“Moja najukochańsza córeczko…” – zakładki pamięci [felieton Joanny Sikorzanki]
Pisał – “Meine liebe Tochter…”. Adresatką tych słów była moja Mama, do której docierały kartki i listy od niego z Auschwitz i innych miejsc.
Mam je do dzisiaj, pożółkłe, rozpadające się, sklejone w niektórych miejscach, wyblakłe. Jak sięgnę pamięcią, zawsze były w tej samej podłużnej kopercie z napisem “Listy Ojca z obozu”. Schowane w teczce z najważniejszymi dokumentami i rodzinnymi pamiątkami, budziły moje zaciekawienie i kojarzyły się z czymś przerażającym, przyprawiały o dreszcz. Nawet wtedy, gdy już poznałam litery nie byłam w stanie sama ich przeczytać, bo nie znałam języka, w jakim zostały napisane. Że to niemiecki dowiedziałam się potem.
Sięgam po nie często, teraz zrobiłam to z powodu kolejnej, 70. rocznicy wyzwolenia obozu . Położyłam je po jednej stronie, a po drugiej książkę Mikołaja Grynberga “Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” z Wydawnictwa Czarne. To niezwykle interesujący zbiór rozmów, jakie autor przeprowadził z dziećmi ocalałych z Zagłady. Wiele z tych osób urodziło się w latach 50. XX wieku, jak ja, rocznik 1954. Opowiadają o swoim dzieciństwie, zmaganiu się z cierpieniem rodziców, traumie, która dotyka wszystkich i nie mija, mimo upływu lat. Czytając tę książkę, najważniejsze jej fragmenty zaznaczałam nie – jak zwykle – przylepnymi karteczkami, lecz zdjęciami, zakładkami pamięci.
Jedna z tych fotografii to visit portrait mojego Dziadka w wojskowym mundurze, powagi dodaje mu wąsik. Ile może mieć lat? Trzydzieści? Wiem tylko, że zdjęcie zostało zrobione w Warszawie, jego rodzinnym mieście, na Nowym Świecie. Lea, z którą Mikołaj Grynberg rozmawia w kafejce na Dolnym Manhattanie pyta , jak to jest mieć dziadków, sama tego nie doświadczyła, zginęli. Rozumiem tę stratę. Trzymam w ręku postkarte z KL Auschwitz, pismo prawie całkowicie zatarte, to ołówek, można tylko odczytać imię, nazwisko i datę – październik 1944 roku. Kolejna kartka wysłana została dwa miesiące później, w grudniu. Jej nadawca – Nr 80633/D, bl. 130, pyta swoją “ukochaną córkę Zosię”, czy wie, co się dzieje z Jurkiem? Jurek to jego syn, wówczas dwudziestokilkuletni, świeżo po ślubie. Z książki wypada następne zdjęcie – to on, siedzi na ławce w parku, obok ona, w jasnej, plisowanej spódnicy, białej bluzce, czółenkach. Na odwrocie napis – “Najmilszej żonce na pamiątkę” i informacja dopisana ręką mojej Mamy – park Paderewskiego. Nieliczna ze szczęśliwych chwil, niedługo potem Jurek, absolwent Szkoły im. H. Wawelberga, zostaje zatrzymany w łapance i rozstrzelany, ojciec o tym nie wie. Nigdy nie poznam wujka, nie porozmawiam z nim, nie będę miała szansy zaprzyjaźnić się z jego dziećmi, moimi kuzynami, którzy nie zdążyli przyjść na świat. Z jakiego miejsca w książce wypadło to zdjęcie? To rozmowa Mikołaja Grynberga z Tową, która przyjechała z Izraela. Opowiada o termosie stojącym na szafie w jej rodzinnym domu. To w nim jej ojciec trzymał pieniądze i srebro “na chleb”. Lęk, że będzie się głodnym, że nie będzie czym zapłacić w razie ucieczki czy konieczności ukrycia się, ciągły strach o najbliższych to motyw, który pojawia się w bardzo wielu wyznaniach bohaterów książki “Oskarżam Auschwitz”. Dotyczy nie tylko ocalałych, ale i ich dzieci. Mówi Mosze, rocznik 1957, mieszkający w Tel Awiwie – “Nie masz już dosyć słuchania o rodzicach krzyczących przez sen i uciekających po nocy w piżamach z domu?”, o rodzicach, którzy z nadopiekuńczości “zamieniają się w kapo”, zamęczając swe dzieci prośbami o telefon z informacją, gdzie są i czy nic im nie grozi? Ja miałam lżej, mnie śnili się tylko monstrualnie wielcy, podobni do mumii Niemcy, którzy wspinali się po schodach na nasze drugie piętro i tylko koniec snu mógł mnie przed nimi ocalić.
Ostatnia wiadomość od mojego Dziadka pochodzi ze stycznia 1945 roku i jest najbardziej czytelna, napisana fioletowym atramentem. “Moja najukochańsza córeczko” – pisze – “jestem bardzo nieszczęśliwy, wczoraj zmarło moich dwóch kolegów. […] Jeśli możesz, przyślij mi Brot, Zuker, Zwiebel und Fett , pozdrów ode mnie przyjaciół i znajomych”. Miejsce nadania – Sangerhausen. Sprawdziłam – to niewielka miejscowość w Saksonii, oddalona od Oświęcimia o ponad 600 kilometrów, które więźniowie musieli przemierzyć w tzw. marszu śmierci. Znajduje się tam podobno największe w Europie rozarium, a w miejscowym muzeum można podziwiać kompletny szkielet mamuta.
I jeszcze jedna zakładka pamięci – siedzą razem w pokoju swojego zburzonego w czasie powstania domu przy ulicy Koszykowej. Na ścianie kilim, na stole przykrytym obrusem jakieś talerze, szklanki. Jurek w golfie i marynarce, poważny, Dziadek – blisko pięćdziesięcioletni, obejmuje Babcię i Mamę, “najukochańszą córeczkę”. Nie wiedzą jeszcze, że tylko one przeżyją i po stracie wszystkiego przejdą pieszo z Warszawy do Łodzi, by tam zacząć życie od nowa. “Czy naprawdę to zupełnie inne światy?” – pyta Anka Grupińska we wstępie do książki “Oskarżam Auschwitz” – “czy cierpienie nie ma zawsze wspólnej gleby: okrucieństwa, przemocy, potworności nieludzkich w ludzkim wykonaniu – zła?” Gdy jedna z bohaterek książki , Shula, mój rocznik, mówi – “nie ma takich pieniędzy, za które bym się zdecydowała tam [w Polsce] żyć”, a o rok młodsza Sara pyta Mikołaja Grynberga – “Jak możesz tam żyć? Wiesz, co tam robią z Żydami?”, czuję straszny smutek. I patrzę na moje zakładki pamięci, zastanawiając się nad słowami Grupińskiej – “czy dziedzictwo Zagłady jest naszym żydowskim czy także naszym polskim – wspólnym, człowieczym dziedzictwem nieludzkiego czasu?”