Karbala, narzeczony prałata i pończochy na cmentarzu [PISZĘ, WIĘC JESTEM – JOANNA SIKORZANKA]
czyli materii pomieszanie, nie dziwiące już chyba nikogo w naszej płynnej, ponowoczesnej rzeczywistości, w której wciąż jesteśmy bombardowani nowymi wiadomościami o różnych wydarzeniach dramatycznych, zaskakujących, czasem śmiesznych. Jak się w nich odnajdujemy? Jak wpływają na nasze poglądy? Czy zmieniają świat wokół nas? Dziś przyjrzymy się trzem z nich.
Karbala to miasto w Iraku, w którym w kwietniu 2014 roku pojawili się polscy żołnierze. Mieli pełnić misję stabilizacyjną, a stoczyli krwawą bitwę z radykalnymi bojownikami Muktady as-Sadra i przez kilka dni, bez żadnego wsparcia, bronili City Hall. Nakręcono o tym film, który niedawno miał premierę. Nie oglądałam go, sięgnęłam natomiast do książki autorstwa ppłk. Grzegorza Kaliciaka, dowódcy 17. Batalionu Zmechanizowanego, jaka ukazała się w Wyd. Czarne. Kaliciak bez retuszu opowiada w niej o okrucieństwie, a czasem także bezsensie wojny i odwadze swoich kolegów. Zadaje pytania, często niewygodne, przypomina również pewne fakty, które tak łatwo odchodzą w niepamięć. Jakie? Choćby to, że decyzję o udziale polskich oddziałów w wojnie przeciw Irakowi podjął ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. Miał w tej sprawie wsparcie premiera Leszka Millera. Popieraliśmy USA i Wielką Brytanię w walce z reżimem Saddama Husajna, który rzekomo dysponował bronią masowego rażenia. Zdecydowaliśmy się na sojusznicze działania mając nadzieję na profity gospodarcze miały nam je dać późniejsze kontrakty związane z odbudową Iraku. Wyszło jak wyszło. Żołnierze dzielnie walczyli, radząc sobie w dramatycznych sytuacjach, broni nie znaleziono, interesu nie zrobiono. Wielu weteranów tej wojny cierpiało potem na tzw. PTSD zespół stresu pourazowego. Z jednej strony byli chwaleni i odznaczani, z drugiej słyszeli, że byli amerykańskimi najemnikami, którzy za dolary pojechali zabijać. Sami zresztą też mieli wątpliwości Do kogo strzelaliśmy? Kogo zabijaliśmy? Terrorystów? T
e pytania pojawiają się w opowieści ppłk. Kaliciaka, który pisze bojownicy, którzy nas atakowali nie stosowali metod terrorystycznych [] stali naprzeciwko nas z kałaszami ; z takimi samymi kałaszami , jakie i my mieliśmy. A może trudno się przyznać, że polski żołnierz zabijał powstańca? Z tymi pytaniami wiążą się też następne, fundamentalne jak potoczyłaby się historia, gdyby inwazji [na Irak] nie dokonano? Czy Państwo Islamskie by powstało? Może nie, a może tak Mądra, zmuszająca do myślenia książka; dobrze byłoby, gdyby przeczytali ją politycy. Przypominam Karbala. Raport z obrony City Hall Grzegorza Kaliciaka. I polecam m.in. fragment ze 188 strony Nasze decyzje często mają wpływ na to, co wydarzy się w dalekim kraju. Wolimy chyba jednak udawać, że nie widzimy, co tam się dzieje. [] Ta planeta jest za mała, by pozwolić sobie na takie myślenie. Te słowa, w różnych kontekstach, wciąż są aktualne. Ale nie zauważyłam, by książka czy film wywołały jakąś poważniejszą dyskusję, nie doczekaliśmy się debaty na ten temat. Natomiast media zachłystywały się, i robią to nadal, coming outem ks. Krzysztofa Charamsy.
Przypomnijmy – ten przedstawiciel watykańskiego establishmentu, Kongregacji Nauki Wiary, przedstawił nieoczekiwanie swojego narzeczonego, wzbudzając tym samym krytykę jednych i szacunek innych. Ci pierwsi oskarżają go o dwulicowość, mówią o nim z pogardą i drwiną; ci drudzy chwalą za odwagę, znakomicie przygotowane i przeprowadzone ujawnienie i mają nadzieję, że zmusi to kościół do rozliczenia się z homofobią. Jedno nie ulega wątpliwości nie można już teraz zamieść tego pod dywan, potrzebna jest debata, i to na różnych poziomach, od synodu poczynając. Czy ks. Charamsa odniesie zwycięstwo? Doprowadzi do zmian w kościele? Wszyscy powtarzają, że prawda wyzwala ale czy wszyscy chcą tego wyzwolenia?
I na koniec rajstopy na cmentarzu, czyli kolejna odsłona reklamowa firmy produkującej rajstopy dla wszystkich pań szczupłych i puszystych, zdrowych i chorych, młodych i starszych, z problemami i bez. Reklama, która pojawiła się ostatnio na billboardach przedstawia kobietę w żałobie, opartą o nagrobek i odsłaniającą nogi w pończochach wspomnianej firmy. Żeby było pikantniej z koronkowym wykończeniem. Żeby było bardziej wzruszająco z towarzyszącym jej, wyświechtanym już nieco, cytatem z ks. Twardowskiego o kochaniu tych, co szybko odchodzą. Przyznam, że gdy zobaczyłam to po raz pierwszy, zaniemówiłam. Nie, nie oburzyłam, choć na pewno nie jest to moja ulubiona reklama, ale doceniam to, że jej twórcy chcieli skłonić odbiorców do przemyślenia pewnych spraw. Zastanawiam się też, jaki będzie kolejny krok starsza pani w trumnie w ciepłych rajstopach? Dlaczego nie? Musimy się uczyć oswajania śmierci. Ale to temat na inny felieton, może na 1 listopada?
Karbala, narzeczony prałata i pończochy na cmentarzu wydarzenia naszego ponowoczesnego świata. Zmienią go?