“Kobro – skok w smutną przestrzeń” [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Szykują się nam kolejne uroczystości związane z powstałą – podobnie jak UŁ – 70 lat temu uczelnią.
Ten artykułmożesz również przeczytać wmobilnej aplikacji Radia Łódź. Kliknij i dowiedz się więcej.
Dzisiejsza Akademia Sztuk Pięknych, wówczas Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych, wzorowała się na artystycznym i dydaktycznym dorobku niemieckiego Bauhausu, a jej założyciele szukali inspiracji w doświadczeniach pedagogicznych Kazimierza Malewicza. Ogromny wpływ na kształt uczelni wywarł Władysław Strzemiński, który przez kilka lat był w niej wykładowcą, a jego sztuka oraz koncepcja dydaktyczna określiły – można powiedzieć – charakter uczelni. Jego imię szkoła przyjęła dopiero wiele lat po jego śmierci.
Ale nie o samej uczelni czy Strzemińskim chciałabym dziś powiedzieć, lecz o artystce, która była jego żoną, wspaniałej rzeźbiarce awangardowej – Katarzynie Kobro. Ukazała się właśnie w Wydawnictwie Czarne książka o niej – “Kobro. Skok w przestrzeń”. Jej autorka, Małgorzata Czyńska, jest z wykształcenia historyczką sztuki i koncepcjom artystycznym Kobro poświęca dużo miejsca, ja chciałabym zwrócić uwagę na życie kobiety, która – tak sądzę – miała nieszczęście być żoną Strzemińskiego i wciąż pozostawała w jego cieniu. Jak pisze Katarzyna Kozyra była “rozjechana” przez historię – urodziła się w 1898 roku w Moskwie i tylko pierwsze lata jej życia w dostatnim, mieszczańskim domu, gdzie była otoczona miłością bliskich, muzyką i ukochanymi zwierzętami, można uznać za naprawdę szczęśliwe.
Choć już wtedy dostała pierwsze ostrzeżenie od losu – jej matka, Eugenia Wasiliewna Rozanowa, utalentowana pianistka, której świetnie zdanego egzaminu do moskiewskiego konserwatorium gratulował sam profesor Anton Grigoriewicz Rubinstein, przepowiadając jej karierę światową, po zamążpójściu i urodzeniu pięciorga dzieci, skończyła jako muzykalna pani domu… Kiedy patrzymy na zdjęcia nastoletniej Kati , widzimy w jej oczach bunt, niezależność, chęć walki; myślimy – jej życie potoczy się inaczej. Ale los lubi płatać figle – przychodzi I wojna światowa, rewolucja, która zmiata rodzinny dom von Kobrów z powierzchni ziemi, potem też nie jest lepiej – małżeństwo z okaleczonym przez wojnę Strzemińskim (nie ma jednej nogi i ręki), trudne lata w Polsce, gdzie nazywają ją kacapką, okupacja niemiecka, trudne lata powojenne – wystarczy na jeden życiorys, prawda? To nie znaczy jednak, że Kobro przez ten cały czas zbierała jedynie ciosy od losu – daje się uwieść rewolucji, pracuje w propagandzie, robi plakaty do Polit-Proświetu i ma zajęcia w szkole ceramicznej w Smoleńsku. Uczy się awangardy – w Rosji to wspaniały czas dla artystycznych eksperymentów, chociażby taki plakat El Lissitzkiego Czerwonym klinem uderz w białych, to znakomity dowód na to – jak pisze Czyńska – że sztuka awangardowa może być skutecznym narzędziem walki politycznej. Wprawdzie ta przychylność władz radzieckich do artystów poszukujących wkrótce przeminie, ale Kobro już inaczej patrzy na świat i zaczyna się szykować do – najważniejszego dla niej – skoku w przestrzeń.
Wiedzą, że muszą wyjechać z Rosji, marzą o Paryżu, kończy się na przyjeździe do ojczyzny Strzemińskiego. Droga wiedzie przez Wilno, Szczekociny, Brzeziny, Żakowice, Koluszki i Łódź, gdzie zostaną już do końca życia. Przyjaźnią się z Julianem Przybosiem i Janem Brzękowskim, działają w grupie Blok, Praesens i a.r. Pochodzące z lat 30. zdjęcie przedstawia Strzemińskich i Przybosia – Kobro jest trochę jak z innej planety – czytamy w książce – na głowie czapeczka przypominająca pływacki czepek, wokół szyi – szalik zaprojektowany przez męża. Nosi też różnokolorowe pończochy, co wzbudza sensację, często stosuje zgeometryzowane wzory. Wzrok ma spłoszony, chyba nie czuje się w Polsce najlepiej, kaleczy język. Jest zawsze u jego boku – on pisze, wypowiada się, ona – obok, ale pracuje – w 1925 roku powstaje jej pierwsza kompozycja przestrzenna z blachy polichromowanej. Jest zdeterminowana, chce tworzyć. Mąż ceni ją jako artystkę, w 1926 roku biorą udział w wystawie w Nowym Jorku, ale stosunki między nimi stają się napięte. Pewnie to także wina warunków, w jakich żyją – ciągle brak pieniędzy na wszystko, do tego dochodzi jeszcze spór o wychowanie córki, która urodziła się w 1936 roku, Jakobiny Ingeborgi , zwanej potem Niką. Należąca do cerkwi Kobro zadba o to, by miała prawosławny chrzest, Strzemiński ochrzci ją potem w kościele katolickim. Coraz częściej wypomina żonie jej rosyjskość, w domu dochodzi do awantur, na szczęście w wychowaniu dziecka pomagają sąsiedzi z ulicy Srebrzyńskiej. Daniem odświętnym, na jakie mogą liczyć jest kapuśniak z kaszą gryczaną, czyli szczi i kasza. Wybuch wojny pogarsza sytuację – Strzemińscy zostają wysiedleni z osiedla Montwiłła – Mireckiego, które staje się dzielnicą niemiecką. Bieda ich przygniata, narasta konflikt między małżonkami w związku z podpisaniem tzw. listy rosyjskiej. Już do końca życia on będzie jej wypominał ten krok, po wojnie złoży doniesienie i doprowadzi do oskarżenia w sądzie, ona walczy, ale staje się coraz bardziej przybita. Gdzie ta dziewczynka ze zdjęcia z pełnymi buntu oczyma? Teraz ma oczy pełne strachu. Próbują odnaleźć swe prace – Kobro rzeźby znajduje na śmietniku gdzieś na Dołach lub Cygance. Po wojnie nie jest lepiej – “Tam ciągle było w ruchu szczudło lub pogrzebacz” – wspomina jedna z sąsiadek – “”Katarzyna chodziła cały czas posiniaczona”. W 1948 roku zgoda artystyczna – razem wystawiają w nowo otwartym Muzeum Sztuki w Łodzi swe prace, ale prywatna już nie. Strzemiński zostaje zatrudniony w PWSSP, staje się charyzmatycznym wykładowcą, uwielbianym przez studentów i otoczonym przez kobiety, ale gdy Kobro stara się o zatrudnienie na uczelni, mąż uniemożliwia jej to, mimo pozytywnej oceny rektora… Niedługo potem sam, w ramach czystki socrealistycznej, przestaje tam pracować. Ona, po ciężkiej chorobie nowotworowej, umiera w 1951 roku, on rok później. Oboje – niepogodzeni.
Większość jej dzieł znajduje się łódzkim Muzeum Sztuki, część w rękach prywatnych, inne – zaginęły. Na grobie na cmentarzu prawosławnym w Łodzi córka umieściła kopię rzeźby z 1948 roku, jedną z ostatnich, jakie matka zrobiła – Akt dziewczęcy, pozowała jej Nika. Długie lata o niej milczano, nie była wymieniana obok męża, patrona ASP. Dopiero od 2001 roku przyznawana jest nagroda jej imienia.
Bardzo smutna książka, bardzo smutne, trudne życie.