Staś albo piosenka o guzikach [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień… – i znów przychodzi mi z pomocą poeta i jego fraza. Choć powstała wiele lat temu, w latach 20. XX wieku, wpisuje się znakomicie w dzisiejszą rzeczywistość, naszą, polską.
Ten artykułmożesz również przeczytać wmobilnej aplikacji Radia Łódź. Kliknij i dowiedz się więcej.
Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień – spod ziemi
Martwej – wyciąga gałęzie bzu, miesza
Wspomnienie z pożądaniem, niepokoi
Wiosennym deszczem zdrętwiałe korzenie.
Te słowa T. S. Eliota z “Ziemi jałowej”, mówiące o “Grzebaniu zmarłych”, towarzyszyły mi w ciągu ostatnich dni, gdy oglądałam relacje z uroczystości w Katyniu i Bykowni, w 75. rocznicę Zbrodni Katyńskiej, a także te poświęcone tragedii pod Smoleńskiem przed pięcioma laty. Jakże dramatycznie splatają się te wydarzenia, jak bardzo niepokoją, mimo upływu lat. Bolą.
Kwiecień 2010 roku, pamiętam. Spadło to wszystko na nas nieoczekiwanie. Jest taki związek frazeologiczny, który niesłychanie trafnie oddaje istotę wydarzenia – “jak grom z jasnego nieba”. Poraził nas wtedy i w rozmowach z innymi, spotkaniach z nimi, próbowaliśmy znaleźć jakieś oparcie, wyjaśnienie, otuchę. Dzień po katastrofie Tupolewa prowadziłam w Radiu Łódź kilkugodzinny program, do udziału w którym zaprosiłam historyka z IPN, przedstawicielkę Rodzin Katyńskich, socjologa z UŁ oraz poetę, który potem napisał “Piosenkę o guzikach”-
Ach papierki po cukierkach ach torebki lakierki
w lepkim błocie dzwoniące porzucone komórki
ciche książki bez oczu i apaszki od szyi
oderwane podmuchem i od koszul guziki…
Rozmowa nie miała końca. Dzwonili słuchacze, którzy opowiadali o swoich emocjach, wszyscy byliśmy nimi przepełnieni i – pamiętam – co chwila ktoś mówił, że w takiej chwili musimy być razem, jesteśmy razem … Jak szyderczo to brzmi teraz, okrutnie.
Kolejne dni przynosiły kolejne wieści, niewyobrażalne, do Polski zaczęto przywozić ofiary katastrofy. Nie tak mieliście wracać – do dziś pamiętam słowa premiera Donalda Tuska, który stał na Okęciu wśród wynoszonych z samolotu trumien. A potem kondukt z trumnami pary prezydenckiej sunął ulicami wśród milczącego tłumu i kwiatów rzucanych pod koła.
Właśnie wtedy postanowiłam przygotować reportaż poświęcony temu czasowi. Lecz – jak to zrobić, by nie była to jedynie kronika wydarzeń? Jakich słów użyć, aby choć w części oddać nastrój wówczas panujący? Z pomocą znów przyszedł mi poeta, tym razem – Czesław Miłosz. Sięgnęłam po jego “Piosenkę o końcu świata”, utwór pochodzący z wydanego w 1945 roku tomu “Ocalenie”. Ale zaraz – piosenka ? Jak można pisać o czymś takim piosenki? Ani Przemysław Dakowicz, którego fragment “Piosenki o guzikach” wcześniej przytoczyłam nie miał co do tego wątpliwości, ani Miłosz. Pamiętają Państwo?
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć…
Sam wiersz jednak nie wystarczył, podobnie jak fragmenty relacji z tamtych wydarzeń. Wymyśliłam, razem z moim kolegą, Andrzejem Papajakiem, który reportaż zrealizował, by pokazać wszystko przez pryzmat domowej, niezwykle kameralnej sytuacji. Córka mojej przyjaciółki, Asia, zgodziła się, bym towarzyszyła jej i jej bliskim przez cały dzień. Opiekowała się w tym czasie swoim malutkim synkiem Stasiem, przewijała go, karmiła, czytała mu książeczkę, bawili się razem, tata go kąpał, a na koniec – przy nuconej kołysance – Staś zasnął w łóżeczku. Tym codziennym, najprostszym czynnościom towarzyszyły, gdzieś w tle, radiowe komunikaty o katastrofie, wypowiedzi zrozpaczonych i zdezorientowanych ludzi, piękne Requiem d-moll Mozarta grane podczas mszy w katedrze, honorowe salwy, informacje o tym, że delegacjom z wielu krajów nie udało się przybyć do Polski z powodu wybuchu wulkanu na Islandii i zapylenia atmosfery. Wciąż mam przed oczyma malutkiego Stasia, który paluszkiem dotyka obrazku w książce i słyszę Miłosza mówiącego – z charakterystycznym dla siebie zaśpiewem –
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
Po pięciu latach od tamtych wydarzeń ten sam fragment wiersza przypomniała wdowa po Pawle Wypychu, sekretarzu stanu w Kancelarii Prezydenta RP, który zginął w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem. Opowiadała o wieczorze poprzedzającym 10 kwietnia 2010 roku, o tym, że spędzili go z mężem we dwójkę jedząc tort urodzinowy. Zapytana o to, kiedy – jej zdaniem – my, polskie społeczeństwo, podzieliliśmy się tak dramatycznie, odpowiedziała z wahaniem – po wydarzeniach związanych z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu? Inni dodają – po uścisku Tuska z Putinem? Po sporze na temat pochówku pary prezydenckiej na Wawelu?
Pytań jest wiele. Przez te pięć lat nie potrafiliśmy znaleźć na nie odpowiedzi. Żyjemy podzieleni, w niedopowiedzeniach, z obawami w związku z sytuacją na Wschodzie. A Staś ma już dwie siostrzyczki – Hanię i Łucję.
![Staś albo piosenka o guzikach [Piszę, więc jestem - Joanna Sikorzanka] 1 13494 78fbe78fe1f03bbd10c0d2894148e165](/wp-content/archiwum/files/13494-78fbe78fe1f03bbd10c0d2894148e165.jpg)