Dawid – chłopak z muralu [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Patrzę na żółte żonkile, które stoją przede mną w wazonie – symbol pamięci o bojownikach z warszawskiego getta. Dziś kolejna rocznica wybuchu powstania.
![Dawid - chłopak z muralu [Piszę, więc jestem - Joanna Sikorzanka] 1 13685 830fda0eb65441509551020228b443f2](/wp-content/archiwum/files/13685-830fda0eb65441509551020228b443f2.jpg)
Ten artykułmożesz również przeczytać wmobilnej aplikacji Radia Łódź. Kliknij i dowiedz się więcej.
Ale patrząc na nie myślę też o Rutce, Edzi, Jerzyku, Niutku czy Dawidzie z łódzkiego getta, tego mniej bohaterskiego, które przez wiele lat skazane było na niepamięć. Dlatego że nie walczyło? Że starało się, za wszelka cenę, przeżyć? Dlatego że – jak pisze Lawrence L. Langer – “nawet iskierka nadziei potrafi przyćmić szlachetność zbiorowego samobójstwa”? Jakże okrutnie brzmią te słowa, gdy czyta się – wydany właśnie – “Dziennik” Dawida Sierakowiaka, nastolatka, który spędził w getcie, na łódzkich Bałutach, kilka lat, aż do śmierci w sierpniu 1943 roku, śmierci głodowej. Historia tego dziennika, który ukazał się w Wydawnictwie Marginesy, jest równie niezwykła, jak historia getta. Został on odnaleziony po wojnie przez lokatora mieszkania, które w czasie okupacji zajmowała rodzina Sierakowiaków – Dawid i jego siostra Natalia oraz ich rodzice. “Cała sterta zapisanych zeszytów leżała na piecu” – wspominał Wacław Szkudlarek – “Chyba ktoś nimi palił pod kuchnią, część była podarta. […] Były tam jakieś opowiadania, wiersze.” Pierwsze dwa ze znalezionych zeszytów zostały opublikowane w 1960 roku w Polsce przez Lucjana Dobroszyckiego, historyka zagłady, ocalałego. Trzy kolejne znalazły się w posiadaniu Konrada Turowskiego, łódzkiego dziennikarza, który wraz z Dobroszyckim zamierzał je wydać, ale przeszkodził w tym rok 1968. Tak rozpoczął się długi okres milczenia o łódzkim getcie. W tym czasie “Dziennik” Dawida Sierakowiaka ukazał się – w latach 90. XX wieku – w Stanach Zjednoczonych, potem w Brazylii, Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Teraz, pod redakcją Alana Adelsona i w opracowaniu Kamila Turowskiego oraz z przedmową, cytowanego wcześniej, L.L.Langera, trafił z powrotem do Polski.
Nie znaczy to jednak, że postać Dawida Sierakowiaka była całkowicie zapomniana – cytowano fragmenty jego “Dziennika”, pisano o nim w opracowaniach naukowych poświęconych gettu, a on sam pojawił się niedawno na ścianie budynku przy ulicy Wawelskiej – twórcami muralu przedstawiającego autora poruszających zapisków z getta są Piotr Saul, artysta graffiti i Damian Idzikowski, student łódzkiej ASP. Wawelska 20 to ostatni adres Dawida, przeprowadził się tam z siostrą Nadzią w lipcu 1943 roku. Już bez rodziców – matkę wywieziono rok wcześniej, prawdopodobnie do Chełmna nad Nerem, ojciec zaś zmarł kilka miesięcy później, jeszcze w poprzednim miejscu zamieszkania Sierakowiaków, przy ulicy Spacerowej. W getcie znaleźli się, podobnie jak inni łódzcy Żydzi, zimą, na początku 1940 roku; wysiedlono ich z modernistycznego, wybudowanego w latach 30. XX wieku, osiedla przy ulicy Sanockiej. To tam, tuż przed wybuchem wojny, piętnastoletni Dawid zaczyna pisać swój dziennik. Opisuje swoje ostatnie wakacje w górach, niepokoje związane z sytuacją polityczną na świecie, ze zniecierpliwieniem czeka też na rozpoczęcie roku szkolnego w “naszym kochanym, ślicznym gmachu”. Słowa te odnoszą się do nowo wybudowanego, przygotowanego na rok szkolny 1939/40, budynku Gimnazjum Towarzystwa Żydowskich Szkół Średnich przy ulicy Andstadta, gdzie obecnie mieści się XII LO, moje liceum… Ten “przedwojenny” Dawid to ciekawy świata chłopiec wysłuchujący najnowszych wiadomości radiowych, czytający gazety, uczący się języków, prymus. Zachwyca się “Janem Krzysztofem” Rolanda, czyta Szaloma Alejchema i Pereca Smolenskina. Zna jidisz i hebrajski, doskonali angielski, robi postępy w nauce języka francuskiego i zaczyna uczyć się niemieckiego. Potem, w getcie, również sięga po lektury – czyta w oryginale “Sagę rodu Forsyte’ów” i “Budenbrooków”, bierze się za tłumaczenie Owidiusza, a latem 1942 roku powraca do “Dziejów grzechu” Żeromskiego, aby – jak pisze – “odświeżyć się trochę w klasycyzmie, czystości i pięknie polszczyzny”. Pisze wiersze, jeden z nich nosi tytuł “Lebn will ich!” – “Żyć mi się chce”… W getcie wciąż brakuje żywności i pieniędzy, Dawid, by pomóc rodzinie, udziela korepetycji za niewielkie wynagrodzenie lub miskę zupy. “Byle nie dać się zepchnąć, nie zginąć” – notuje w “Dzienniku”. W getcie są już ponad dwa lata. Robi się coraz ciężej, trudno o pracę, brak przyzwoitych butów i ubrań, panuje coraz większy głód. “Jestem tak osłabiony” – pisze – “że całymi dniami leżę jak nieżywy. Nic nie czytam ani niczego się nie uczę. Zaczyna się powolne umieranie.” Z przerażeniem i złością obserwuje ojca, który okrada ich z żywności, rozpacza po deportacji ukochanej matki, gorączkuje, słabnie, stara się o pracę, znajduje ją w resorcie rymarskim, a potem w biurze, jako urzędnik. Walczy z wszami i świerzbem. Dostrzega niesprawiedliwość rządów Rumkowskiego. Opisuje straszne warunki pracy i żartuje, że getto to Żydowski Okręg Przemysłowy. Głoduje. “Mam teraz wyjątki z dzieł Schopenhauera” – notuje – “Filozofia z głodem – też niczego sobie”.
W “Dzienniku” Dawida Sierakowiaka, prowadzonym od 28 czerwca 1939 roku do 15 kwietnia roku 1943, znajdziemy też sporo uwag odnoszących się do polityki. Do getta, mimo jego izolacji od świata zewnętrznego, docierały jednak wiadomości z radiowego nasłuchu i przemycanych gazet – autor zapisków wspomina o nich komentując, raz naiwnie, innym znów razem bardzo trafnie, wydarzenia na świecie. Nie ukrywa też swoich przekonań – czuje się komunistą, czyta Lenina, współpracuje z młodzieżową organizacją komunistyczną w getcie, dyskutuje zażarcie z Niutkiem Radzynerem i Szyją Sonnabendem, pisuje artykuły do szkolnej gazetki, chodzi na odczyty, zostaje “wydelegowany na […] kurs socjologii”. W pewnym momencie wspomina też o “przygotowaniach do mającego nadejść czynu”, jednak walka Rumkowskiego z komunistami okazuje się skuteczna, deportacje rozwiązują wszystko. I gruźlica. “Choroby płuc są ostatnim krzykiem mody w getcie” – notuje pewnego dnia. Zagłodzony, chory, umiera 8 sierpnia 1943 roku na Wawelskiej.
Kim byłby, gdyby przeżył, zastanawiam się patrząc na chłopaka z muralu? Tłumaczem? Pisarzem? Filozofem? Dziennikarzem? A może, jak jego kolega Jerzyk Rapaport – odwołuję się w tym miejscu do jednego z przypisów – zostałby prominentnym działaczem komunistycznej organizacji i zginąłby “śmiercią tragiczną”? Może, jak Zygmunt Bauman, wyjechałby z Polski i na jednym z gościnnych wykładów w kraju, odpierałby ataki osób krytykujących go za komunistyczną działalność? Nie dowiemy się nigdy.