Gołe pośladki włókniarki albo nasza tożsamość [Piszę, więc jestem – Joanna Sikorzanka]
Pamiętacie, że Łódź była kiedyś “miastem włókniarek”? I to nie tylko w cudzysłowie. W zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Obrońców Pokoju i Marchlewskiego – dwóch największych, a także w 1 Maja, Armii Ludowej, Kunickiego czy Hanki Sawickiej, pracowały tysiące robotników, w większości – kobiety.
Fabryki stanowiły o potędze miasta, kobiety ją tworzyły. Hale fabryczne wypełniał łoskot maszyn, przed którym miały chronić włókniarki “zatyczki do uszu”, o których mówiono w telewizyjnych programach, chwaląc się postępem. Maszyny były przestarzałe i zużyte, pamiętały nie tylko lata przedwojenne, ale i znacznie wcześniejsze, z początku wieku. Do tego – jak podają źródła z tamtego okresu – jedynie w co drugim zakładzie były prysznice, a zaledwie w co piątym stołówki. Pamiętam, ilekroć mijałam te fabryki, patrzyłam na nie z przerażeniem widząc rzędy brudnych okien i słysząc okropny hałas. Nieodmiennie przychodziła mi wtedy na myśl “Ziemia obiecana”, jej najciemniejsze strony.
Pracownicy wielokrotnie zabiegali o poprawę warunków pracy. Bezskutecznie. Owszem, przedstawiciele władzy zjawiali się czasem, by wręczyć kwiaty na Dzień Kobiet, gospodarskim okiem spojrzeć na huczące maszyny i spytać o wykonanie planu. Jeśli był przekroczony – należały się pochwały. Jeden z ministrów zasłynął nawet błyskotliwą uwagą, że “łódzkie włókniarki mają żylaki jak warkocze”. Po wymianie ekipy partyjno – rządowej, w wyniku wydarzeń grudniowych 1970 roku, wzrosły nadzieje na zmiany, ale już wkrótce okazało się, że gierkowskie “żeby ludzie żyli dostatniej” nie dotyczy włókniarzy. Wraz z nowym rokiem miano obniżyć im zarobki o około 200-300 złotych, co dla robotników przemysłu lekkiego było sporym ciosem, ich wynagrodzenie wynosiło wtedy 80% przeciętnej płacy krajowej. Do tego nie odwołano, ogłoszonych w grudniu poprzedniego roku, podwyżek cen żywności. Już w połowie stycznia 1971 roku rozpoczęły się pierwsze akcje strajkowe w łódzkich zakładach pracy, 10 lutego zastrajkował “Stomil” i Marchlewski. Kolejne dni przyniosły protesty w innych fabrykach, 12 i 13 lutego strajkowało już ponad 12 tysięcy osób, w tym – 80 % kobiet. Rozmowy z przedstawicielami władz nie przyniosły żadnego rozwiązania. Było gorąco, choć zatrzymane maszyny wystygły. Podobno jedna z włókniarek pokazała delegacji rządowej gołe pośladki na znak protestu. Łódzki historyk, Krzysztof Lesiakowski, w książce “Strajki robotnicze w Łodzi 1945-1976” (Łódzki Oddział IPN) przytacza wypowiedzi strajkujących kobiet, które mówiły o swoim strachu, ciężkim życiu, trudnościach z zaopatrzeniem i zadbaniem o rodzinę, nierzadko płakały. Przypominająca te fakty w “Krytyce Politycznej” Marta Madejska pisze – “Strajk lutego ’71 politycznie zamykał to, co otworzyło Wybrzeże. Dlaczego nie uczymy się o tym w szkole? Mówimy Czerwiec ’56 i wszyscy wiemy, o co chodzi. Mówimy rocznica Grudnia ’70 i tę datę też wszyscy kojarzymy. Dlaczego, jeżeli napiszę 44. rocznica lutego ’71, nie trafia to w taki sam czuły punkt pamięci zbiorowej?”
14 lutego do strajkujących przyjechał nowo wybrany premier, Piotr Jaroszewicz. Rozmowy toczyły się w zakładach Marchlewskiego i Obrońców Pokoju. Nie doszło do porozumienia. Stawały kolejne fabryki, 15 lutego strajkowało już 55 tysięcy osób, mówiono o rozruchach na Piotrkowskiej. Tego samego dnia podano komunikat o wycofaniu się z planowanych podwyżek cen żywności, nie było już mowy o obniżce wynagrodzeń, zdymisjonowano I sekretarza KŁ PZPR, obiecano również modernizację zakładów włókienniczych.
“Dlaczego się o tym nie pamięta? – pyta Marta Madejska – Bo nikt wtedy nie zginął?
Bo działo się to w Łodzi, która choć centralnie położona, w świadomości zbiorowej zawsze miała status miasta peryferyjnego? Czy dlatego, że większość strajkujących stanowiły kobiety robotnice rozwścieczone przymusem niedojadania i niedokarmiania rodzin i coraz bardziej upokarzającymi warunkami pracy?”
Ta pamięć wraca, powoli. W czasie trwających kilka dni spotkań, których inicjatorem była Świetlica Krytyki Politycznej w Łodzi, można było obejrzeć zdjęcia strajkujących włókniarek, posłuchać wykładów historyków, przypomnieć sobie filmy opowiadające o solidarnych i niezłomnych’71. Do dokumentowania tamtych wydarzeń nawołuje też Miastograf – “Kto ma w domu fotę babci albo zna jakieś ciekawe historie? Ogłaszamy wielkie poszukiwania!”- [email protected] – “Chcemy stworzyć zbiór fotografii i wspomnień poświęconych kobietom, które tworzyły Łódź. Chcemy, żeby nasze miasto o nich pamiętało!”
Czy ta pamięć jest nam potrzebna? Czy to takie ważne, że tam, gdzie teraz są restauracje i lofty pracowano kiedyś na trzy zmiany, w huku i pyle? Do czego potrzebne jest nam wspomnienie o tym, że na miejscu dawnej przędzalni i tkalni Marchlewskiego jest teraz Manufaktura? I że – jak pisze Madejska – “w świetlicy zakładowej, w której odśpiewywano Jaroszewiczowi w twarz O cześć wam panowie magnaci, znajduje się obecnie bodaj Electro World”? Do bycia łodzianinem?