Reumatologia przedwyborcza [PISZĘ, WIĘC JESTEM JOANNA SIKORZANKA]
Poniedziałek, 19-X-15 rozpoczynam badania w łódzkim szpitalu im. Sonenberga, na reumatologii. Sonenberg? Pewnie Niemiec albo Żyd mówi jedna z pacjentek w izbie przyjęć, krzywiąc się przy tym lekko.
Szybko sprawdzam w smartfonie rzeczywiście, Żyd. Emanuel Sonenberg, dermatolog praktykujący m.in. w Wiedniu, Paryżu, Berlinie i Lwowie. Jego grób znajduje się na cmentarzu przy ul. Brackiej.
Pięknie położony na Stokach szpital, noszący jego imię od lat 50.XX wieku, to miejsce, w którym spędzam ostatni przedwyborczy tydzień, gorący, pełen dyskusji, połajanek, argumentów za i przeciw. Ale nie tu. Tutaj ważne są analizy krwi i moczu, opowieści o chorobach, dania obiadowe (dziś grochowa, gulasz z kaszą i surówka), wizyta księdza, który zagląda z pytaniem, czy ktoś chce przyjąć komunię i odmawia głośno Ojcze nasz. Wieczorem w TV zapowiadana od dawna debata histeryczki i nudziary mijam kilkanaście sal tylko w jednej wiszący pod sufitem telewizor jest włączony; dyskusji słuchają trzej panowie, po jej zakończeniu latają w powietrzu k..wy i j..ane ch..je, przez mniej więcej godzinę, potem cisza nocna. Pełna jęków, krzyków i gorączkowej bieganiny pielęgniarek.
Wtorek, 20-X-15 nie śpię do rana i zaczynam się zastanawiać, jak to wytrzymam; nie przewidziałam, że reumatologia jest połączona z oddziałem internistycznym, na którym leżą starsi ludzie w krytycznym stanie. Opowieści współlokatorek z pokoju o skręcie kiszek i operacji trzustki są niczym w porównaniu z powracającym krzykami pana, który przerażony krzyczy Halo, halo! Nikt go nie słucha, drzwi do sali, w której leży zostają dyskretnie zamknięte, ale wołanie słychać i tak. Wreszcie Pan Halo, wychudzony, półprzytomny wychodzi tylko w pampersie i przewraca się na korytarzu. Nie mogę nie podejść wyciąga do mnie rękę i z przerażeniem w oczach prosi o pomoc; pojawiają się pielęgniarki i odholowują go do łóżka z westchnieniem. W nocy, zza zamkniętych drzwi, wciąż słyszę Halo, halo, halo przed świtem już coraz słabsze. Błogosławię techniczne wynalazki w smartfonie słucham relacji z Konkursu Chopinowskiego. Grają Charles Richard-Hamelin, Yike Tony Yang i Dymitr Szyszkin. Fortepianowe akordy mieszają się z rozpaczliwym wołaniem. Nie mam odwagi wejść do Pana Halo i zapytać, o co chodzi. Wyborcze spoty szemrzące cicho ze zwisających mi na szyi słuchawek nie wytrzymują konkurencji z ciężkimi oddechami; w półmroku widać ledwo rysujące się pod kocami kształty, skurczone, niknące.
Środa, 21-X-15 w sali, którą dzielę z dwiema paniami ze Skierniewic i Łowicza pojawiają się studenci obcokrajowcy, rozmawiają po angielsku, wypytują nas o nasze dolegliwości, z zainteresowaniem przyglądają się powykrzywianym kręgosłupom i artretycznym dłoniom. Po powrocie z kolejnych badań słyszę przeraźliwy krzyk Pana Halo, nie wytrzymuję i idę do niego. Powtarza Halo, proszę wezwać policję! Morderstwo! Uśmiecham się uspokajająco i mówię, że nie znam numeru na policję. Jak to pani nie zna dziwi się i próbuje wyjść z łóżka. Zaniepokojona, że to zrobi łapię go za rękę i gorączkowo zastanawiam się, jak mu pomóc. Proszę pani odzywa się słaby głos starszego pana z sąsiedniego łóżka nic pani nie poradzi, mnie też nie chce słuchać, tylko krzyczy, w kółko to samo, trudno wytrzymać. Już tylko on został z nim w pokoju, zdrowszego pacjenta przeniesiono gdzie indziej, żeby normalny był z normalnymi. Znów zakładam słuchawki na uszy za chwilę rozpocznie się koncert laureatów Konkursu Chopinowskiego. Wygrał Koreańczyk Seong-Jin Cho; moja ulubienica Kate Liu z USA zajęła trzecie miejsce. Podczas uroczystości wręczenia nagród, w której biorą udział Pan Prezydent, First Lady, Pani Premier i inni znakomici goście, a w powietrzu czuje się przedwyborcze napięcie, w szpitalu słychać krzyki, wspinają się ku górze. Gdy pianiści zaczynają grać, milkną. Nareszcie dali mu coś słyszę spoza uchylonych drzwi. Koncert e-moll, Polonez As-dur piękny jak nigdy. Na korytarzu cisza.
Czwartek, 22-X-15 odwiedziny bliskich przy łóżku starszej pani chyba wnuczka, coś do niej mówi, ale widać, że tamta tak cierpi, że chyba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Gdy zostaje sama, zaczyna jęczeć – O Boże, Boże, nie mam już siły. Te słowa powtarzają się wciąż, jak mantra. Gdy przechodzę korytarzem Pani O Boże macha do mnie ręką. Wchodzę. Prosi mnie, by zdjąć z niej koc, za gorąco. Popuchnięte, pokłute nogi wystające z pampersa. Głaszczę ją po ręce. Blady uśmiech i znów jęk. Boże, zabierz mnie stąd, już nie mogę Nie wytrzymuję i odchodzę z płaczem. Znów słucham muzyki, czytam. W najchętniej czytanym tygodniku opinii ktoś pisze o siłach zła i Lordzie Voldemorcie naszej sceny politycznej.
Piątek, 23-X-15 od rana badania poza kliniką, karetka wywozi mnie na rezonans magnetyczny. W drodze do windy mijam rozwieszone na korytarzu ogłoszenia wyborcze, mówią o zasadach głosowania w szpitalu. Gdy wracam, w holu, przy schodach widzę dwa łóżka, na których leżą skurczone, ukryte w pokrowcach postacie. Jedna z nich to Pan Halo, o drugą nawet nie pytam. Zza uchylonych drzwi słyszę szept Ciało Chrystusa
Sobota, 24-X-15 – Już w domu. Próbuję dojść do siebie.
Niedziela, 25-X-15 Wybieram.