Alma Mater – sentymenty i obawy [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Dziś ma swoje urodziny – siedemdziesiąte. Uniwersytet Łódzki. Moja uczelnia. Alma Mater. Wszystkiego najlepszego!
![Alma Mater - sentymenty i obawy [Piszę, więc jestem - Joanna Sikorzanka] 1 14725 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/14725-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Powstał w 1945 roku, na mocy dekretu z 24 maja, w mieście, które uznawane było za miasto robotnicze i w którym instytucje oświatowe i naukowe nie odgrywały tak wielkiej roli, jak w Warszawie czy Krakowie. W międzywojennej Łodzi istniał Instytut Nauczycielski, Wyższa Szkoła Nauk Społecznych i Ekonomicznych oraz Oddział Wolnej Wszechnicy Polskiej. Uniwersytet stał się ich kontynuatorem. Inicjatorem powołania go do życia był prof. Teodor Vieweger, biolog, absolwent studiów medycznych w Liege i zoologicznych w Brukseli, autor wielu prac naukowych, piotrkowianin. Przez kilkanaście lat pełnił funkcję rektora WWP w Warszawie, a w 1928 roku uruchomił jej oddział w Łodzi; w czasie okupacji wykładał na tajnych uniwersytetach, zaraz po wojnie zaś przystąpił do organizowania Uniwersytetu Łódzkiego. Niestety, nie było mu dane uczestniczyć w podpisaniu dekretu powołującego uczelnię, zginął w wypadku samochodowym dwa dni przed uroczystościami… Przypomnijmy – pierwszym rektorem uczelni został prof. Tadeusz Kotarbiński, filozof, logik i etyk, pełnił tę funkcję przez cztery lata. Jego następcą był prof. Józef Chałasiński, socjolog, kontynuator myśli Floriana Znanieckiego, twórca Instytutu Socjologii UŁ. Po trzech latach kierowania uczelnią zastąpił prof. Jan Szczepański, również socjolog, uczeń Znanieckiego, człowiek o bogatym życiorysie politycznym, często kontrowersyjnym, autor m.in. “Elementarnych pojęć socjologii”, “Polskich losów” czy “Spraw ludzkich”, w których zaczytywałam się ja, filolożka.
Tyle historii, tej odleglejszej. Teraz czas na moje wspomnienia, z lat 70. XX wieku, kiedy byłam studentką filologii polskiej UŁ. Jakże dumna byłam z tego, że jestem na uniwersytecie! Chłonęłam wiedzę, jaką przekazywano mi na wykładach, seminariach i konwersatoriach. Prof. Stefania Skwarczyńska swym płomiennym wystąpieniem na pierwszym wykładzie przekonała mnie, że bycie nauczycielem ma wielki sens. Prof. Karol Dejna, slawista, sprawił, że zafascynowałam się dialektami, choć i tak wiedziałam, że swoje życie poświęcę literaturze. Prof. Bolesław Lewicki z taką pasją opowiadał nam o tajnikach filmu, że do dziś pamiętam jego słowa. Dzięki prof. Stanisławowi Kaszyńskiemu poznaliśmy historię teatru i w pewną noc, rozklekotanym autobusem, jechaliśmy do Krakowa, by obejrzeć zrekonstruowaną wersję premiery “Wesela” Wyspiańskiego. Były też niezapomniane zajęcia z dr Jerzym Poradeckim poświęcone współczesnej literaturze czy seminarium magisterskie z prof. Anielą Kowalską, która wspierała mnie w mych poszukiwaniach dotyczących kultury Polski międzywojennej i nie wahała się wprowadzić w świat Instytutu Badań Literackich w Warszawie. Pamiętam nasze gorące dyskusje w “piekiełku” – kawiarence w podziemiach Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego, w gmachu której miałam na początku większość zajęć. Potem przeprowadzono nas do byłego Niemieckiego Gimnazjum Reformowanego przy alei Kościuszki, miejsca z duszą i historią, choć przyznam, że ja tęskniłam za BUŁ-ą.
Chodziłam na uczelnię, uniwerek, nigdy nie pomyślałabym o tym, że można powiedzieć o tym miejscu – szkoła, jak robi to większość obecnych studentów. Dlaczego tak mówią? Bo uniwersytet stał się szkołą? Co się wydarzyło przez te lata ? Gdy czytamy dane dotyczące osiągnięć, wszystko wygląda wspaniale. W 2007 roku UŁ znalazł się wśród 500 najlepszych uczelni na świecie według rankingu The Times. W 2013 z kolei, w rankingu brytyjskiego tygodnika Times Higher Education, znalazł się wśród stu najlepszych placówek naukowych dwudziestu rynków wschodzących (informacje z portali internetowych). Jak na 70. lat istnienia to chyba nieźle. W momencie powstania liczył 3 wydziały, dziś jest ich 12. Kiedyś zajęcia odbywały się w dziwnych miejscach – sama pamiętam upychanie się w jakichś starych mieszkaniach, na ulicy Piramowicza na przykład. Dziś moja uczelnia ma swój nowoczesny campus, który ciągle się rozbudowuje czy reprezentacyjne zabytki, jak Pałac Biedermana z początku XX wieku z pięknymi salami, tarasami i ogrodem. Dziś też, 24 maja 2015 roku, w 70. urodziny, gości absolwentów z całego świata i wręcza doktorat honoris causa wybitnemu włoskiemu filozofowi i mediewiście, pisarzowi i eseiście, bibliofilowi, autorowi “Pejzażu semiotycznego”, “Sztuki i piękna w średniowieczu” czy “Wahadła Foucaulta”. I – oczywiście – “Imienia róży”, które uchodzi za najbardziej znane dzieło Umberto Eco, 83- letniego piemontczyka, potrafiącego jak mało kto połączyć kulturę wysoką z popularną i mającego szczęście, że ekranizacji “Imienia róży” podjął się Jean-Jacques Annaud, angażując do roli głównej Seana Connery’ego. Myślę, że większość zna to dzieło właśnie z ekranizacji, nie z lektury… Moje rozmowy ze studentami UŁ, z którymi prowadziłam warsztaty radiowe potwierdzają to. Wiem, to inne czasy, jest nadmiar wszystkiego, także lektur, nie zdąży się przeczytać “Dziadów” i “Lalki”, Kochanowskiego i Poświatowskiej, “Pejzażu semiotycznego” i “Imienia róży”. Dziś w szkole mało kto ma na to i czas, i chęć.
Moja droga uczelnio – życzę Ci , abyś doczekała się znów bycia uniwersytetem. Abyś pomyślała o selekcji studentów i skończyła z egalitaryzmem. Aby udało Ci się natchnąć wolą działania wykładowców zmęczonych nieustannymi formalnościami i rozgoryczonych nierówną walką o granty. Przekonać doktorantów, że warto podjąć wysiłek i – często bez wynagrodzenia – zgłębiać wiedzę. To dotyczy oczywiście wszystkich polskich uczelni, ale Ciebie również. Postawmy na elitaryzm, bo przeciętność zniszczy wszystko, co cenne i – jak wieszczą de Tocqueville i J.S.Mill – przyczyni się do zniszczenia demokracji. Może to wielkie słowa, ale chciałabym odpowiednio uczcić Twoje 70. urodziny.