“Morda nie szklanka…” [Piszę, wiec jestem – Joanna Sikorzanka]
Założę się, że przynajmniej połowa czytelników tego felietonu dokończy natychmiast tę frazę – “… ŁKS Limanka”. Tak, o Limance będzie dziś mowa, o ulicy, która kiedyś wydawała mi się jedną z wielu, odległą, nieciekawą, odkąd jednak mieszkam na Bałutach, stała mi się bliska i odkryłam jej niepowtarzalny rys.
!["Morda nie szklanka..." [Piszę, wiec jestem - Joanna Sikorzanka] 1 15637 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/15637-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Ten artykułmożesz również przeczytać wmobilnej aplikacji Radia Łódź. Kliknij i dowiedz się więcej.
Zaczyna się przy Bałuckim Rynku i kończy na wiadukcie na Żabieńcu, to razem trzy kilometry z kawałkiem. Nazwisko Limanowskiego pojawiło się na niej w 1933 roku, Bolesław Limanowski miał wówczas 98 lat, to chyba jeden z niewielu przypadków nadania ulicy nazwiska osoby żyjącej. Na zdjęciach z tamtego czasu widzimy sędziwego, szczupłego mężczyznę z długą, białą brodą, w taki też sposób przedstawił go w “Śmierci prezydenta” Jerzy Kawalerowicz. Akcja filmu, przypomnę, toczy się w 1922 roku, kiedy to – wbrew prawicy – na prezydenta II RP wybrano Gabriela Narutowicza, który niedługo potem został zastrzelony w Zachęcie. W Polsce jest niespokojnie, na ulice wychodzą endeckie bojówki. Senator Bolesław Limanowski, historyk i socjolog, PPS-owiec, twórca rozpraw o demokracji, narodzie i państwie, zwolennik myśli Spencera i Comte’a, idzie ulicą, w towarzystwie kilku osób. Z bram wychodzą ludzie z pałkami i kastetami, los autora “Demokracji w Polsce” zdaje się przesądzony, i nagle – nie wiadomo skąd – pojawiają się wokół niego coraz liczniejsze grupy robotników ze sztandarami, otaczają malutkiego, siwowłosego polityka i ze śpiewem na ustach idą z nim dalej. Ilekroć czytam na tabliczce na ulicy jego nazwisko, pamięć przywołuje tę scenę właśnie. I zastanawiam się, czy Limanką mógłby iść taki pochód? Czemu nie? W końcu niedaleko stąd, przy ulicy Łagiewnickiej, 110 lat temu, rozpoczęło się robotnicze powstanie. Patron więc – jak najbardziej odpowiedni, szkoda tylko, że niewiele osób o nim pamięta i Limankę kojarzy raczej z limonką, a nie z działaczem PPS. Może warto tę postać przypomnieć? Zorganizować jakieś święto Limanki ? Przybliżyć jej historię? Obchodzimy w tym roku setną rocznicę włączenia Bałut – kiedyś wioski – do Łodzi, jest więc okazja, a i dzieje ulicy są na tyle ciekawe, że tematów nie zabraknie.
Zanim została ulicą Limanowskiego, była po prostu Aleksandrowską, tak jak współcześnie jej dalszy odcinek, od wiaduktu. W czasie okupacji wrócono do tej nazwy i na domach zawisły tabliczki z napisem Alexanderhofstrasse. Właściwie była włączona do getta, choć Żydzi nie mieli prawa z niej korzystać, przechodzili nad nią po specjalnej kładce. Jedno z wejść na tę kładkę znajdowało się u zbiegu dzisiejszej Limanki i ulicy Zachodniej, dziś jest tam szeroki chodnik, przy którym stoją – po stronie północno-zachodniej – bloki z lat 50., jakieś sklepy, lombard. Zamykam oczy i usiłuję sobie wyobrazić to miejsce w tamtym czasie. To trudne. Podobnie jak odnalezienie w podwórkach przy Limanowskiego 4 czy Limanowskiego 8 domów modlitwy zbudowanych przez Hersza Izbickiego i Zalmę Szpichlera. Przepadły bezpowrotnie, jak ci, którzy przychodzili się tu modlić, nic nie pozostało, żadnego śladu, żadnego okruchu pamięci. Tyle tylko, co w starych dokumentach czy “Kronice getta”, którą tworzyli m.in. Oskar Singer, reporter i pisarz z Pragi czy Josef Zelkowicz, etnograf i kronikarz, znawca kultury jidysz, obaj mieszkali przy Alexanderhofstrasse 47. A w kronice, którą pisali przez lata i która jest niesłychanym świadectwem tamtych czasów znajdziemy na przykład informację, że w bramie przy – pozostańmy przy dzisiejszej nazwie – Limanowskiego 13 wypili truciznę Józefina Beck, przesiedlona z Wiednia, wraz z synem Egonem, w samobójstwie znajdując ucieczkę z piekła. Dziś przy tej bramie jest przystanek tramwajowy i autobusowy, czekający przy nim ludzie często zaglądają do bramy, nic się nie zmieniła, to też fenomen Limanki.
Moje wędrówki po niej trwają już kilkanaście lat. Za każdym razem odkrywam coś nowego, patrzę na przybywające na murach napisy, zaglądam w okna mijanych kamienic, które pamiętają historię. Owszem, w niektórych miejscach pojawia się coś nowego – jakiś sklep, czasem zaskakujący swą elegancją, jak ten niedaleko ulicy Hipotecznej, z dizajnerskimi meblami, ale to wyjątek, przeważają stare domy, niektóre podstemplowane, kruszące się, stojące samotnie, jakby na wysepkach, domki , w których do dziś nie ma kanalizacji. I ludzie, często ci sami, starsze panie przesiadujące na ławeczkach przy skwerku, które chętnie opowiedzą o swoim życiu na pobliskiej ulicy Piwnej, panowie krążący wieczorami wokół sklepu z rozczulającą nazwą – Alkohole – melanż czy stojący w bramach młodzi ludzie głoszący wyższość ŁKS nad innymi klubami i chętnie dowodzący tego nie tylko sprayem ale i rękoczynami. Pewnie, są i inni, w luksusowych samochodach, przemykający Limanką w kierunku Teofilowa czy modnego osiedla Zielony Romanów, no tak, ale oni tylko przemykają, tak naprawdę na Limance ich nie ma. Czasem zastanawiam się czy Bolesław Limanowski, którego nazwisko widnieje na stojących przy ulicy kamieniczkach zainteresowałby się mieszkającymi tu ludźmi, czy starałby się w jakiś sposób opisać żyjące tu plemię, w końcu zajmował się tym jako socjolog, bliski poglądom Comte’a.
Z fascynacji tą ulicą wziął się mój dzisiejszy felieton, z przekonania, że warto ją opisać, utrwalić, jakoś uczcić te setne urodziny Bałut i ich najsłynniejszą ulicę. LIMANKĘ.