Tylko księgarń, tylko księgarń żal… [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Była moja. Prawie od zawsze. Moja księgarnia. U zbiegu ulic Narutowicza i POW. A właściwie nasza, tak się mówiło – idę do naszej księgarni. To przed jej witrynami spędziłam wiele godzin, wpatrując się łakomie w widoczne za szkłem tytuły. To tam kupowałam swoje pierwsze książki, i te późniejsze. Wybierałam prezenty dla bliskich i przyjaciół, troskliwie, po dłuższej rozmowie z księgarzem, który stawał się kimś zaufanym.
A dziś? Kiedy mijam to miejsce ściska mi się serce – zamiast niej jest sklep spożywczy. Jakiś czas temu na murze był jeszcze widoczny napis – Akademicka. Zniknęła cicho, po 53 latach istnienia, w 2011 roku. Rana w tkance miasta. Nie jedyna. Może pamiętają Państwo Pegaza, księgarnię przy ulicy Piotrkowskiej 47? Jej historia sięga końca XIX wieku. To w niej pracował, do wybuchu wojny, znany łódzki księgarz, esperantysta i fotograf – Włodzimierz Pfeiffer. Jego uczniem był Jan Gierańczyk, którego znakomicie pamiętam. Krążył po księgarni zamieniając kilka słów z jakimś klientem, podchodził do jednego z pracowników, by mu coś szepnąć, poprawiał stojące na półkach książki, potrafił odpowiedzieć na każde pytanie. Tam właśnie, w latach 70., kupiłam moje ukochane “Sto lat samotności” Marqueza, w czarnej, błyszczącej okładce. Stoi do dziś w domowej bibliotece. Księgarnię zlikwidowano w 2010 roku; budynek, w którym istniała nieprzerwanie od 1882 roku, ma być poddany remontowi.
Pegaz, Oświatowa, Współczesna, Uniwersalna, Medyczna, Horyzont, Komiks – można było, spacerując Piotrkowską, zaglądać do nich, kupić książkę, album. Dziś na Piotrkowskiej pełno ławeczek, latarni, kwietników, restauracji i banków. Księgarni – na lekarstwo. Trzyma się jeszcze dawna Uniwersalna, dziś E.Stompel, na miejscu Komiksu, w którym odbywały się spotkania z pisarzami i w którym pracował Leszek Tyszko, przygotowujący dla radia listę bestsellerów, jest jedynie antykwariat. Po ulicy suną riksze, unosi się zapach kebabu, a ja wspominam Piotrkowską, na której tłumy czytelników czekały, o północy, na kolejny tom “Harry’ego Pottera”. To był pierwszy etap transformacji. Księgarnie prywatyzowały się, powstawały nowe, jak chociażby Niezależna, wydająca własne książki i zapraszająca na spotkania autorskie ważnych gości. To w niej miałam okazję rozmawiać z Henrykiem Grynbergiem. Gdy znikła z mapy Łodzi, socjolog z UŁ, dr Andrzej Rostocki, zapytał dramatycznie, czy my sami nie przyczyniliśmy się do tego, przez zaniechanie. Zaniechanie kupowania książek, bywania tam.
Raport o “Stanie czytelnictwa w 2014 roku”, przygotowany dla Biblioteki Narodowej przez TNS Polska, podaje – “w 16% gospodarstw domowych nie ma żadnych książek. Kolejnych 15% posiada w domu tylko podręczniki szkolne i książki kupione na potrzeby dzieci. 80% domowych księgozbiorów zajmuje nie więcej niż 3 półki na książki.” I dalej – “W 2014 roku przeczytanie co najmniej jednej książki w ciągu roku zadeklarowało 41,7% respondentów.” Jak wyglądamy na tle innych państw europejskich? Marnie. Jesteśmy daleko za krajami skandynawskimi, w których czytanie jest czymś powszednim. Wyprzedza nas też Wielka Brytania, Francja, Czechy i Niemcy. Finowie, zapytani o to, czym wytłumaczyć tak wysoki poziom czytelnictwa w ich kraju, odpowiadają po prostu, że działalność na rzecz rozwoju tegoż sprzyja budowie kapitału społecznego. U nas nieczytanie staje się problemem społecznym. To jeden z powodów znikania księgarni z naszego pejzażu, ale nie jedyny. “Zniszczyły nas wielkie sieci księgarskie i punkty ksero” – powiedział w jednym z wywiadów, zamykając Akademicką, Benedykt Wandachowicz. Dodajmy do tego jeszcze supermarkety, gdzie można kupić książki po niższych cenach. W ciągu ostatnich kilku lat zanotowano trzykrotny wzrost popularności supermarketów właśnie, jako źródła zakupu książek. “Wydaje się to odpowiadać potrzebom wielu odbiorców” – czytamy we wspomnianym raporcie – “podobnie rzecz ma się z winami czy artykułami przemysłowymi sprzedawanymi w dyskontach zwykle taniej niż w specjalistycznych sklepach branżowych”. Tyle że nie przekłada się to na ilość kupowanych i czytanych książek…
Od pewnego czasu mieszkam na Bałutach. Kilka lat temu zamknięta została, jedyna w mojej okolicy, księgarnia Logos. Odczułam to bardzo. Jej właścicielka, Janina Krakowiak, absolwentka Technikum Księgarskiego, próbowała na wszelkie sposoby nie dać się. Witryny księgarni kusiły wystawami i promocjami, na zewnątrz wystawiano stoliki i krzesła, zamawiano potrzebne wydawnictwa, nie pomogło. Sieciówki, supermarkety i internet. Zwykła rzecz, ktoś powie, wszystko się zmienia. Tak, ale czy na lepsze? Odkąd nie ma Logosu, zmuszona jestem odwiedzać Empik. Mnogość książek wśród dziwnych rzeczy, gadżetów, słodyczy. Gwar, muzyka, niewielu obsługujących. Piszę “obsługujących”, bo nie nazwałabym ich księgarzami. “To gatunek ginący. Nieprzypadkowo” – zauważa Jacek Dehnel.
Ale może trochę optymizmu na koniec? Przy ulicy Narutowicza 4 jakiś czas temu został otwarty Pegaz Tuwima z szyldem po starym Pegazie. Benedykt Wandachowicz, z nieistniejącej już Akademickiej, wygrał konkurs na – ogłoszone przez władze miasta – “kreatywne przedsięwzięcie”, które wiąże się z preferencyjnym stawkami za czynsz i rozpoczął 45. rok w zawodzie księgarza! Początek zmian? Może, ale bez nas się nie udadzą.
![Tylko księgarń, tylko księgarń żal... [Piszę, więc jestem - Joanna Sikorzanka] 1 12719 78fbe78fe1f03bbd10c0d2894148e165](/wp-content/archiwum/files/12719-78fbe78fe1f03bbd10c0d2894148e165.jpg)