący przyprawami. Delhi to także fascynująca historia, o której przypominają spotykane na przykład w miejskich parkach zniszczone grobowce, ruiny starych meczetów czy pozostałości szkól islamskich, medresów. Podobno niektórzy wierzą, iż istniało siedem wymarłych Delhi, a obecne jest ósmym. Są i tacy, którzy przekonani są o kilkunastu, czy nawet dwudziestu jeden wcieleniach miasta. Indyjski archeolog, prof. B. B. Lal, od wielu lat badający przeszłość tego miejsca i sprawdzający historyczną prawdę, którą przekazuje najważniejszy dla Hindusów epos Mahabharata, pokazał autorowi książki w jednym z wąwozów wał ziemi, uwarstwiony tak jak słoje drzewa. Na szczycie tego wału była warstwa pochodząca z XX wieku, poniżej warstwy mogolskie, z okresu sułtanatu i na samym spodzie warstwa tzw. ceramiki malowanej szarej. Według specjalisty świadczy to o tym, iż Delhi było zamieszkane nieprzerwanie przez trzy tysiąclecia, mimo rzezi i najazdów. Tak jak podaje to narodowy epos, choć przyznaje prof. Lal wiele fragmentów, które tam znajdziemy to licentia poetica.
Samej Mahabharacie William Dalrymple poświęca w swej książce sporo uwagi. Nic dziwnego, ten niezwykły epos jest osiem razy dłuższy od Iliady i Odysei razem wziętych. Cztery razy dłuższy od Biblii. Składa się z około stu tysięcy sanskryckich dwuwersów zwanych ślokami. Kiedyś wędrowni poeci znali go na pamięć w całości! Jego wyrecytowanie bez przystanku – zajmowało im siedem dni i siedem nocy. Podobno jeszcze w poprzednim pokoleniu spotkać można było siedzących na stopniach delhijskiego Dźama Masdźid starych Hindusów, którzy powtarzali opowieść o rodach Kaurawów i Pandawów walczących o panowanie nad krainą Bharaty. Dziś już ich nie ma, ale Mahabharata wciąż wywołuje emocje i jest, w przeróżny sposób, przypominana. Jak wspomina autor Miasta dżinów, gdy ostatnio pokazywano w telewizji jej dziewięćdziesięciotrzyodcinkową adaptację, oglądalność ani razu nie spadała poniżej siedemdziesięciu pięciu procent, a momentami sięgała dziewięćdziesięciu pięciu, co równa się – mniej więcej 600 mln telewidzów. Czy możemy sobie wyobrazić podobne zafascynowanie Odyseją lub Sagą o Nibelungach? To według Mahabharaty miasto, które istniało kiedyś na miejscu dzisiejszego Delhi, przypominało nowe niebo – Otaczały je piękne ogrody pełne mangowców, chlebowców i oleandrów, palm i jaśminów cieszących oko, kwitnących i uginających się pod ciężarem owoców [] Były tam pagórki i ocienione lotosowe sadzawki z krystaliczną wodą, tętniące życiem od dzikich gęsi i kaczek, gołębi i ptaków ćakrawaka Zaś czytamy dalej najwspanialszym ze wszystkich budynków był Wielki Pałac [] niebiański, piękny, wykładany klejnotami [] pilnowało go osiem tysięcy zbrojnych rakszasów czerwonookich, latających w przestworzach, budzących przerażenie [] nawet pałace Kryszny i Brahmy nie odznaczały się tak niezrównanym pięknem
Oczywiście nie tylko historia interesuje szkockiego podróżnika. Pokazuje nam również współczesne Delhi miasto tajemnych przejść i tuneli, rozpadających się rezydencji, festiwalu świateł Diwali, walk kuropatw i wyśmienitej herbaty. Prowadzi wąskimi uliczkami, kosztuje przepyszne trójkątne pierożki przyprawione curry, tzw. samosa, opisuje spotkanie w gronie sufich i zachwyca się dźwiękami indyjskiej lutni. Ta lutnia to może być sitar lub wina nazwy instrumentów, a także świąt, obrzędów religijnych, ceremonii, strojów czy przedstawicieli różnych grup społecznych znajdziemy w słowniczku znajdującym się na końcu książki. To z niego dowiemy się na przykład, że kuća to uliczka, mithai słodycze, hidźra eunuch, chanaka klasztor derwiszy a munśi nauczyciel, sekretarz. Opowieść, przetłumaczoną przez Berenikę Annę Janczarską, dopełniają rysunki Olivii Fraser. Na jednym z nich widzimy Balvindera Singha, który podczas pobytu pisarza i jego żony w Delhi pełnił funkcję ich kierowcy. Gdy Dalrymple starał się oponować, twierdząc, iż nie jest im potrzebny, dowiedział się od wynajmującej im mieszkanie pani Puri, że posiadanie kierowcy, tragarza, kucharza, pracza i sprzątaczki to rzecz obowiązkowa To dosyć wymowny, choć nie jedyny przykład wpływu Imperium Brytyjskiego na Indie.
Pewnego wieczoru autor Miasta dżinów spotkał się z pirzadami, dostojnikami ze świątyni sufickiej i derwiszami, muzułmańskimi mistykami, by porozmawiać o tajemniczych istotach, które mogą przybierać postać pięknej kobiety, węża, szakala czy kozy, czyli o dżinach. Niektórzy wierzą, że hinduskie dżiny mieszkają w dżungli, lubią też ruiny, stare świątynie czy cmentarzyska. Bywają złośliwe, ale mogą też być pomocne. Jak głosi legenda pomogły jednemu z kalifów wybudować wspaniały pałac na brzegu Eufratu. To one też sprawiły, że Delhi odradzało się przez tysiąclecia jak Feniks z popiołów. Jak pisze William Dalrymple do dziś nawiedzają każdy dom, każdy kąt ulicy [] jeśli dopisze ci szczęście, poczujesz na twarzy muśnięcie ich ciepłego oddechu